Tkwi we mnie cierń niepewności i żal, że odejdę. Wiem, to niemożliwe, ale chciałbym zabrać ze sobą cały mój świat. Na dobrą sprawę większość tego, co się wokół mnie dzieje nie miało większego znaczenia, bowiem dorosły człowieka staje przed prostym wyborem: Wierzyć w to co się robi niezależnie od niczego, a do „wiary” podchodzić lekko. Jeżeli tam, na wysokościach, ktoś rzeczywiście jest, nie widzi On nic zdrożnego w tym, iż człowiek czasami się z niego podśmiewa. Może nawet śmieje się razem z nim, człowiekiem?
Wierzę w wagę pogody ducha. Jestem przekonany, że człowiek został stworzony po to, aby nauczył się być szczęśliwy. W końcu tylko o to chodzi we wszystkich Bibliach czy Talmudach, w książkach, teatrach, filmach, operach, w ogóle w życiu, żeby być szczęśliwym.
Gdy rozpocząłem drugą połowę życia, ośmieliłem się zajrzeć w siebie. Mówiąc pokrótce, gdy przebrnąłem przez pytania sakralne, podzieliłem świat na trzy podstawowe elementy: Bóg, Kosmos, Człowiek, i zacząłem się zastanawiać, co dalej? Człowieka uznałem za najważniejszą część owego trójpola. Jak by to wszystko wyglądało bez Człowieka, komu miałby być przydatny Bóg i Kosmos, gdyby Go nie było? A gdyby nie było Boga, jaki sens miałoby istnienie Człowieka? Słowem Bóg i Człowiek są niezbędni, aby mógł istnieć Kosmos!
Nie jest mi lekko, bowiem w gruncie rzeczy jestem człowiekiem nieśmiałym. Ale również upartym, nigdy nie schodzę z drogi jaką obiorę, zaś książki, a napisałem ich sporo, świadczą jeżeli już nie o czym innym, to o wrażliwości, zmyśle obserwacji, klarowności oceny… i uporze.
Przybywa lat, a wraz z nimi rośnie moja dezorientacja i pogłębia się rozczarowanie. Rozczarowanie przede wszystkim sobą, bo jak mam uwolnić się od swoich trwóg, jak rozpędzić mgły wahań? W końcu dopisało mi szczęście i znalazłem ratunek – jak wielu przede mną – w postaci wyrzutów sumienia. Dzięki nim, niewygodnym i uwierającym wyrzutom sumienia, zdobyłem umiejętność głębszego spojrzenia na świat, na ludzi, na sprawiedliwość. I najważniejszy zysk – wyrzuty sumienia pozwalają odczuwać świeżość powiewu uwolnienia!
Ścieżki żywota się zacieśniają. Dostrzegam, że z roku na rok, z dnia na dzień, zmniejsza się człowiekowi możliwość manewru, bo biorą górę ślepe urojenia i zgrzytliwe akordy słów, a pozostaje ból w sercu i zamęt w głowie. Don´t look up! Nabiera również klarowności świadomość, że lekkomyślny niestety świat drwi sobie z przerażonych umysłów, że plączą mu się nogo w rytmach sakralnej klawiatury z kości słoniowej i domu złotego tak, że człowiek nie widzi, jak bardzo oddalił się od pasjansa Stwórcy, kładzionego bezpośrednio na krajobrazie.
Nadeszły cięższe noce. A w nocy żaden ogień nie płonie na darmo, więc pytanie: Jaki w tym ma udział moje cierpienie? Dopiero teraz, starszy i doświadczony życiem człowiek, uzmysłowiłem sobie, że ludzka skłonność do cierpienia pochodzi z przyzwyczajeń, nie z natury. Więcej nawet, ludzie lubią cierpieć! Cierpieć znacznie łatwiej, niż być cnotliwym albo rozwiązłym, mądrym czy próżnym, dumnym albo raczej skromnym? Dużo prościej i łatwiej jest cierpieć, niż narażać się na trud myślenia! Moje pragnienia skromne są, mam tylko nadzieję, że może uda mu się zostać kiedyś cząstką tego ogromnego Czegoś.
Przemijalność człowieka, na tle niezmiennej, różnorakiej i przebogatej natury, dostarcza niewyczerpanych tematów do rozmyślań. Dlaczego człowiekowi tak trudno pojąć, że życie nie polega na obcowaniu z faktami, że fakty tylko zagradzają drogę temu najważniejszemu, ku światu złudzeń!
Czasem uważam siebie za gnostyka, a czasami nie. Gnostycy wierzyli w niebieskie hierarchie i nie mam nic przeciwko temu, ale zaraz rodzi się przekorne pytanie – Czy ktoś to już sprawdzał?
Kim lub czym będę, jak już ”nie będę”? Mam nadzieję, że młodym bogiem. Boską istotą, na którą przelewać będą swe ojcowskie uczucia starsi bogowie. Że powiedzie mi się i będę szczęśliwy, że polubię swoją obecność Tam. Piszę „powiedzie mi się”, bo przecież może być inaczej i znacznie gorzej. Mogę zostać wchłonięty przez falangę zbuntowanych tytanów i zniknąć rozczłonkowany na niezliczone fragmenty niespełnionych pragnień. Co nie daj boże!
Ale nie zniknę, o nie! „Będę” i będę się przyglądał się jak słońca wyłaniają się zza oceanów i wysyłają forpoczty promieni, które przejęte wagą zadania spiesznie likwidują smugi cienia. Siądę tam, otrzepię nogi z niebiańskiego pyłu, oprę się plecami o ciepły obłok, westchnę z ulgą, zasnę, a śnić będę o cudownych ziemskich łąkach i połoninach, pokrytych jak dywanem soczystymi trawami.
Andrzej Szmilichowski