Od początku rosyjskiej agresji minęły już dwa tygodnie. Posuwa się ślamazarnie. Monachium się nie sprawdziło. Strony konfliktu nie podpisały żadnej umowy, na warunkach Kremla dla NATO do przyjęcia (choćby po naukach z Monachium, gdy nie było NATO). /Tekst pisany 10 marca/
Dziś jednak (pisane w trzecim tygodniu putinowskiego najazdu) powtarza się, w formie pozornie lepiej usprawiedliwionej, bierność Zachodu. W 1939 (kampania wrześniowa) nie było pomocy dla Polski, mimo sojuszy; w 1944 nie było realnej pomocy dla Powstania Warszawskiego (choćby poprzez ustanowienie tam brytyjskiej czy brytyjsko-amerykańskiej misji wojskowej dla przyjęcia “sojuszników” ze Wschodu).
I teraz Ukraińcy mogliby – za poetą Powstania Warszawskiego – wykrzyczeć: Oklasków nie trzeba, żądamy amunicji! NATO trzyma się litery swego prawa, braku formalnych zobowiązań wobec państw nie będących członkami tego sojuszu, dziś Ukrainy – a niebawem może Finlandii czy Szwecji. Tu nie pomaga doświadczenie końca lat 1930, gdy stracono honor w Monachium, a wojna i tak nadeszła.
I pomoc militarna dla Ukrainy, i sankcje wobec Rosji przyszły za późno i rozwijają się zbyt wolno. Z ogromnymi utrudnieniami biurokratycznymi, a to coraz bardziej wydaje się differentia specifica demokracji, czego domyślał się już Churchill.
Wstrzemięźliwa reakcja Stanów Zjednoczonych może też być spowodowana nieustabilizowaną sytuacją na Dalekim Wschodzie, gdzie Chiny tylko czekają na zaangażowanie USA w Europie, by móc bezkarnie zagrozić niepodległości Taiwanu. Istotny jest też problem gróźb Putina, wskazujących na to, że może nie zawahać się przed użyciem broni jądrowej w razie większej aktywności NATO. Przypomina to niegdysiejszą wypowiedź Mao Tse-tunga o braku obaw przed wojną atomową, bo dla zwycięstwa w takiej wojnie warto poświęcić życie 300 milionów Chińczyków. Może Putin zmierza w tym samym kierunku?
Nawet Stalin był w pewnym stopniu trzeźwiejszym politykiem, bo w końcu jego wschodnio-europejskie imperium stanowiło rezultat zwycięstwa w II wojnie światowej, okupionego blisko 30 milionami ofiar, na frontach i głównie na terenach okupowanych przez Niemców. I w Jałcie wystawił rachunek pozostałym politykom Wielkiej Trójki. Pomijając fakt, że sam – w czasie pokoju – realizował zagładę jeszcze większych ilości obywateli ZSRS z przyległościami.
Figura Putina bardziej się jednak kojarzy z Hitlerem. Nie tylko ze względu na niedawną zbieżność obecnej sytuacji z Monachium. Także dlatego, że Putin, drugorzędny funkcjonariusz KGB, przeżył rozpad ZSRS równie silnie co kapral Hitler okopowe i gazowe męki I wojny i później wersalski werdykt przeciw mocarstwowej pozycji Niemiec. Obaj dążą później do odbudowy dawnej wielkości i siły. Z jakim wynikiem i jakim (całego świata) kosztem Hitler – wiemy. Z jakim Putin – pokaże przyszłość. Historia się jeszcze nie skończyła, Panie Fukuyama.
Aleksander Kwiatkowski