W Agrze czekał na nas jeden z siedmiu cudów świata, Taj Mahal. Po drodze zwiedziliśmy dodatkowo Fatehpur Sikri, kompleks pałacowy wzniesiony w XVI wieku przez moguła Akbara Wielkiego, porzucony po 15 latach na skutek braku wody. Tam ujrzeliśmy mdlejącą turystkę, która tylko dzięki spostrzegawczości i silnym ramionom męża nie rozbiła sobie głowy o kamienną posadzkę. Po chwili poczuła się lepiej, ale przez resztę odwiedzin odpoczywała siadając na schodach i występach w murze. Podobnie jak ja zachorowała w nocy na żołądek, nic nie jadła i poziom cukru we krwi musiał się jej fatalnie się obniżyć.
Hotel w Agrze, gdzie mieliśmy przenocować leżał poza miastem. Ta kolosalna budowla przypominała mauzoleum, ze swymi kanciastymi kolumnami, kilometrowej dlugości korytarzami oświetlonymi kryształowymi żyrandolami i ozdobionymi artystycznymi kwietnymi aranżacjami. Przejście z pokoju do restauracji na drugim końcu zajmowało około kwadransa. Jadalnia miała wielkość boiska piłki nożnej. Na szczęście obowiązywała samoobsługa; kelnerów było niewielu i jak większość kolegów po fachu mieli zwyczaj ignorować gości. Zjadłam trochę kleistej zupy wzbogaconej łyżką ryżu. Następnego dnia mieliśmy w planie zwiedzanie Taj Mahal. Pogoda była nadal niestabilna więc udałam się do recepcji aby zapytać o prognozę.
Pracownik za kontuarem zwrócił się uprzejmie w moją stronę.
– Is it going to be sun or rain tomorrow? – spytałam.
– Sun or rain tomorrow? – powtórzył wyglądem przypominając znak zapytania.
– Do you expect god weather tomorrow? – sformułowałam pytanie inaczej.
– “God weather tomorrow?” – powtórzył nadal nic nie rozumiejąc po czym spytał:
– What is your room number?
Widocznie była to jedyna angielska fraza jaką znał.
Taj Mahal to mauzoleum wzniesione przez panującego wówczas moguła, Shan Jahana, ku czci ukochanej żony Mumtaz, zmarłej przy porodzie ich trzynastego dziecka. Monument oślepił nas swym pięknem mimo iż zlewał się kolorystycznie z jasnoszarym niebem. Na temat tej znakomitej architektury napisano już tyle, że każda nowa próba może być poczytana jako zarozumialstwo. Teren na którym stoi ma cztery bramy i jest kwadratowy ponieważ uważa się, że tak wygląda raj. Główną bramę zdobi 22 wież z białymi kopułami, co symbolizuje 22 lata jakie zajęła budowa. Symetrię określa się czasem jako estetykę idiotów, ale nie można mylić się bardziej podziwiając perfekcyjną symetrię budowli wzniesionej po to aby trwać. Jej nieco pochylone do przodu minarety zniosłyby trzęsienie ziemi, a odpływowe kanały miały go chronić przed powodzią rzeki płynącej na jej tyłach. Indyjski marmur, w przeciwieństwie do porowatego kamienia Carrary, jest tak spójny i odporny na ząb czasu, że wygląda tak jak przed 300 laty. Ściany udekorowano inkrustacjami z kamieni szlachetnych. Budowla musiała kosztować fortunę. Wewnątrz mauzoleum panuje półmrok z pojedynczą lampą zwisającą nad grobem. Tam symetria nie jest zachowana przez grób, gdzie spoczywa ukochana córka moguła. Rozpacz moguła nie miała granic; planował uczcić zmarłą żonę wznosząc nowe monumenty. Finanse królestwa znalazły się w niebezpieczeństwie. Wtedy najstarszy syn postanowił uwięzić ojca w wieży fortu na drugim brzegu rzeki. Wieża była luksusowym więzieniem z mozaikami, fontannami i, co najważniejsze, z widokiem na Taj Mahal, jeden z siedmiu cudów świata.
Wszystkie cuda świata nie mogły przesłonić ponurej rzeczywistości, że tego samego wieczoru mieliśmy jechać nocnym pociągiem do Varanasi. Niepokoiłam się podejrzewając, że nie będzie to wariant Orient Express. Nie cierpię podróżować nocą, dzielić przedział z obcymi ludźmi obu płci, odwiedzać brudną toaletę i nie móc umyć zębów nad ranem. Będąc dzieckiem ubóstwiałam jazdę w sypialnym wagonie. We wschodnioeuropejskim, komunistycznym kraju gdzie wyrosłam, zaskakiwały klasyczne pullmanowskie wagony, eleganckie i wygodne. Miękkie dywany, boazerie ze szlachetnego drzewa, pokryte aksamitem poręcze i drabinka nie mówiąc już o olśniewająco białej, wykrochmalonej pościeli, tworzyły przytulne, wręcz luksusowe wnętrze. Każdy przedział posiadał własną umywalkę sprytnie wmontowaną w drewnianą szafkę. Było nawet nocne naczynie ukryte w dolnej części szafki. Kiedy podróżowałam tylko z mamą jechałyśmy pierwszą klasą z dwoma piętrowymi łóżkami, a gdy towarzyszył nam ojciec braliśmy drugą klasą z trzema łóżkami. Kuszetki z czterema posłaniami nie istniały w tamtych czasach.
Pociąg do Varanasi odchodził późnym popołudniem a stacja, podobnie jak w Agrze, leżała za daleko miastem. Zabrakło czasu na kolację w hotelu i każdy z nas dostał pakiet z prowiantem na drogę. Autobus nie dowiózł nas do samej stacji więc ciągnęliśmy walizki po wyboistej drodze unikając najgłębszych kałuż. Na dworcu bagażowi przejęli walizki niosąc je po dwie na głowach. Tutaj także spali ludzie, ale przynajmniej nie było krów. Pociąg przyjechał punktualnie, sprawnie upchnięto bagaże a my weszliśmy na pokład. Klimatyzowane, czteroosobowe przedziały w wagonach sypialnych drugiej klasy posiadały zasłonki zamiast drzwi. Wzdłuż korytarza znajdowały się dodatkowe, piętrowe prycze z zasłonkami. Przydzielono nam dwa dolne posłania, jedno w przedziale a drugie na korytarzu. W przedziale było już trzech Hindusów. Wybór był trudny, jak miedzy cholerą a dżumą. Najchętniej opuściłabym pociąg. Przewodniczka odstąpiła mi wspaniałomyślnie własną pryczę na korytarzu, ale nie wiadomo czy obie były wolne. Przywołano gospodarza wagonu, który gestami dał do do zrozumienia, że zarówno dolna jak i górna są do naszej dyspozycji. Jednocześnie kręcił głową jakby przeczył. W obcych krajach nie wystarczy mówić lokalnym językiem. Mowa ciała jest równie ważna. A więc mogliśmy spać na korytarzu, za draperią, uniknąć obcych spojrzeń i chrapania współtowarzyszy. Dostaliśmy kopertę z dwoma czystymi prześcieradłami. Koc i poduszka wchodziły w wyposażenie pryczy. Należało się pożywić więc zajrzeliśmy do paczki z prowiantem. Żołądek nadal mi strajkował i odważyłam się tylko na kanapkę z serem lekceważąc tłustego pieroga i czarną kiełbaskę. Zniechęcona niewygodami podróży podzieliłam się rozczarowaniem z przygodnym współpasażerem.
– Należy popróbować wszystkiego – odpowiedział z grobową miną.
Miałam ochotę spytać, czy popróbuje kąpieli w Gangesie.
Położyliśmy się w ubraniach na pościelonych pryczach. W wagonie było zimno. Udało mi się zdrzemnąć parę razy, ale Małżonek miał bezsenną noc. Jarzeniówka na suficie świeciła mu prosto w oczy. Dopisało nam jednak szczęście. W innym wagonie, z kilkoma paniami z naszej grupy, zagnieździły się karaluchy. Ich niewielki rozmiar rekompensowała ogromna ilość. Panie walczyły z robactwem przez całą noc. Karaluchy wspinały się po ścianach i w kiściach wisiały po wewnętrznej stronie firanek. Przed paru laty jechaliśmy sypialnym pociągiem w Chinach. Podróż nie przypadła mi wtedy do gustu. Ale sypialny przedział z obszytymi falbanką firankami, miękkimi papuciami do jednorazowego użytku i wygodnymi łóżkami wydał mi się luksusem w porównaniu z indyjskim pociągiem.
Teresa Urban
cd nastąpi