Wigilia i kolędy w czasach zarazy

Jak będziemy obchodzić wigilię w tym roku? Czy spędzimy ją razem z naszymi najbliższymi? Czy wszyscy będą mogli przyjść? Tegoroczna Wigilia będzie na pewno inna niż w poprzednich latach.

Kolędy i opłatek, to dwie tradycje które są dla nas niezmiernie ważne. Bez nich trudno wyobrazić sobie Wigilię Bożego Narodzenia. Dlatego myślę, że poniższy tekst, mimo że ma wiele lat na karku, będzie ciekawy również obecnie. Ciekawy, przede wszystkim dlatego że Szwed, Bo Löfvendahl, opowiada o polskich kolędach, którymi się zachwyca i których kilka przetłumaczył. Ciekawy również dlatego, bo opowiada o jego PRL-owskich przeżyciach w przełomowym dla Polski czasie. Tekst, który załączam poniżej, był opublikowany w numerze gwiazdkowym w 2003 roku w nieistniejącym już czasopiśmie RELACJE.

Boże Narodzenie: stół wigilijny, opłatek, choinka i kolędy. Żyjąc za granicą tradycje nabierają nagle większej wagi – nie tylko że chcemy je zachować, często nawet przesadzamy i robimy więcej niż czynilibyśmy to żyjąc w Kraju. Czasami jednak sprawy się komplikują: rodziny są mieszane, mamy szwedzkich, albo innej narodowości przyjaciół. Jak pogodzić różne tradycje? Oczywiście podzielimy się opłatkiem, jasne że poczęstujemy barszczem czy pierogami, ale – jak z naszymi ukochanymi kolędami? Wiemy z własnego doświadczenia, że jedna pieśń w niezrozumiałym języku bawi, a już kilka nuży i wyobcowuje gościa z towarzystwa. Czy mamy zrezygnować z kolęd?
Jest wyjście, gdzie „wilk będzie syty i owca cała”. Mając mieszane towarzystwo śpiewajmy polskie kolędy po szwedzku i … dlaczegóż by nie? – na przemian z kolędami szwedzkimi – i jedni i drudzy będą czuli się jak w domu! Dla nas melodia z dzieciństwa choć „obce” słowa a dla szwedzkich gości odwrotnie. Na dłuższą metę, kto wie, może któraś z kolęd wejdzie do szwedzkiego skarbca „julvisor”.

Wprawdzie wiele polskich kolęd przetłumaczono na język szwedzki, ale istnieją cztery które przypadły mi specjalnie do gustu. Przetłumaczył je Bo Löfvendahl. Kolędy te są warte rozpowszechnienia. Są pięknie poetycznie przetłumaczone, teksty wspaniale oddają prostotę, wdzięczność i intymność oryginałów. I nawet, w obcym języku, bierze się je spontanicznie do serca.

Bo Löfvendahl przetłumaczył je w okresie stanu wojennego. Trzy z tłumaczonych kolęd były śpiewane w 1982 roku na jubileuszowym koncercie Chóru Akademickiego. Koncert odbył się w Sofiakyrkan i był poświęcony walczącej Solidarności. Dyrygował Eskil Hemberg, późniejszy szef Opery Sztokholmskiej. Aranżacja kolęd na dwa flety i chór mieszany była też jego dziełem. Aranżacja ta została opublikowana przez Svenska körförbundet.
W tym czasie Polska i Solidarność były na ustach wszystkich. Wszystko co mogło przypomnieć społeczności szwedzkiej sprawę Polski warte było wypróbowania. Kolędy były jednym z takich środków.
Bo Löfvendahl tłumaczył też ”Balladę o Janku Wiśniewskim”, ”Jeszcze Polska nie zginęła”, pieśni Jacka Kaczmarskiego, oraz inne utwory. Razem z Ritą Tornborg przetłumaczył ”Boże, coś Polskę”.

Od tamtych czasów minęło 20 lat. Odwiedziłem Bo Löfvendahla i poprosiłem go, aby mi odpowiedział na kilka pytań.

Opowiedz mi proszę, jaki jest twój osobisty stosunek do polskich kolęd?

— Och, kolędy mają wielkie znaczenie dla mnie! Gdy pierwszy raz usłyszałem kolędy, a było to w Polsce, zachwyciłem się nimi. Porywają do tańca – zawsze myślę: to mazurek, a to polonez … Na przykład: ’Bóg się rodzi’ – co za wspaniały polonez! W młodości tańczyłem w zespole ludowym, może dlatego tak je lubię. W Szwecji nie ma dokładnego odpowiednika kolęd, bo albo są to świeckie, skoczne piosenki typu ‘Nu är det Jul igen’ albo czyste psalmy ‘Var hälsad sköna morgonstund’. Kolędy lądują gdzieś pośrodku, są bardziej przyziemne, mimo że zawierają religijny tekst.

Twoje tłumaczenia mają piękny język, są wierne oryginałom i są bardzo poetyczne. Skąd ten talent?

— Nigdy nie studiowałem techniki tłumaczenia. Pracowałem intuitywnie. Zawiłości językowe zawsze mnie interesowały. Tłumaczenie pieśni pasuje mi – to jest jak paczka – całość, którą należy jak najdokładniej odtworzyć. Tak na marginesie: to przez dziesięć lat pisałem ’wiersz dnia’ w Svenska Dagbladet.

Wszystko co tłumaczyłem miało głębsze znaczenie dla mnie. Kolędy, na przykład, są piękne i wzruszające, są też dla nas zrozumiałe: bożenarodzeniowe posłanie jest takie same w Szwecji jak i w Polsce – mamy przecież to samo religijno-kulturalne dziedzictwo. Inne pieśni, które tłumaczyłem – były to pieśni związane z oporem przeciwko przemocy. Wydaje mi się, że mieszkając w Polsce – a jak wiesz pracowałem przez dwa lata jako lektor na Uniwersytecie Jagiellońskim – nauczyłem się rozumieć Polaków. Dlatego nie bałem się, że coś ominę. W Polsce nauczyłem się, że w dyktaturze wszystko można tłumaczyć na opak. Teatry, na przykład, wystawiały sztuki, których treść publiczność tłumaczyła sobie odwrotnie intencjom cenzury. Dlatego ’Rzeka’, bardzo trudna pieśń Jacka Kaczmarskiego, była dla mnie całkiem zrozumiała – tam nie chodziło o rzekę! W tego rodzaju wierszach ważny jest podtekst, a nie słowa. Ten sposób myślenia bardzo mi odpowiada.

Mimo, że znamy się od wielu lat, to właściwie nie wiem jak powstało twoje zainteresowanie Polską. Opowiedz proszę!

— To był przypadek! W 1978 roku, miałem wtedy 25 lat, właśnie zacząłem studia doktoranckie na Instytucie języków nordyckich. Czułem, że chcę coś zmienić w moim życiu. Zacząłem się więc starać o pracę lektora za granicą. Żona podsunęła mi myśl: ‘a może Wschodnia Europa?’. ‘Dlaczegóż by nie?’ – pomyślałem. Nigdy nie byłem za Żelazną Kurtyną!

Szwedzki Instytut zaproponował mi trzy miasta: Leningrad, Bratysławę i Kraków – wybrałem Kraków.

Od pierwszej chwili, gdy tylko stanąłem nogą na krakowskiej ziemi, coś krzyknęło we mnie: Aha, jestem w domu! Polubiłem Polskę – tam była szczególna atmosfera. Nie, to nie był egzotyzm – raczej czas przeszły, czas który już minął, w którym nigdy nie żyłem, a do którego wróżka pozwoliła mi pojechać. Konie z wozem na ulicach, sprzedaż kapusty, węgla z furmanek, targ na Kleparzu …

Polubiłem piękno Krakowa, polski patriotyzm, dumę narodową, dumę z języka i kultury – wszystko wywołane walką o narodowe przetrwanie. W czasie mego pobytu w Polsce nauczyłem się też dużo o Szwecji. Zrozumiałem, jak wielki wpływ na psychikę narodu ma ucisk i niewola – myśmy tego nieszczęścia, dzięki Bogu, nigdy nie zaznali.

Zaaklimatyzowałem się szybko. Prędko nauczyłem się jak komunistyczny system funkcjonuje. Strach mnie ogarnął, gdy zobaczyłem jak dyktatura, jak polityczny ucisk próbuje upodlić człowieka. Szybko nauczyłem się na kim można polegać i na kim nie. My, cudzoziemscy lektorzy, byliśmy przekonani, że nasze mieszkania w Alei Mickiewicza były na podsłuchu.

Do Polski przyjechałem w niezmiernie ciekawym okresie. Kardynał Krakowa został wybrany papieżem! W niecały rok po moim przyjeździe, w czerwcu 1979 roku, papież odwiedził Kraków. Atmosfera, która panowała wtedy w Polsce, wywarła na mnie ogromne wrażenie. Polska wibrowała! Mogę powiedzieć: ‘Przeżyłem chwile, podczas których Europa Wschodnia zaczęła się chwiać’. Po dwóch latach w Krakowie wróciłem do domu. Strajk w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku zastał mnie już w Szwecji. Moje polskie doświadczenia spowodowały, że całym sercem stanąłem po stronie polskiej opozycji.

Andrzej Olkiewicz

www.immigrant.nu

Lämna ett svar