JOLANTA SZUTKIEWICZ: W połowie życia, a na początku drogi (2)

Niebo. To samo niebo – tam i tu. To samo? Nie! Chyba jednak inne. Tam błękitniejsze! Słońce. To samo słońce – tam i tu!! Tylko tam jakby bardziej mi przyjazne… i bardziej miłe memu sercu, bo niczym moje własne! Tu, takie jakby obce. A ziemia? Ziemia na pewno jest inna. To nie nasza Matka Ziemia! Czy ta nowa ziemia będzie nam Matką? Może przyjmie nas na swoje łono tak samo jak własne dzieci?

Jazda trwa już ponad dwie godziny, gdy dostrzegamy pierwsze budynki jakiegoś miasteczka.

– To Oxelösund. Tu zamieszkacie – informuje opiekunka, zwalniając.

Zatrzymujemy się na chwilę niedaleko rynku. Po lewej stronie przystań.

– Patrzcie, tam jeden statek z polską banderą! – ktoś wykrzykuje.

Po prawej centrum, gdzie znajdują się wielkie, solidne domy z ciemnożółtą elewacją. Na piętrach są mieszkania o dużych oknach, na dole zaś punkty handlowe z kolorowymi wystawami.

– Sklepy pełne towaru!

– I nie ma kolejek! – słyszę komentarze.

Wszędzie dużo, dużo zieleni… Równo przycięte krzewy i zadbane drzewa otaczają ławki, na których niemal bez ruchu siedzą ludzie; siedzą tak spokojnie, jakby nie mieli żadnych zajęć, żadnych trosk ani kłopotów. Są uśmiechnięci i rozmawiają między sobą półgłosem. Ich oczy pieści bogactwo barw i wzorów aplikacji na skwerach i rabatach.

Jedziemy dalej… Mijamy place z dywanami kwiatów… Wokół jednego z nich drzewa z okrągłymi koronami, ukształtowanymi ręką człowieka.

– Jak tu wszędzie pięknie i na dodatek sterylnie czysto! – zachwyca się Ela Janukiewiczowa, laborantka z wykształcenia.

– Dokąd my teraz jedziemy? –  pyta Przemek.

– Chcę wam pokazać, w jakim miejscu mieści się huta żelaza. Może ktoś z was kiedyś tutaj się zaczepi – odpowiada głośniej niż zwykle pani Ewa.

– Może ja? – skwapliwie dopytuje mój mąż.

– Może, czemu nie?

– A ja? – myślę. – Co będzie ze mną? Polonistką?

– Kobiety mogą też tu pracować jako lokalvårdare – uzupełnia kobieta, ponownie odpowiadając na moje pytanie zadane w myślach.

– Co to znaczy? – pyta Jacek.

– O, to po polsku sprzątaczka – wyjaśnia Marek, starszy syn Eli i Tadeusza, student Politechniki Szczecińskiej, na której uczył się szwedzkiego.

– Szwedzi lubią dawać ładne nazwy dla zwykłych zawodów – dopowiada nasza opiekunka. – To jest nieźle płatna praca.

– Ale moja mama jest… była… nauczycielką w Polsce! –  wykrzykuje Przemek.

– I była pedagogiem szkolnym w ostatnich latach – dumnie dodaje Jacek, mój starszy syn.

Uśmiecham się mimo woli. Moje kochane dzieci… Czy zawsze będziecie tak lojalne wobec mnie jak obecnie?

– Tu trzeba, niestety, zaczynać od podstaw – poucza nas już nieco formalnie przedstawicielka AMS-u.

– Język… język szwedzki to podstawa, moi drodzy – odzywa się mentorsko Antoni.

– Jestem w połowie życia, a na początku nowej drogi – w myślach podsumowuję całość rozmowy. – I znowu trzeba się piąć pod górę.

***

Huta. Porządne zabudowania. Na podwórzu ład. Kilkanaście osób wychodzi właśnie z pracy – mężczyźni i kobiety w dżinsach. Niektórzy idą pieszo. Mieszkają chyba niedaleko… pewnie tu, w miasteczku. Dwie osoby wsiadają na swoje rowery i ruszają wąską, polną drogą, wiodącą w stronę lasu. Pozostali kierują się do samochodów na parkingu.

– Czarne volvo odjeżdża najpierw, po nim czerwony saab, a potem szara toyota corolla – komentują nasi chłopcy.

Z huty wychodzą kolejni pracownicy. Wśród nich znowu kilka kobiet. Zatrzymują się na moment. Wesoło rozmawiają o czymś. Wyraźnie słyszymy szwedzką mowę:

– Hej då!

– Hej då! Vi syns imorgon!

– Ju, ju… Vi syns imorgon!

Słucham ich uważnie.

– Co oni mówią? – pytam.

– Do widzenia. Do zobaczenia jutro – objaśnia Ewa. I dodaje jeszcze:

– W najbliższym czasie zwiedzicie tę hutę. Tu rzeczywiście potrzeba rąk do pracy.

*

Zmierzamy z powrotem w kierunku centrum. Jednak nie dojeżdżamy tam, lecz skręcamy w prawo. Mijamy most kolejowy. Ulica wiedzie wzdłuż nabrzeża.

Plaże pośród skał! Jedni ludzie się opalają, inni się kąpią w kryształowej wodzie… Złoty blask promieni słońca muska jej szafirową taflę… Mam wrażenie, że słyszę rytmicznie uderzenia wody o skały i od czasu do czasu jej głośny plusk… Słyszę gwar rozmów i śmiech!

– Ależ tam kolorowo – stroje kąpielowe, stroje do opalania, kapelusze słoneczne, barwne parasolki, piłki, pontony… Raj na ziemi!

*

W samochodzie jest duszno. Odzież przykleja się do ciała. Pot spływa z czoła. Chce się pić, ale nie mamy już wody w butelkach. Spoglądam na synów i męża. Na ich twarzach widzę zmęczenie podróżą w upale.

– Już niedaleko – pociesza nas przewodniczka.

Wąska, kręta ulica. Po obu stronach wille lub domy wśród sadów. Z przodu każdego domostwa duże, soczysto zielone trawniki, a na nich ozdobne krzewy i różnobarwne kwiaty. Teraz jazda pod górkę i jakieś spore osiedle. Półokrągłe usytuowane, dość niskie bloki z jasnej cegły… Wielkie okna, długie balkony i szerokie ganki w aureoli pnącej roślinności. Naprzeciwko każdego wejścia do segment znajdują się malutkie, białe domki gospodarcze. Przed zabudowaniami koliste, zadbane podwórza z placem zabaw dla dzieci… Jasne i ciemne ich główki, ich kolorowe ubranka są dość z daleka widoczne na tle bieli i zieleni otoczenia… Maluchy siedzą w piaskownicy, huśtają się na huśtawkach, chodzą po dachach czerwonych i zielonych domków, należących do tego miejsca swobody i swawoli. Gwarno i wesoło…

– To tutaj, to właśnie wasza przystań – oznajmia pani Ewa.

– Kres naszej podróży? – myślę.

Nasza opiekunka zostawia nas samych, aby z biura AMS-u przynieść klucze do mieszkań dla dwóch rodzin z Polski. Każda jest czteroosobowa: ojciec – były internowany działacz Solidarności,  oraz żona i dwóch synów.

***

Wysiadka! W tym momencie do samochodu podchodzą dwie kobiety w dżinsach i przewiewnych, białych bluzkach. Coś trzymają w rękach i patrzą nie na kogo innego, tylko na mnie… A ja przecież nie znam szwedzkiego! Odruchowo cofam się o krok. Chłopcy stojący obok mnie, robią to samo. Nieznajome mimo, to stają  naprzeciw nas i mówią:

– Rodacy! Witajcie na szwedzkiej ziemi! Witamy was po polsku: chlebem i solą!

Wyciągam ręce, aby przyjąć te cenne na obczyźnie dary. Łamiemy się wszyscy szwedzkim chlebem, posypanym szwedzką solą. Nieznajome przedstawiają się.

– Janina.

– Magda.

Obie to żony byłych solidarnościowców i byłych internowanych ze Szczecina. W Obozie dla Uchodźców Politycznych są od miesiąca. – WYGNANCY tak jak my!

Spostrzegam, że znają mojego męża jeszcze z Kraju. Następuje wzajemna prezentacja całej naszej grupy.

Jolanta Szutkiewicz

Fragment książki: CHLEB I SÓL NA SZCZYCIE SKAŁY

cdn

Lämna ett svar