Umrzesz w środę

Dusza to mięsień. I jak każdy mięsień dusza bez treningu zmniejsza się, kurczy. Nie trenowana dusza obniża poziom pragnień i tęsknot, wzruszenia przygasają a wrażliwość więdnie i znika. Dla tak spreparowanej duszy, szlagier Eurowizji staje się intelektualnym ewenementem, pedofilia codziennością, książka konkurencją olimpijską, charytatywność śmiesznością.

Zmęczony jestem. Zmęczony i trochę przerażony samo-degradacją jakiej poddaje się coraz skuteczniej, coraz szybciej i coraz bardziej masowo, człowiek. Uważa się stosunkowo powszechnie, że co gorsza z własnej woli, ale wydaje mi się, że to wcale nie jest takie oczywiste.

Tu zaczynają się kłopoty, bo czegoś nie rozumiem i gubię się w domysłach. Bowiem jeśli Wielka Pani Natura to wszystko co się dzieje widzi, a przecież nie tylko musi widzieć, ale odczu-wa na własnej skórze, to dlaczego nie reaguje? Bo jeśli reaguje, czyni to nieskutecznie. Nie temperuje, nie ostrzega gromko, nie straszy tak, abyśmy się musieli ocknąć.

Dlaczego nie potrząśnie nami personalnie, nie wrzaśnie prosto w ucho: Człowieku! Jak dalej będziesz tak postępował, to umrzesz w ŚRODĘ! Nie kiedyś tam, w ŚRODĘ RANO umrzesz! Człowiek jest tak skonstruowany, że musi zostać dotknięty osobiście, aby zrozumiał powagę grożącego mu niebezpieczeństwa.

Nie można odrzucić i innej koncepcji: Wielką Panią Naturę wszystko co się dzieje z człowiekiem w ogóle nie obchodzi, natura tylko jest. Ale ponieważ świat nie znosi próżni, oznaczałoby to, że działają jakieś inne, potężne i destrukcyjne siły.

Los sprawił, że egzystuję w różnych światach, odmiennych duchowo, fizycznie, zawodowo. Piszę opowiadania, wiersze, „kazania” (jak nazywa mój felieton w „Nieznanym Świecie” Mag) i to ukazuje się w Polsce. Ale piszę też felieton do prasy emigracyjnej (sztokholmska „Nowa Gazeta Polska”), i proszę mi wierzyć gdy powiem: To dwa bardzo bardzo różne światy.

Dużo czytam. Często parę książek na raz. Często tą samą książkę parokrotnie. Czytam wszystko, Marcela Prousta, literaturę romantyczną, mistykę, filozofię, teologię, kryminały. Ktoś napisał, żebym sobie nie wyobrażał, że jestem „kimś”, bo tyle piszę (i czytam!). Trudno mi go zrozumieć. Czytam, ponieważ ze wszystkich sił pragnę dowiedzieć się jak najwięcej o sobie i świecie. Piszę, bo sprawdzam co się dowiem na słowach.

W literaturze znajduję wszystko czego mi brak i za czym tęsknię. I nigdy nie jestem sam. Literatura to miejsce, w którym szukają pocieszenia odtrąceni, zbierają się osamotnieni, nabierają otuchy rozczarowani. Gdzie trapieni nieśmiałością łapią spokojniejszy oddech, a zarozumialcy tracą swój beznadziejny tupet.

Uważam, że życie zbyt jest krótkie, aby je dzielić: Tu kultura wysoka, tu kultura niska. Staram się nie oceniać, kochać świat jakim jest, ze wszystkimi jego otumanieniami, głupotą, ślepotą, pięknością, mądrością. Tym bardziej, że przysłowiowym gołym okiem widać, że u podstaw życia brak jakichkolwiek podziałów: na klasy społecznych, na płeć, etniczność, religię. Życie po prostu ludzkie jest i wystarczy.

Gdy wysoka kultura zamyka okno przed codziennym światem, popełnia wielki błąd. Gdy świat prymitywnego snobizmu i opacznie rozumianej ludowości zatrzaskuje drzwi kultu-rze, popełnia błąd identycznej wielkości. Ale kiedy obie strony odgradzają się od mistyki, od myśli filozoficznej, od kunsztu wszechmiłości, to już nie błąd. To samounicestwienie.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar