Od dzieciaka lubiłem żywioły a szczególnie wiatr i fale (koniecznie na morzu). Gdy przychodziły sztormy, to w rynnie oksywskiej – tak leży Gdynia gdzie się wychowałem – wiało sakramencko. Lubiłem kiedy wiatr łomotał szybami w oknach aż dźwięczały, gdy zawijał po Skwerze Kościuszki i gnał w Zatokę zdmuchując bryzgi z fal prosto w klif Polanki Redłowskiej. Wiatr gwizdał po niebie i strugami deszczu obmywał mi duszę.
Babka Maria żegnała się wtedy – na sposób unitów trzykrotnym szerokim znakiem krzyża choć katoliczka – i mruczała: Wszystkie diabły się zerwały z łańcucha! Lubię wodę bardzo, co zaznaczyło się trenowaniem, we „Flocie” pod okiem trenera Marchlewskiego, pływania, byłem żeglarzem w Jacht Klubie, a w lecie ratownikiem nad bałtyckich plażach. Gdy dziś oglądam w telewizji pełnomorski jacht, jak pracuje na fali, i jego zgraną załogę, to dreszcz mi chodzi po plecach i już bym tam leciał!
A tu parę dni temu wpadł mi w Internecie w oczy materiał, że każdy znak zodiaku ma przypisany mu jakiś żywioł. Kliknąłem na Skorpiona bo to mój znak, a tam proszę bardzo – woda! Jakiż ten zodiak, razem ze swoim kosmosem, mądry!
Poczytałem trochę „Klepsydrę” Konwickiego, bo mi spadła przypadkowo z półki. Nic specjalnego, a kiedyś się Konwickim zachwycałem. Usłyszałem dawno temu, ale zapamiętałem taką tezę, że w sztuce naprawdę to nie ma nic, co by wagę miało.
Nawet arcydzieła zmieniają się na niekorzyść w oczach pokoleń. Ale dalej, że egzystencja arcydzieł w historii literatury jest jednak istnieniem szczególnym, bo wyraża ciągłość kultury i jej bogactwo, zaś twardy żywot arcydzieł powoduje, że możemy je podziwiać i czerpać z nich bez względu na epokę. I dalej, że czas tworzy dystans i robi swoje. Twórcy i ci, którzy ożywiają arcydzieła, reżyserzy teatralni i filmowi, krytycy literaccy, patrzą na nie później jednak trochę tak, jakby oglądali świat przez lornetkę przyłożoną do oczu z odwrotnej strony. Sam się nie będę mądrzył, zapisuję bo przeczytałem.
Niedawno natknąłem się na małą acz ciekawą rozprawkę o genius loci, duchu miejsca. Coś w tym jest. W dzieciństwie nie zdajemy sobie sprawy z czym obcujemy. Chodzimy po znanych miejscach, jeździmy rowerkiem czy hulajnogą i wiemy, że tu jest dziura w chodniku, tam gzyms się rusza, a tędy najlepiej na skróty, ale wieczorem nie bo bramę zamykają. To jest wiedza praktyczna o domach, ulicach, miastach, która poszerza się po latach i przekształca w wiedzę historyczną, wiedzę faktów, i staje czymś co darzymy uczuciem. Rodzą się emocje i zachwyty, przeradzają z latami w miłość do miejsca i takim sposobem w nasze życie wkracza historia.
Choć tego nie zauważamy, obcujemy z historią i ludźmi tworząc ją razem na co dzień. Bardzo dobrze, ale dla duszy wygodniej i lepiej, żeby się nie spodziewać zbyt dużo po życiu. Czyli co, lepiej spokornieć i gdzieś się? Jak kto uważa, ale chyba trochę tak. Wiem, utarło się uważać, że taka postawa to przegrana i droga do porażki. Wiem to, ale chyba dla spokoju i zdrowia, nie jest źle poznać smak porażki, ponieważ późniejsze powodzenie – a zawsze kiedyś jakieś nadchodzi, lepiej smakuje.
Jak ludzie, którzy nie wierzą w istnienie świadomych pozafizycznych sił oraz odmienności ich przestrzeni, sobie radzą? Jeżeli nasza egzystencja byłaby tylko zbiegiem okoliczności, fanaberią chemii i fizyki, to życie nie niosłoby z sobą żadnego sensu. Z czysto egoistycznych i w moim własnym interesie pilnowanych powodów, się z takim stanowiskiem nie godzę. Jestem człowiekiem, kimś bardzo licznym, bardzo słabym i bardzo niepewnym. Żebym mógł w miarę spokojnie egzystować, potrzebuję oparcia w czymś silniejszym i większym ode mnie, jak również nadziei, że koniec końców życie będzie się działo inaczej i lepiej.
W moim życiu zdarzały się i zdarzają sytuacje przeczące swoją wymową, iżby wszystko co mnie otacza składało się z pierwiastków i minerałów, z fizyki i chemii wspomaganych grawitacją. Ten świat jest bardzo młody i co za tym idzie bardzo zwariowany, więc nie ma się co dziwić, że tak dużo w nim przypadkowości, ale daleko mu do bycia wyłącznie chaosem materii.
Wiele rzeczy potrafimy sobie wytłumaczyć, przetrawić i przestać się martwić. Ale niestety nie ze wszystkim się to udaje. Mój sceptycyzm rośnie, czy to wszystko, co się w kraju dzieje, da się jeszcze posklejać. Polskie społeczeństwo jest dziś pęknięte na poziomie fundamentalnym, na piętrze kodów kulturowych. Czasu coraz mniej, a Neverland daleko.
Andrzej Szmilichowski