Noc. Bezsenna. No, prawie. Strzępki niesprecyzowanych myśli. Echa wydarzeń. Nieomal codzienne wizyty dzieci. Izabella strzeliła dwa gole, Anka dumna. Andrzej prawie kupił wymarzony dom na wsi. Prawie, bo go ktoś ubiegł. Agata przebudowuje mieszkanie, potrzebują czterech pokojów sypialnianych. Adam ciągle w wojsku, ale czuję, że chętnie i z ulgą przyjąłby propozycję – gdyby napłynęła – pracy poza wojskiem.
Całe życie żyję w obawie, że dzieje się ze mną za dużo – podchodzę do wszystkiego zbyt entuzjastycznie (naiwnie?), z niepotrzebną pasją, albo zbyt wysokimi oczekiwaniami. To tworzy niepewność, z którą pojedynkuję się tak długo jak pamiętam, całe życie. Pocieszam się, że to przecież niepewności i wahania właśnie, otwierają możliwości i czynią człowieka bardziej otwartym na to, co go spotyka.
Krystyna była kochającą i kochaną żoną. Wszystko w jej życiu było celowe i przemyślane: dom, dzieci, ja, problemy do rozwikłania, sprawy do załatwienia. Nie byliśmy oboje aniołkami, broń panie boże, ale mieliśmy świadomość, że życie we dwoje to jest coś większego. I tak minęło 46 lat. Nie ma jej, ale gdyby Krystyna żyła i ktoś mnie zapytał: – Czego Ci w życiu brakuje? –- nie umiałbym znaleźć odpowiedzi. Powiedziałbym: – Nie wiem.
Życie, a więc uczucia i duma – dwa stany duszy, które przez wieki wykształciły w człowieku perfekcyjną zaporę, umożliwiającą mu utrzymanie się przy życiu w biedzie, której doświadcza na co dzień – biegnie dalej.
19 październik 2020. godzina 15:40
*
Kolejna ciężka noc, demony dobrze się bawią. Nie jest zbyt wesoło. Świat stał się ponurą metaforą samego siebie i tę tendencję koronawirus tylko pogłębia, czyni niepokojąco wyrazistą. Życiem, wcale nierzadko, rządzi fascynujący nonsens – czasem, żeby uchronić się przed złem, sami po nie sięgamy.
Moi przodkowie, z obu stron, byli związani z ziemią. Chłopi z Wołynia ze strony Taty i zubożała ze szczętem szlachta – kołodzieje spod Ciechanowa, od Mamy. Czy mam z tego tytułu mieć poczucie krzywdy, że historia przejechała przez nich jak walec? Pańszczyźniani chłopi nie mieli historii, byli rzeczą, częścią inwentarza. Ta część, cierpienie w świecie i niemożność ucieczki od niego, jest w jakimś procencie moim dziedzictwem. To biegnie za mną, ale dopiero teraz zaczynam sobie uświadamiać. Czuję niezgodę i niewygodę, czuję brak porządku, chaos i niepewność w moim życiu. Nic z tym nie robię, nie potrafię sobie poradzić, nie chcę, i niech będzie na poczet chłopa pańszczyźnianego we mnie.
Jutro wizyta u okulisty. Zawiezie mnie Ania, bo Andrzej nie może, a ja już się boję sam jeździć samochodem do city. Wizyta ważna i zawsze pełna niepokoju, mam przecież tylko jedno oko.
Ha! Przypomniało mi się coś zabawnego. Wiele lat temu, w 1990 roku chyba, dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Sztokholmie został Tomasz Jastrun. Poznałem go bliżej, grywaliśmy partyjki tenisa. W tym samym czasie poznałem – przez Mirka Gąssowskiego – dziennikarza i przyjaciela, krakowskiego poetę Józka Barana, który przyjechał razem z nastoletnią córką do Sztokholmu. Siedzieliśmy jakiegoś popołudnia w czwórkę przy kawie i – już nie pamiętam co, ale coś – spowodowało, że wypłynęło moje inwalidztwo i Józek zaczął się śmiać. Zaraz przeprosił i pospieszył z wyjaśnieniami. Otóż w ostatnim numerze kwartalnika księcia Giedroycia „Kultura”, Tomek Jastrun napisał, że grał w tenisa z cyklopem. Bóg z nim, miał słaby backhand!
20 październik 2020. godzina 9:45
Andrzej Szmilichowski