Ten motocykl z przyczepką na holzgas to było coś! Najlepszy pomysł, jaki mógł przyjść do głowy Seppowi, żeby zrealizować co zamierzał. Że też go sobie przypomniał i odnalazł w szopie! Motocykl wojenny był, Niemcy go tu zostawili i stał w szopie przywalony deskami i innymi rupieciami od wielu lat.
Sepp miał osiemdziesiąt cztery lata i wojnę pamiętał dobrze. Czegoś takiego nie zapomina się łatwo. A motocykl był w sam raz, tylko trzeba go było przywołać do życia, wskrzesić jak Jezus Łazarza. Seppowi zabrało to parę dni, ale gdy w końcu nalał wody do kociołka, porządnie napalił i poczekał aż dostanie ciśnienie, motor zaskoczył za trzecim kopnięciem!
Następnie zabrał się do przerabiania przyczepki. Potrzebował miejsce do spania i zapasu drewna. Zbudował małą budkę, jak się patrzy, z okienkiem. Motor nie wymagał niczego, dobry był, DKW Sahara trzysta pięćdziesiąt kubików. Niemcy umieli dobre motory robić, żeby zaskoczył za trzecim razem?
Sepp poprawił się na siodełku i syknął z bólu. Ta cholerna noga stale mu drętwiała! Jechał najbliżej brzegu asfaltu jak mógł, nie chciał by zawalidrogą. Wstęga szosy zaczęła opadać w dół i pochylił się nad kierownicą. Zauważył z daleka kościelną wieżę i łagodny zakręt, za którym migotała w słońcu tafla stawu i Sepp przyhamował.
– Dobre miejsce na nocleg – mruknął. Stękając zlazł z siodełka i sięgnął po laskę. Po kwadransie siedział w leżaku i leniwie się rozglądał.
Rankiem następnego dnia ruszył w dalszą drogę. Koło południa zjechał z trasy i począł myszkować po okolicy, aż zauważył nadjeżdżający z przeciwka traktor i zatrzymał go:
– Panie! Wie pan może gdzie tu mieszka Zen?
Huk silnika traktora zagłuszył pytanie. Traktorzysta wyłączył stacyjkę i uchylił drzwiczki: Co?
– Zen! Gdzieś tu musi mieszkać!
– Jaki Zen?
– No Zen! Starszy człowiek, samotny.
– Aaaa! Zenek od mostu? Niech jedzie za mną! – traktorzysta machnął ręką.
Sepp rozglądał się jednocześnie obserwując plecy traktorzysty. Przecięli rachityczną rzeczkę i droga poczęła piąć się w górę. Co on powiedział? Zenek od mostu? Jaki most? Traktorzysta nie oglądając się wyciągnął ramię w lewo i odjechał.
Zatrzymał motocykl i ujrzał stojący na wzgórku dom. Stary był, zmurszały, ale z gankiem. Trochę na prawo studnia i zaraz za nia szopa. Zsiadł z motoru i rozprostował kości, gdy na ganku coś się poruszyło. W drzwiach stał oparty o laskę mężczyzna. To był brat.
Poruszył się, szurnął ostrożnie nogą i poniósł głowę. Sepp zobaczył wynędzniałą i wyniszczoną, opuszczoną z jednej strony twarz. Zen patrzył na niego bez słowa.
– Tym przyjechałeś? – powiedział niewyraźnie wskazując laską. Sepp skinął głową.
– Sahara trzysta pięćdziesiąt kubików. Dekawka. Lekki uśmiech wykrzywił jeszcze bardziej twarz Zena.
– Poznałeś?
– Co bym nie miał poznać? Dziecko pozna!
Zapadło milczenie. Zen zrobił niezdarny krok i z westchnieniem opadł na werandową ławkę.
– Długo jechałeś? – spytał po chwili.
– Tydzień.
Sepp wszedł na ganek i usiadł naprzeciw. Patrzyli na siebie w milczeniu.
– Dlaczego mówią o tobie – Zenek od mostu?
– Za czem żeś przyjechał? – Zen zignorował pytanie.
– Usłyszałem żeś chory.
– I dlatego przyjechałeś?
– Dlatego.
Zen odwrócił głowę, spojrzał na podjazd i motocykl stojący przed gankiem:
– Na holzgas, co?
– Ksiądz myślał, że bojler wiozę.
– Jaki ksiądz?
– Zwykły ksiądz, miejscowy. Wczoraj nocowałem koło plebanii i przyszedł porozmawiać. Popatrzył na motor i spytał czy bojler wiozę.
Zen zamrugał szybko, raz za razem i spojrzał w bok, na motor.
– Tak się spytał? Czy wieziesz bojler?
– No tak! Spytał: Panie! Czy pan wiezie bojler?
– Myślał, że to bojler? – w głosie Zena coś zabulgotało. Zaczął trząść ramionami i nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Sepp patrzył na niego zdumiony i też się zaczął śmiać. Obaj zanosili się śmiechem, stękali, wycierali załzawione oczy i klepali się rękami po udach.
– A niech to cholera! Bojler, co? A nie chciał się czasem księżulo wykąpać? – spytał przerywanym głosem Zen.
– Wykąpać?
– Bo myślał, że bojler wieziesz! A mydło miał?
– Co ty? Ksiądz by się przy ludziach rozbierał? Jeszcze by baby zobaczyły, co ma pod sutanną!
Śmiali się w głos, rechotali, walili dłońmi po udach. W końcu umilkli i tylko spoglądali na siebie. Zen oparł się plecami o ścianę domu i przyglądał bratu dłuższą chwilę, zanim ubrał myśl w słowa:
– Dobrze żeś przyjechał. Mam dla ciebie robotę. Sam bym skończył, ale… Pokazał na nogę i laskę.
– Co za robota? – spytał Sepp.
Zen w odpowiedzi wstał i powoli, krok za krokiem i nie zwracając uwagi na Seppa szedł przed siebie. W końcu przystanął i nie oglądając się za siebie machnął laska w stronę Seppa.
– Chodź za mną! Obeszli dom i szli wolno dalej, ażp Sepp zobaczył mostek rozpięty na małym wąwozem. Mały był wąwozik, wąski, ale mostek solidny, z kamienia.
Zatrzymali się i Zen pokazał laską:
– Poręcz zrobisz! Stolarz jesteś, co nie?
Sepp skinął głową: – Mogę zrobić. Ale dlaczego? Niech gmina robi. Twój most, czy co?
– A mój! Mój most!
– Jak to twój?
– No mój! Sam zbudowałem.
Sepp spojrzał jeszcze raz, ale uważniej. Duży nie był, ale żeby Zen go sam postawił?
– Ty żeś go sam zbudował? Bez niczyjej pomocy? A kamienie? Kto je tu przywiózł? Skąd i czym przywiózł?
– Wpierw koniem woziłem. A jak zdechł to krową. Z okolicy. Jak znalazłem większy kamień to brałem na wóz. Trochę sąsiedzi dowieźli.
Sepp patrzył na brata. Wymęczony był. Zajechany. Ale w oczach świeciło mu zadowolenie i duma. Stał wyprostowany i patrzył na most. Swój most.
– Zaczniesz z tamtej strony Seppi. Barierkę trzeba zrobić. Most ma być jak trzeba, z barierką!
Nikt od wielu lat tak do niego nie powiedział – Seppi. Nikt. Zrobi mu te barierkę i nim się też zajmie. Może się nawet tu przeprowadzi? Lasu trochę mało, ale można życć i bez lasu. Z bratem można.
Andrzej Szmilichowski