Meteorologia, podobnie jak ekonomia, to nie nauka ścisła tylko zaawansowana zgadywanka, lub, jak kto woli, wróżba. Jeśli nie pragnie się poznać prognozy z wyprzedzeniem wystarczy spojrzeć przez okno. Anglicy mają swój sposób, aby dowiedzieć się jaka jest pogoda. Wystawiają przez okno rękę z gazetą. Jeśli gazeta jest mokra – pada, jeśli pofrunie – wieje.
Panuje przekonanie, że obfite owocowanie jarzębiny wróży srogą zimę. Ubiegłej jesieni drzewa uginały się pod brzemieniem czerwonych kiści, ale obecna zima nie jest ostra w porównaniu z dawnymi mroźnymi i śnieżnymi zimami. Huśtawka temperaturowa sprawiła, że woda na trawnikach i ciągach pieszych zamarzła. Ziemia nie wchłania wody na skutek wiecznej, a w każdym razie długotrwałej zmarzliny. Trawniki przemieniły się w podmarznięte mokradła, a ciągi piesze w ślizgawki. Lodowate porywy wiatru sprawiają, że dodatnie temperatury odczuwa się jako bliskie zera.
Czekam na wiosnę jak na wybawienie, ale nie chce nadejść. A były lata, kiedy bazie na wierzbach, rozkwitały już w grudniu. Szwedzka poetka, Karin Boye, miała rację. Pękanie pączków musi być bolesne. Pewnie dlatego wiosna zwleka. I to nie pierwszy raz o czym świadczy poniższa rymowanka.
5 kwietnia 2006 r
Morze nadal skute lodem.
Wiatr przeszywa ciało chłodem.
Niby kwiecień, ale zima
mroźnym chwytem wciąż nas trzyma.
Ptak się z zimna w kulę puszy.
Ja czapkę wciągam na uszy.
W pogoni za złotym runem
znalazłam się pod biegunem.
Małżonek za młodu miał problemy z zatokami. Lekarz radził mu zmienić klimat. Szkoda, że doktor nie był bardziej specyficzny. Prawdopodobnie miał na myśli południową Europę, a nie koło podbiegunowe.
Nie lubię mrozu. Wręcz się go lękam. Temperaturę poniżej zera odczuwam jako egzystencjalne zagrożenie. Człowiek wywodzi się z Afryki. Przemieszczając się w inne rejony najbardziej operatywne plemiona zajęły tereny o przyjaznym klimacie. Nieudacznicy powędrowali na północ. Nie muszę sprawdzać temperatury termometrem. Wystarczy spojrzeć na rododendron za oknem. Jeśli zwisają mu liście – jest mróz.
Nie lubię śniegu. Zieleń jest moim kolorem z wyboru. Na szczęście Szwecja obfituje w świerki i sosny zielone przez okrągły rok. Tuje, cisy, mahonia i rododendrony również cieszą oko zimową zielenią. Moja niechęć do śniegu nie jest wrodzona. Rozwinęła się w okresie, kiedy dojeżdżałam samochodem do odległego miejsca pracy. Pierwszy śnieg był zawsze zaskoczeniem dla służb odśnieżających. Nieuniknione wypadki drogowe i kilometrowe korki na autostradzie. Lęk o własne bezpieczeństwo i nieprzewidywalny czas dojazdu. Przy pustej szosie wystarczało pół godziny. W godzinach szczytu mogło zająć dwie godziny. W dni, kiedy przewodniczyłam w porannych zebraniach wyjeżdżałam z domu przed świtem aby nie ryzykować spóźnienia.
Kiedyś, gdy jeszcze nie dojeżdżałam do odległego miejsca pracy, spędzaliśmy z Małżonkiem Nowy Rok w Zakopanem. Wracaliśmy z sylwestrowej zabawy przez świerkowy zagajnik. Noc była mroźna, ale pogodna. Czapy śniegu ma świerkowych konarach połyskiwały w świetle księżyca. Zapamiętałam ten widok dokładniej niż noworoczne serpentyny i konfetti. Wspomnienie powróciło nieoczekiwanie, kiedy wiele lat później, szłam o zmroku na parking po zakończonej pracy. Ośnieżone świerki przed budynkiem błyszczały urokliwie w świetle latarni. Zakopiańskie echo przebrzmiało jednak w mgnieniu oka. Czekała mnie długa i niebezpieczna jazda samochodem.
Raz jeszcze przeżyłam zimowe zauroczenie, tym razem wczesnym listopadowym śniegiem, co zaowocowało poniższym wierszem.
Białe motyle
Białe motyle, leci ich tyle.
Śnieżnym kobiercem pokryły świat.
Przystań na chwilę w motylim pyle
co po raz pierwszy tej zimy spadł.
Zwróć twarz ku górze, ku szarej chmurze,
co kryje słońce, które tuż tuż.
Gdy się wychyli w tej samej chwili
białych motyli nie będzie już.
Życzę nam wszystkim aby nad Skandynawią zaparkował wyż, temperatura poszła w górę, lody stopniały przygotowując nas do cudu cyklicznego odradzania się przyrody. Niech nam zakwitną przebiśniegi, krokusy, przylaszczki, żonkile, tulipany i konwalie, a pandemia niech minie, jak nocna mara.
Teresa Urban