Przyjmijmy, że ludzkość zostaje zastąpioną innymi istotami, bytami niekoniecznie pochodzenia biologicznego, potrafiącymi, w odróżnieniu od człowieka, żyć w pokoju i harmonii. Czy to nie było by „straszne”? Czy potrafimy w dzisiejszej rzeczywistości i stanie głów, wyobrazić sobie Świat pozbawiony ludzi i zaludniony (szczęśliwymi) robotami? Nad takimi i wielu innymi problemami, jak świat szeroki zastanawiają się gremia, socjologów, etyków, futurologów, między innymi profesor filozofii Sztokholmskiego Uniwersytetu Torbjörn Tännsjö.
Na przekór powszechnej opinii, że pytania, szczególnie egzystencjalne, stawiać łatwo, to odpowiedzi wymagają wysiłku i wiedzy, skłonny byłbym stanąć raczej po stronie pytań. To pytania, poprzez ich postawienie, budują, bez pytań nie byłoby odpowiedzi, poszerzenia wiedzy, rozwoju.
Czy człowiek dobry? Pryncypialnie rzecz biorąc odpowiedź brzmi – tak, ale zaraz sypią się przykłady mówiące o czymś odwrotnym, że człowiek nie jest istotą dobrą. Taka teza wymagałaby szerszego omówienia, ale łatwo się zgodzić, że człowiek jest niezupełnie dobry, a na pewno niespójny. Przykład: w codziennym życiu traktujemy śmierć polubownie, jako zjawisko natury, ale dramatycznie protestujemy, gdy nadchodzi.
Zastanowiwszy się na spokojnie można przyjąć, że śmierć jest dobrem, że niesie w sobie stałą wartość. To dobrze, że odsuwamy się na bok, i robimy miejsce kolejnej generacji. Oni przypatrują się życiu młodszym i świeższym wzrokiem, ich życie będzie biec dalej bardziej wartko niż nasze. To daje pewien rodzaj bezpieczeństwa schodzącym, a także nadaje sens istnieniu wchodzących. Po nas nastąpią nowi, młodsi, pogodniejsi, lepsi, a my sobie odpoczniemy. Nieodzownie muszą istnieć inni, którzy po naszym odejściu przejmą pałeczkę, i powinni być od nas zdolniejsi, jeśli chcą mieć udział w egzystencji lepszej, niż nasza. Człowiek jest aktywnym i dumnym udziałowcem pochodu natury, uczestnikiem dynamicznej sztafety budującej jego historię, która by się pozytywnie spełniała, wymaga przestrzegania warunków, które zna, ale nie przestrzega.
Rzecz w tym, że nie dla wszystkich jest oczywiste, że ludzkie istnienie to sukces i powinno biec dalej. Henryk von Wright na przykład uważa, że istnienie ludzkości nie ma żadnego znaczenia, ani nie niesie żadnej wartości.
Wright rozumuje w sposób następująco: Oczywiście nie będzie łatwo ostatniej generacji żyć ze świadomością, że wszelkie nadzieje właśnie się skończyły. Wiadomo, tylko, że ten ciężar istnieje zawsze, niezależnie od tego, kiedy nastąpi koniec. Ale gdy już nastąpi, nie będzie nikogo, kto mógłby się poskarżyć, ani tym bardziej cokolwiek ocenić. Von Wright wywodzi, że egzystencjalny moralny kolektywny problem ludzkości, w ogóle nie istnieje.
Wright się myli. Problem naturalnie istnieje. Nie tylko, jak to nazywa – z niepersonalnego ale i uniwersalnego punktu widzenia, ale w ogóle. Koniec Wszystkiego jest najgorszym z możliwych rozwiązań. Punkt.
Tylko, co znaczy koniec wszystkiego? Czy pod wszystko mamy rozumieć totalne kolektywne zagrożenie? Uwolnienie łańcuchowej reakcji nuklearnej? Globalne i uniemożliwiające egzystencję żywych organizmów ocieplenie względnie zamrożenie planety? Zderzenie Ziemi z asteroidem?
Oczywiście traktujemy takie „ewentualności” z najwyższą powagą, pomimo że bezpośrednie bezpieczeństwo nie jest (jeszcze) zagrożone. Jednocześnie dobrze zdać sobie sprawę, że może istnieć inny, zupełnie odmienny typ niebezpieczeństwa grożącego ludzkiej egzystencji na Ziemi. Możemy zostalibyśmy odsunięci, ale niewymazani. Być może jakaś wyższa forma istnienia, jacyś Aliens, zastąpiliby człowieka w przewodzeniu Ziemi.
Szerokie dyskusje na temat zaawansowanych terapii genetycznych i różnych, często utopijnych form sztucznej inteligencji, toczą się od dawna, i spotykają się w jednym – To byłoby coś okropnego! Koniec ludzkości!
Stephen Hawking, Max Tegmark, i inni, piszą w „The Independent”: Jesteśmy bliscy realizacji czegoś, co jeszcze niedawno kwalifikowano, jako czystą science fiction. Inteligentne maszyny to największy potencjalny błąd w całej naszej historii (cytaty kursywą wzięte z książki Olle Häggströma „Here be dragons” , 2016).
Badacze z najwyższej półki, Hawking, dopuszczają myśl, że dopuszczając istnienie inteligentnych maszyn, tracimy kontrolę nad niezależnym bytem człowieka.
Czas postawić arcyważne pytanie – Czy powinniśmy się zacząć bać? Odpowiedzieć wprost się nie da, co osoba to pogląd, ale spróbujmy. Człowiek istnieje paręset tysięcy lat. Mgnienie oka w historii Uniwersum. Rodzaje, typy, gatunki, w ogóle życie, przychodzi, łączy się, dzieli, separuje, odchodzi.
Oczywiście i z łatwością, moglibyśmy zostać zastąpieni innym świadomym istnieniem, i temu w żaden ludzki sposób nie potrafilibyśmy zapobiec. Nasza technika, w porównaniu z techniką Aliens, jest na poziomie ameby. Amen.
To jedno. Drugie to własne działanie. Dobrze byłoby sobie uświadomić, że gdy podejmujemy grę, w którą wchodzi genetyczna modyfikacja człowieka oraz wyprodukowanie „czującego” robota, przestajemy mówić o naturalnej sukcesji. Tu w grę wchodzi dobrowolne zakończenie istnienia człowieka w dotychczasowej formie, i umieszczeniu w tym miejscu kogoś nowego, innego, z czasem zupełnie innego.
Mamy dwa warianty, dwie już zarysowujące się na horyzoncie koncepcje, niewykluczające się nawzajem. 1/ Poprzez stosowanie genetycznych terapii powstaje trans-ludzka istota, o możliwościach przekraczających dzisiejszego człowieka. 2/ Konstruujemy myślące i czujące aparaty, z całkowicie różniącym się od naszego „twardym dyskiem”, absolutnie nas we wszystkich aspektach przewyższające.
Typowa reakcja na takowe scenariusze to gorączkowe pytania: Co będzie z nami? Jak te istoty nas potraktują? Jaka będzie ich relacja z naszymi pra-pra-pra-pra-wnukami? Puśćmy na moment wodze moralizującej fantazji niewyznaczającej granic.
Przyjmijmy, że potrafilibyśmy zastąpić dzisiejszego, oszalałego i skonfliktowanego z samym sobą człowieka (siebie), istotami inteligentniejszymi, potrafiącymi żyć w pokoju i harmonii, znacznie mądrzejszymi, subtelniejszymi, z apetytem na wyżej zorganizowane etyczne życie. Przyjmijmy, że ów człowiek umiałyby stworzyć o wiele lepsze życie, niż my zorganizowaliśmy sobie. Przyjmijmy, że miałyby zdolność natychmiastowego wygaszania konfliktów i neutralizowania negatywnych emocji. Pójdźmy jeszcze krok dalej, i zapytajmy – Dlaczego to nie moglibyśmy być My w przyszłości?
Przyglądaliśmy się dotychczas awersowi. Odwróćmy monetę i spójrzmy na rewers. W sensie intelektualnym, w zasadzie w każdym, mamy bezdyskusyjną przewagę nad światem zwierząt. Tę prerogatywę zdyskontowaliśmy tak, że uczyniliśmy ze zwierzą naszych niewolników, a im z życia koszmar. Dla naszej (nie ich!) prywatnej przyjemności hodujemy je w formie zwierząt domowych, dla rozrywki stworzyliśmy salon tortur o nazwie cyrkiem, ale po pierwsze, na równi bez sensu i potrzeby, zjadamy zwierzęta.
To był awers. Teraz rewers. Co miałoby powstrzymać istoty następujące po nas i dysponujące bezdyskusyjną przewagą, od traktowania nas tak, jak my zwierzęta: niewolnictwo, rozrywka, mięso?
Nie sposób takiemu rozumowaniu odmówić bolesnej logiki, ale wszystko ma swoje granice. Trudno sobie wyobrazić, aby istoty przewyższające nas niezmiernie intelektem oraz wrażliwością, mogłyby traktować ludzi z podobną bezmyślną brutalnością, z jaką my traktujemy zwierzęta. Prawdę mówiąc w ogóle trudno sobie wyobrazić, aby sztuczna inteligencja mogłaby w ogóle mieć jakąkolwiek przyjemność w obcowaniu z nami, nie mówiąc już o kulinarnych przyjemnościach.
Najprawdopodobniej wcześniej czy później skończono by z nami, jak my z zużytą sofą. Może zachowaliby parę tysięcy egzemplarzy w rezerwatach, podobnie jak my robimy z białymi tygrysami.
Dla poprawy samopoczucia przyjmijmy, że obchodziliby się z nami lepiej, niż my obchodzimy się z naszymi mniejszymi braćmi. To ważne zdanie. Warto zrobić na nim dłuższą pauzę, zachować w myśli, powtarzać często i głośno – obchodźmy się lepiej ze zwierzętami.
Mając przed sobą długi szereg następujących generacji, dobrze by było zrekapitulować siebie i swoją odpowiedzialność tu i teraz. Mamy obowiązek troszczenia się i przejmowania losem wszystkich ludzi i wszystkich zwierząt. Ale przede wszystkim zwierząt. Człowiek ma po to rozum, żeby sam o siebie zadbał.
Powróćmy do moralizującej fantazji. Poprawiana genetycznie i ciągle jeszcze ludzka istota, byłaby przypuszczalnie zdolna nie tylko do lepszego i bardziej harmonicznego istnienia, ale byłaby również pogodniejsza, zadowolona z siebie, i ze swojego życia. Przypuszczalnie zwolna oddalałaby się od postaci, od biologicznej powłoki i stawała bardziej wrażliwa i kreatywna, więcej duchowa jak fizyczna.
Czyż nie o takiej przyszłości istoty ludzkiej myśleli egipski Ozyrys, chrześcijański Jezus, islamski Allah, Manitu, hinduizm, zen?
Wszystko to, co napisane powyżej, mogłoby się stać rzeczywistością, niestety z jednym, ale istotnym zastrzeżeniem – Trudno byłoby sobie wyobrazić w takiej przyszłości, miejsce dla współczesnego człowieka. Jest zbyt prymitywny.
Wiele przemawia za tym, że ludzkość nie udźwignie negatywnych ciężarów, przez siebie samą lub nieznane czynniki zewnętrzne stworzonych. Przypuszczalnie zostaniemy przekształceni, albo wchłonięci, lub wymienieni na inny, lepszy i sprawniejszy etyczno-intelektualnie rodzaj bytów w naturalny sposób, poprzez procesy ewolucyjne. A te, jak wiemy z historii planety, przebiegają przy naszym rozumieniu czasu, raczej wolniej jak szybciej.
Człowiek doznał dotychczas wielu przekształceń, stworzył wiele rozmaitych koncepcji i powołał reżimów, wykonał imponujący humanistyczno-intelektualny, jak również techniczny skok. A także otrzymał – Podobno, bo tak zupełnie pewne nie jest, może mu się tylko wydawało, albo dla poprawy samopoczucia sam wymyślił – wiele mocnych, niestety nigdy niespełnionych a dotyczących jego losu, spirytualnych obietnic i przyrzeczeń.
Andrzej Szmilichowski