Wrażliwość czytania

Pandemia odcięła nas od teatru, opery, koncertów czy kina. Telewizja jest ich niedoskonałym substytutem. Przeżycia live odbieramy znacznie silniej.

Molom książkowym, do których sama należę, nic nie może zastąpić biblioteki. Zamknięto je w okresie intensywnej pandemii, ale obecnie ich lokalne filie wznowiły działalność przestrzegając wymogów ostrożności. Na razie nie mam odwagi z nich korzystać. Być może ofiary Covidu miały książki w rękach. Eksperci twierdzą, że wirus Corony szybko traci aktywność na gładkich powierzchniach, ale nie ma w tym względzie absolutnej pewności. Niektórym wystarczają audiobooki czy tablety, ale konserwatywni czytelnicy, tacy jak ja, przedkładają papierowe książki. Mają one wiele zalet. Obwoluta książki jest jak twarz przyjaciela, widzi się i czuje objętość tekstu, dostrzega ile stron już przeczytaliśmy, a ile zostało, łatwo powrócić do konkretnego ustępu i, co ważne, nie wymaga to zaawansowanej techniki.

Pozostaje wiec przeszukać własne półki i wyciągnąć na światło dzienne tytuły, których z jakichś względów nie czytaliśmy. Unikam powtórnego czytania książek, nawet tych, które mnie zachwyciły. Wspomnienia czują się najlepiej, jeśli pozostaną wspomnieniami.

Wpadł mi w ręce „Klub Pickwicka” ale czytałam go z umiarkowanym zainteresowaniem. Podziwiałam kunszt pisarski Dickensa, ale fabuła nie była w moim guście. Budziła jednak nostalgiczny sentyment, ponieważ była ulubioną lekturą mego ojca. Snodgras, Tupman i Winkle, nazwiska przyjaciół Pickwicka, były mi dobrze znajome. Ojciec często je wspominał, dzieląc się wrażeniami będącymi próbą zachęty do zapoznania się z książką.
Kiedy odkryłam na półce „Zielone wzgórza Afryki” Hemingwaya zaskoczyło mnie, że nie czytałam tej książki. Byłam przekonana, że znam jego całą twórczość. Opowiada w niej o kraju, którego był miłośnikiem. Niestety, widzi Afrykę oczyma myśliwego. Do znużenia tropi antylopy kudu, młode kudu, stare kudu, samice kudu. Czasem udaje mu się zwierzę ustrzelić. Nie robi jednak tego, aby zaspokoić głód, tylko ma jakąś atawistyczną potrzebę zabijania. Kiedyś kobiety trudniły się zbieractwem, a mężczyźni zaopatrywali rodziny w mięso. Może autor, jako myśliwy, czuł się pełniejszym mężczyzną? Gustował przecież także w krwawym i okrutnym barbarzyństwie corridy. Wywodzi się to chyba z kompleksu, pragnienia bycia macho. Ale widocznie nie zdołał ujarzmić swoich demonów, ponieważ popełnił samobójstwo. Nie wystarczało mu bycie oddanym mężem czterech kolejnych żon, dobrym ojcem i doskonałym pisarzem, co doceniono przyznając mu nagrodę Nobla, której nie odebrał ze względu na zły stan zdrowia. Hemingwaya postrzegano jako pisarza o spójnym, oszczędnym stylu, unikającym przymiotników. Zdaniem „Rekiny przypłynęły nad ranem” rozpoczyna jeden z rozdziałów książki „Stary człowiek i morze”. – krótko i zwięźle. Ale w „Zielonych wzgórzach” prezentuje odmienny styl: opisy przyrody, osobiste odczucia, emocje i impresje ujęte w długie zdania. Jedno ze zdań ciągnie się niemal przez całą stronę i może stanowić poważną konkurencję dla meandrów stylistycznych Marcela Prousta.

Olga Tokarczuk tworzy często własne słowa, na przykład bieguni czy bizarne. Jej twórczość postanowiłam ambitnie poznać czytając „Księgi Jakubowe”. Ale lektura znużyła mnie już po pierwszym rozdziale. Może kiedyś powrócę do tej książki, najchętniej w polskim oryginale. „Prowadź swój pług przez kości umarłych” przeczytałam w całości z rozczarowaniem i niesmakiem. Już sam tytuł może wywołać depresję. Jest doskonała stylistycznie, ale treść jest deprymująca, wręcz niemoralna. Natomiast zbiór nowel „Gra na wielu bębenkach” urzekł mnie swą oryginalnością. Aby zdobyć uznanie jako utalentowany pisarz nie wystarczy być dobrym stylistą. Trzeba unikać banałów. Tematyka u Tokarczuk jest odkrywcza, nowatorska, poparta rzetelnymi studiami. „Księgi Jakubowe” to powieść o nieudanym Mesjaszu, który próbował pogodzić religię z nowoczesnością. Żyd – Jakub Lejbowicz Frank – zaczyna głosić idee, które szybko dzielą społeczność żydowską. Dla jednych heretyk, dla innych zbawca gromadzi wokół siebie krąg oddanych sobie uczniów. „Bieguni” to inna sekta nawiązująca do nazwy odłamu prawosławnych staroobrzędowców, biegunów (bieżeńców), wierzących, iż świat jest przesiąknięty złem, które ma do człowieka trudniejszy dostęp, gdy pozostaje on w ciągłym ruchu. Aby nie ulec złu, konieczne jest nieustanne przemieszczanie się. „Opowiadań bizarnych” nie czytałam. Francuski przymiotnik bizarre w języku polskim znaczy dziwny, niezwykły, kuriozalny i takie są opowiadania zawarte w tej książce.

Wpadła mi w rękę nieczytana powieść Iwana Turgieniewa „Ojcowie i dzieci”. Jest to studium relacji międzypokoleniowych; stare idee kontra nowe mody, nihilizm kontra tradycja. Nie jest to zaskakujące. We wszystkich epokach stare, konserwatywne pokolenie narzeka na nowomodne pomysły młodzieży. Natomiast zaskoczyły mnie nastrojowe opisy rosyjskiego krajobrazu. Autor, strona za stroną, wzbogaca fabułę długimi opisami przyrody. Zadziwia zmysłem obserwacji natury i umiejętnością przekazania tego realistycznie i jednocześnie z romantyzmem; czytelnik niemal słyszy szum liści, widzi błękitne niebo, czuje miękkość mchu. Nie podejrzewałam Turgieniewa o taką wrażliwość.

Henry Miller (nie mylić z Arturem Millerem, kolejnym mężem Marilyn Monroe) był jednym z najwybitniejszych pisarzy amerykańskich XX wieku, ale jego pisarstwo wywoływało liczne spory i kontrowersje. Przez jednych uważany za moralistę, przez innych za cynika, anarchistę i gorszyciela – do tego stopnia, że przez kilka dziesięcioleci jego książki były zakazane w Stanach Zjednoczonych. Otwarte wątki erotyczne to zdaniem autora nie pornografia polegająca na ukradkowym nurzaniu się w brudzie, tylko nazywanie rzeczy po imieniu. Jest więc autorem literatury erotycznej i kiedy odkryłam na półce jego „Kolosa z Maroussi” wahałam się, czy zabrać się do czytania, ale w tym pamiętniku z podróży po Grecji, nie występuje temat seksu. Miller przyjaźnił się z rodziną Durrell osiadłą na Korfu, ale wspomina ich okazjonalnie, co mnie rozczarowało. Odwiedziliśmy kiedyś górską wioskę Bellapaix na Północnym Cyprze, gdzie na placyku w cieniu morwy zwanej Drzewem Lenistwa pisarz Lawrence Durrell, piastujący stanowisko w brytyjskiej administracji, pracował nad powieścią „Gorzkie cytryny Cypru”. Jego młodszego brata, Geralda, od dzieciństwa fascynowały zwierzęta. Założył on później ZOO na wyspie Jersey, ale pijąc bez umiaru niechlubnie zakończył karierę umierając na marskość wątroby. Miller nie pisze o tym. Poznaje przygodnych Greków, ale nie znając greckiego języka porozumiewa się z nowymi przyjaciółmi gestami i wszystkimi innymi znanymi mu językami. Jego wizja Grecji to ekstatyczny hymn na cześć najważniejszego miejsca świata. Niestety, wartki potok słów zamiast porywać czytelnika, zatapia go, a czytanie nuży.

Moja wizja Grecji jest tradycyjna. Impresje zebrałam w opowieści „Grecja moja miłość”, której fragmenty publikowane były w NGP. Opisywałam tam miejsca, głównie wyspy, które odwiedzaliśmy. Drobiazgowe relacje z miejsc i odczuć są prozaiczne, może banalne. Jestem poprawna stylistycznie, ale tradycyjna w formie. Brak mi fantazji, aby pozwolić sobie na ekstrawagancje. I dlatego Miller jest wielkim pisarzem, a ja nie.

Teresa Urban

Lämna ett svar