Ostatnio, przewracając kartki książki naszego noblisty Czesława Miłosza „Prywatne obowiązki”, uświadomiłem sobie, że należę do ostatniego pokolenia, które miało bezpośredni kontakt z dziewiętnastym stuleciem. Mój dziadek Władysław Szmilichowski brał udział w 1904 roku w szesnastomiesięcznej wojnie Rosji cara Mikołaja II Romanowa z Japonią, ku zaskoczeniu całego ówczesnego świata przegranej sromotnie przez Rosję.
Słyszałem o „japońskiej” wojnie z przysłowiowych pierwszych ust. Dziadek snuł opowieść o tym wydarzeniu i swoim w tym udziale – pamiętam jak przez mgłę, miałem wówczas 10 lat, ale pamiętam – moim rodzicom, gdy odwiedziliśmy rodziców Taty, dziadka Władysława i babcię Ludwikę w lecie 1948 roku w Rzeszowie. Następne pokolenia, od moich dzieci począwszy, będą już tylko mogły mówić: Opowiadał mi dziadek, że jego dziadek…, a wtedy już się to robi apokryficzne, tak powstają legendy.
To uzmysłowiło mi, że fizyczny ciąg pamięci, opowieść z ust do ust, może sięgać bez mała dwustu lat! W moim przypadku jest to prawie sto osiemdziesiąt, szmat czasu. Dodajmy półżartem, że im człowiek starszy, im cmentarz za plecami dłuższy, tym większe pole do popisów i manewrów dających możliwości popuszczenia cugli fantazji, albowiem coraz mnie ludzi przy życiu, którzy mogliby potwierdzić lub zaprzeczyć.
W miarę upływu lat, im dalej w życie, tym wyraźniej uświadamiam sobie, że świat gdy o nim myślę jak o zamkniętej całości, jest bezładny i bezrozumny. Nie jest dziełem rozumu i nie jest dziełem Boga. Nie wyszedł spod jego ręki, natura i historia wołają wspólnie wielkim głosem – Nie ma Boga! Istnienie Boga przekraczającego zakres myśli zauroczonej zewnętrznym światem, Bóg to cud.
Formuły i slogany religijne, którym w młodym wieku uległem, gdy dorosłem doprowadziły do buntu. Uświadomiłem sobie, że zauroczenie wiarą jest gwałtem zadanym rozumowi, bowiem bez mała wszystko co się dzieje na świecie od tysiącleci, krzyczy przeciw Bogu.
Na świecie wiele i coraz więcej zła, tyle niesprawiedliwości, tyle okrucieństw i ohydy, że zwalanie tego na człowieka jako sprawcę wszystkiego – istotę podobno stworzoną na obraz i podobieństwo Boga – byłoby wielką niesprawiedliwością i nonsensem, chyba…. Chyba, że czcimy go za to, że jest Bogiem zemsty.
Powtórzę jeszcze raz „chyba”. Chyba, że Bóg rzeczywiście jest cudem, a o cudzie nie świadczy ani bezlitosna i ślepa biologia, ani przyroda, ani historia, a tylko potrzeba serca. Bóg zamieszkujący ludzkie serce, zaciera obraz Boga zasiadającego na niebieskim tronie. Bóstwo, by wypełnić świat ludzkich pragnień, powinno być głosem nadziei, ale jak ufać „głosowi nadziei”, kiedy świat przeżarty złem, a my bez ustanku kłamiemy nie tylko innym ludziom, ale i sobie?
Co bardziej godne polecenia, narzucony przez rozum ład, czy echa podświadomości? Może z dwojga złego lepszy błądzący i chwiejny ale mniej nas zwodzący intelekt, niż kłamliwe serce wiary? Naturalnie zaraz można zapytać, czy przypadkiem nie wynika to z warunków epoki? Możliwe, ale ostrożnie, bo gdyby odrzucić wszystkie naleciałości stylu myślenia, epoki, historii, co pozostanie w obliczu Boga? Zrozpaczony i samotny człowiek. Może świat nie wyszedł spod jego ręki? Może Bóg jest tożsamy z naturą?
Platon mówił, że najtrudniej namówić obywateli, żeby chcieli działać dla własnego dobra. Ani słowa, mądre słowa! Jesteśmy zdolni, my uczestnicy świata jesteśmy zdolni do wyprodukowania wszelkich dóbr w ilościach właściwie nieograniczonych. Ale równocześnie potrafimy szybko i na wyraz skutecznie poplątać, wydawałoby się proste drogi prowadzące do ładu i sprawiedliwości.
Prawie 90 procent wiedzy ludzkości zdobyliśmy w ciągu krótkiego czasu trzech-czterech pokoleń naukowców, ale mądrzejsi przez to nie jesteśmy ani o łut. Prawdę mówiąc, jeżeli w ogóle nie głupsi, to na pewno mniej rozsądni i mniej uczciwi.
Każdego człowieka dopada kiedyś zwątpienie i strach przed bezsensem istnienia i skłamie ten, kto temu zaprzeczy. Ale jeżeli jesteś pozbawiony łaski wiary i jedynie w dziełach rozumu szukasz pocieszenia i otuchy, to masz kłopot gotowy. Każda teoria, każde nowe odkrycie, stwarza nowe i trudniejsze do rozwiązania problemy, a my zachowujemy się jakbyśmy tego nie widzieli.
Jest w tym niezrozumiały patos, jakiś machiawellowsko-conradowski urok wielkiej przygody, że bez oglądania się na konsekwencje i skutki, fundujemy tej pięknie i poetycko kiedyś nazwanej błękitną planecie, czarną przyszłość. Jeżeli przyjmiemy, że najważniejszą cechą ludzkości jest zdolność wytwarzania narzędzi, to trzeba dodać – narzędzi zagłady.
Stąd się bierze, tak myślę, rozpacz Einsteina, dramat Oppenheimera, ostrzeżenia Hawkinsa. Wahania i obawy wielkich tej ziemi, wynikające z poczucia odpowiedzialności oraz strachu, strachu przed rychłą zagładą, która piękny lazur nieba zamieni w dymy pożarów. Zastanawiająco brzmią słowa znanego kpiarza Oskara Wildea, kiedy radził ludzkości odkładać na jutro to, co można zrobić pojutrze!
Z natury jestem optymistą, ale dziś nie bardzo wiem skąd wziąć optymizm. Rzeczy, które powinny były uczynić świat lepszym, paradoksalnie go pogarszają. Powinniśmy już wejść w nową erę oświecenia, w wiek rozumu, a my się tylko oddalamy. Możemy usiąść w którymkolwiek miejscu na ziemi z telefonem w ręku i mieć dostęp do wiedzy całego świata, a wokół tylko buzuje od spisków jednych idiotów przeciw drugim idiotom. Żyjemy w erze irracjonalności, a co gorsza jeszcze się tym upajamy.
Jest wieczór 12 lutego 2022 roku gdy pisze te słowa, a świat wstrzymuje oddech wpatrując się w ekrany komputerów. Wszystkich zajmuje jedna myśl – Putin wejdzie na Ukrainę i rozpocznie się wojna – daj boże tylko bilateralna, czy nie wejdzie.
Nie przypuszczałem, że przeżywszy Drugą Wojnę Światową, jeszcze „zdążę” stanąć w obliczu Trzeciej. Cóż, minęły trzy pokolenia i najmądrzejszy ze światów ponownie pragnie upuścić sobie trochę młodej krwi. Zdecydowanie wolę świat istniejący w mojej głowie, przynajmniej jest w nim jakaś logika.
Andrzej Szmilichowski