Pierwsza, rekonesansowa i słabo obsadzona wyprawa w Alpy wyruszyła w r. 1956 w austriacki rejon Oetztal. Dopiero w roku następnym doszła do skutku bardzo liczna trzydziestokilkuosobowa wyprawa rozmieszczona w kilku grupach w – masywie Mont Blanc oraz w Berner Oberland. Wyprawa ta upamiętniona została wielkimi sukcesami i splotem tragicznych wydarzeń, mających miejsce w czasie ”burzy nad Alpami”, nagłym i gruntownym załamaniu się pogody w sierpniu owego płodnego i okrutnego roku. Sukcesy? Polska czwórka (m.in. Lech Utracki i Jerzy Warteresiewicz) przechodzi w całości grań Peuterey do szczytu Mont Blanc, szlak niepowtarzany od przejścia pierwszych zdobywców przed dwudziestoma z górą laty. Jan Długosz, Stanisław Biel i Czesław Momatiuk pokonują arcytrudną zachodnią ścianę Petit Dru, zdobytą po raz pierwszy dopiero w r. 1950. Pod polskim atakiem padają liczne ”iglice” w okolicach Chamonix oraz wiele szczytów 4-tysiecznych w Alpach Szwajcarskich. Nadchodzi wreszcie tragiczny sierpień. Na łatwy trawers Mont Blanc wyrusza z dwoma młodymi Jugosłowianami nestor polskiego alpinizmu, kierownik jednej z polskich grup, Stanisław Groński, zwany ”Mojżeszem”.
Wkrótce potem załamuje się pogoda. Wyruszają ekipy ratownicze, wszystkie próby odnalezienia zaginionych są jednak bezskuteczne. I wtedy, ostatnią, beznadziejną już niemal wyprawę podejmuje prezes Klubu Wysokogórskiego Wawrzyniec Żuławski – ”Wawa”. Szlachetna, bezinteresowna, nawet wyłamująca się z granic zdrowego rozsądku pasja niesienia pomocy zapewne nieżyjącemu już towarzyszowi liny – przynosi w efekcie tragiczną śmierć. Żuławski ginie pod lawiną seraków, asekurujący go na linie Biel doznaje ciężkich obrażeń. Niemal równocześnie wielojęzyczny obóz alpinistów w Grindelwald przykuty pod Eigerem oczekiwaniem na lepszą pogodę zostaje zaalarmowany sygnałami z północnej ściany (Eigernordwand).
Pomocy wzywa czwórka – dwóch Niemców i dwóch Włochów. I gdy miejscowe pogotowie nie widzi możliwości ratunku zasłaniając się drukowanymi przepisami, do akcji wyrusza 30 alpinistów 6-ciu narodowości, wśród nich kilku Polaków. Przebieg akcji ratowniczej wspaniale opisał jej uczestnik Andrzej Skoczylas w opowiadaniu ”Stefano, przyjdziemy jutro!”, małym arcydziełku górskiej literatury. Udało się uratować tylko jednego Włocha. Dwaj Niemcy zaginęli bez śladu. Umierający z zimna i wyczerpania Stefano Longhi słyszy tylko krzyk ratowników. Niestety ”jutro” następuje całkowite załamanie się pogody uniemożliwiające dalszą akcję.
W latach następnych aktywność Polaków w Alpach stale wzrasta, idzie jednak w kierunku małych, kilkuosobowych wypraw, działających w poszczególnych grupach górskich. W r. 1958 i 1959 największe sukcesy odnosi Stanislaw Biel – alpinista o największej bodaj ilości ”części zamiennych”. Z Janem Mostowskim dokonuje on II-go (a I-go w zimie) wejścia wschodnią ścianą Matterhornu, przechodzi północne ściany Matterhornu i Eigeru, wreszcie – wraz z przybyłym z Kaukazu Lechem Utrackim pokonuje filar Walkera na północnej ścianie Grandes Jorasses. Po tym ostatnim osiągnięciu obaj polscy wspinacze zostali zaliczeni w poczet członków elitarnego francuskiego stowarzyszenia Groupe des Hautes Montagnes. Długosz i Momatiuk pokonują filar Grand Capucin du Tacul, a w r. 1961 Długosz z dwoma wspinaczami brytyjskimi rozwiązuje ostatnią bodaj zagadkę Alp – arcytrudny filar Freney na Mont Blanc, który oparł się nawet atakowi Waltera Bonatti. Pierwsze, z miejsca bardzo śmiałe, kroki w Alpach stawia najmłodsze pokolenie taterników. Jurkowski z towarzyszami robił wejście zimowe północną ścianą Matterhornu; Gryczyński, Stryczyński, Warteresiewicz i Michalski – I wejście zimowe filarem Les Droites; Nyka, Szurek, Heinrich, Krajski i inni pokonują najtrudniejsze drogi w czasie dwóch wypraw w Dolomity (1962, 1963).
Egzotyk czeka na Polaków
Góry ziemskiego globu posiadają jeszcze wiele ”białych plam”, miejsc niezbadanych, niedokładnie skartografowanych. Wiele szczytów siedmio- i sześciotysięcznych czeka na zdobywców. Organizacja pierwszej, powojennej polskiej wyprawy w góry egzotyczne stała się w ostatnich latach sprawa naglącą. Ale przed atakiem na 7- tysięczniki konieczny był etap pośredni, aklimatyzacja w górach wyższych i ”mniej cywilizowanych” niż Alpy. Tym etapem pośrednim stały się wyprawy kaukaskie.
Kierownik pierwszej z nich, Justyn Wojsznis, z przyjemnością odnowił kontakty z rosyjskimi alpinistami, zawierane w czasie jedynej wyprawy przedwojennej w r. 1935. W ciągu kilku kolejnych Polacy pokonali większość najciekawszych i najtrudniejszych grani i ścian kaukaskich, z reguły legitymując się lepszymi – niekiedy parokrotnie – czasami niż poprzedni zdobywcy. Wyprawy w Kaukaz – idealny poligon przejściowy przed wyruszeniem w egzotyk, znalazły także uzupełnienie w kilku wyprawach polarnych. Nawiązując do tradycji Roku Geofizycznego 1932/33, polscy polarnicy zapisali na swym koncie nowe zdobycze w górach Arktyki, niewysoko wprawdzie wynoszących się nad poziom morza (wysokość bezwzględna równa się tam w zasadzie względnej), lecz pokonywanych w bardzo trudnych warunkach klimatycznych i pogodowych.
Wreszcie, w r. 1960 rusza 12-osobowa wyprawa w góry Hindukuszu Afgańskiego. W kilka dosłownie dni po pierwszych zdobywcach – Japończykach, 7-miu Polaków (Biel, Mostowski, Krajski, Berbeka, Rubinowski, Zierhoffer i Kunicki) wchodzi na najwyższy szczyt w głównej grani Hindukuszu i zarazem w Afganistanie – Noszak (7492), bijąc 21-letni rekord wysokości z Nanda Devi Wschodniej. Wyprawa pokonuje jeszcze 2 szczyty 6-tysieczne oraz dokonuje wstępnych rekonesansów dalszych dolin przeznaczonych dla eksploracji przez następne ekspedycje.
Rzeczywiście, polski niemalże monopol w Hindukuszu Afgańskim podtrzymują w następnych latach dwie dalsze wyprawy Klubu Wysokogórskiego, tym razem organizowane przez poszczególne jego kola terenowe: poznańskie, krakowskie i warszawskie. Zdobycie kilku dalszych szczytów 7-tysięcznych stwarzało jak najlepszą perspektywę na przyszłość. Czy perspektywę wypraw w Himalaje?
W r. 1958 Jerzy Hajdukiewicz wziął udział w szwajcarskiej wyprawie na przedostatni niezdobyty 8-tysięcznik Dhaulagiri (8171 m) uważany niegdyś za najwyższy szczyt na ziemi. Próba nie została uwieńczona powodzeniem, ale przyjaciel Hajdukiewicza Max Eiselin planował już następną, tym razem wspólną wyprawę szwajcarsko-polską. W wyniku jednak nie zawsze fair przeprowadzonych dyplomatycznych wybiegów i – nieobcej alpinizmowi – niezdrowej rywalizacji, w wyprawie, która w r. 1960 zdobyła Dhaulagiri wzięło udział tylko dwóch zamiast planowanych sześciu – Polaków: Hajdukiewicz(ponownie jako lekarz wyprawy) oraz Andrzej Skoczylas. Nie oni okazali się co prawda najlepiej przygotowanymi do osiągnięcia szczytu (na którym znalazła się liczna grupa 6 alpinistów i 3 Szerpów), ale nie zapominajmy, że w długiej i skomplikowanej wyprawie himalajskiej liczy się przede wszystkim wysiłek zbiorowy. Czy sukces stanie się niebawem udziałem samych Polaków?
Aleksander Kwiatkowski
cdn