Wiadomo już właściwie wszystko o Poli Negri, uważanej za najwybitniejszą – obok Heleny Modrzejewskiej – Polkę, której powiodło się za Wielką Wodą w Ameryce.
Natomiast niewiele o innej gwieździe epoki filmu niemego, będącej rywalką Poli, znanej z warszawskich teatrzyków tancerce Aleksandrze Gudowicz. Pod pseudonimem Lya (lub Lia) Mara grywała ona w komediach i farsach wytwórni filmowej „Sfinks”, a później w Berlinie w filmach reżyserowanych przez swojego męża Fryderyka Zelnika (czy też Zelnicka) poznanego w Warszawie. Odnotowano w dziejach polskiej kinematografii trzy tytuły z jej udziałem: „Wściekły rywal” (tam grała z Józefem Węgrzynem) oraz „Chcemy męża” (z 1916 r.) i „Bestia” (1917 r. – występowała razem z Polą Negri).
Skąd pseudonim Gudowiczówny? Zapewne zrodził się z pamięci o początkach iluzjonów świetlanych w Warszawie, gdzie już u progu XIX stulecia powstawały rozmaite barwne zjawy i „artystyczne teatry złudzeń”:
Seanse „teatrzyków iluzji” trwały około jednej godziny. Pokaz filmów był początkowo bardzo krótki, do 20 minut. Uzupełniały go niekiedy pokazy typu cyrkowego, piosenki, a najczęściej pokazy latarni magicznej pod nazwą „Mia Mare”, „Kameleon”, „Dafnis” itp. Mia Mare odbywało się w następujący sposób: na przodzie sceny wisiał lekki muślin, za nim stawała aktorka ubrana w atłasową połyskującą szatę, okryta płaszczem-peleryną. Najpierw oświetlano przy pomocy latarni magicznej twarz aktorki, która odpowiednio wystudiowanym ruchem rozchylała pelerynę. Wtedy na jej postać rzucano kolorowe obrazki, np. motyla, kwiatów. Kiedy na zakończenie aktorka osłaniała się znów peleryną na muślinie ukazywały się przeźrocza, np. fotografie ulic miasta, w którym odbywały się takie pokazy… (Historia Filmu Polskiego)
Aleksandra Gudowicz urodziła się w 1897 roku w rodzinie urzędniczej w Rydze. Tam w wieku 15 lat podjęła naukę w szkole baletowej, a potem zaangażowano ją do miejscowego teatru. W 1913 roku przybyła do Warszawy, gdzie została primabaleriną. Odkrył jej talent i poślubił ją Friedrich Zelnik (1885-?) parający się branżą filmową. Występowała w licznych niemych filmach rozrywkowych, m. in. „Małżeństwo księżnej Demidow” i „Dziewczyna z Picadilly” (1921 r.), wielki sukces odnosząc w sfilmowanej operetce „Nad pięknym modrym Dunajem” (1926 r.). W dobie dźwiękowców wystąpiła w filmie „Każdy pyta o Erykę” (1931 r.). Rok po śmierci męża Lya Mara z Berlina przeniosła się do Londynu, a potem do Szwajcarii, gdzie wszelki słuch po niej zaginął.
Polki nieraz emigrowały z kraju, szukając chleba i kariery za granicą. Wspominałem już o pięknej Helenie Makowskiej z Woyniewiczów (1893-1964), która po studiach nauki śpiewu we Włoszech wystąpiła tam w obrazie „Romanticissimo” (1915 r.) z Tullio Carminatim, a potem w włoskim „Hamlecie”, „Il fauno”, „Il fiacre nr 13”, a także w 7 innych filmach niemieckich, włoskich i polskich („Kiedy kobieta zdradza męża” 1924, „Czerwony błazen” 1926, „Kochanka Szamoty” 1927). Dodajmy, iż otrzymała też rolę w „Quo vadis?” reż. Mervyna LeRoy z 1951 r. Helena urodzona w Krzywym Rogu na Ukrainie, aresztowana w Warszawie przez Niemców, ocalała jako posiadaczka paszportu brytyjskiego skierowana do obozu internowanych, potem wydostała się z Niemiec i – via Londyn – osiadła we Włoszech, gdzie zamieszkiwała wspólnie z hr. Teresą Jeleńską w Rzymie. Tam, goszcząc wiosną 1959 roku na Via Dandolo 16, na Zatybrzu, podczas swej pierwszej podróży na Zachód, poznałem obie panie. Wspomina o nich również Jarosław Iwaszkiewicz opisując swe włoskie podróże.
W dobie świetności włoskiego filmu karierę filmową w Italii rozpoczęła też warszawianka Stanisława Winawerówna, późniejsza Soava Gallone (1880-1957). Gdyż wyszła za mąż za włoskiego producenta filmowego Carmine Gallone.
Pola Negri, 1923.
Lista nakręconych z jej udziałem filmów obejmuje aż 41 tytułów, ostatnim był dźwiękowiec „Tajemnica lekarza” (Segreto del dottore) z 1930 roku. W maju 1920 r. bydgoskie kino Kameralne, wtedy jeszcze z niemiecką nazwą Kammer-Lichtspiele, wyświetlało nakręconą z nią „Historię grzechu” (La storia di un peccato z 1917 r., reż. Carmine Gallone), podając imię jej błędnie jako Loara. Była to w istocie ekranizacja „Dziejów grzechu” Stefana Żeromskiego, która podobno przypadła tak bardzo do gustu polskiemu pisarzowi, że dla Gallonnego napisał specjalnie scenariusz filmowy nigdy nie zrealizowanego filmu pt. „Wieczna fala” (odnaleziono go dopiero w 1966 r. i zamieszczono w miesięczniku „Dialog”). Grób naszej rodaczki znajduje się cmentarzu na Campo Verano (katolicki Cimentero Monumentale del Ve-rano przy via Tributina to odpowiednik warszawskich Powązek), gdzie spoczywa wiele włoskich sław filmowych.
Natomiast właściwie nic nie wiadomo o biografii Wioletty Napierskiej, innej Polki występującej w europejskiej kinematografii. Aczkolwiek bydgoski producent Maks Hauschild reklamował ją jako „pierwszorzędną siłę” aktorską. Napisano o niej sporo w niemieckich portalach filmowych, ale nikt nie dysponuje ani datą, ani miejscem jej urodzenia, bądź śmierci.
Piękna Wioleta rozpoczęła swą karierę aktorską w filmie niemym pt. „Jettatore – Der böse Blick” w 1919 roku. Ogółem nakręciła aż 36 filmów. Jej film „Taniec na wulkanie” (Der Tanz auf dem Vulcan) miał premierę w 1920 roku. Oto parę tytułów innych filmów: „Przekleństwo ludzkości”, „Grzechy ojców”, „Markiza Königsmarck”, „Błazeński zakład lorda Aldiniego”, „Zakonnica i tancerka”… Ostatni film niemy Napierskiej powstał we Francji „Le p’tit Parigot” [Mały Paryżanin], po czym wycofała się z kinematografii, aby raz jeszcze błysnąć w jedynym swym dźwiękowcu w 1936 roku pt. „Coeur de gueux” [Serce żebraka]. Prawdopodobnie – tak jak dla innych – film dźwiękowy okazał się dla niej zabójczy i nie mogła sprostać nowym wymaganiom stawianym aktorom.
Na marginesie wspomnijmy jeszcze o dwóch innych Polkach, mało u nas znanych, które zrobiły karierę filmową. Maria Orska (1896-1930), a pierwotnie Rachela Blindermann, urodzona pod Odessą, władała biegle trzema językami: polskim, niemieckim i rosyjskim. Nakręciła 14 filmów w latach 1915-1923, uważana za wybitną aktorkę w Niemczech. Natomiast Estella Clark (1898-1982), wielokrotnie występowała w hollywoodzkich dramatach i komediach, ale jej role nie były wielkie. Urodzona w Warszawie, jej prawdziwe nazwisko brzmi: Stanisława Zwolińska. Jej korzenie z nad Wisły ujawnił chicagowski „Dziennik Związkowy”: Gdy miała dwa lata, jej ojciec – malarz dekorator – wyjechał z rodziną do Ameryki, gdzie – pierwszym miastem był Nowy Jorku a następnie Cleveland, a potem do Detroit. Rzekomo wbrew ojcowskiej woli, córka została aktorką w Kalifornii. Estella-Stasia zdobywała nieraz kontrakty w MGM (Metro-Goldwyn-Mayer): w 1928 roku zagrała Jane w filmie „Człowiek z tłumu” [w oryginale „The Crowd”] reż. Kinga Vidora, a wcześniej w 10 innych filmach. M. in. w „Francuskiej fryzjerce” [„The Marry Widow”] stanowiącej wczesną wersję operetki „Wesoła wdówka”, reżyserowanej przez nie byle kogo, bo Ericha Stroheima. Clark żyła długo i – miejmy nadzieję – szczęśliwie.
Pola Negri z Charlie Chaplinem.
Powróćmy na chwilę do boskiej Poli Negri. Nasza rodaczka nieraz bywała we Francji, gdzie brała huczny ślub z księciem Mdivanim, a także odwiedzała swoją matkę p. Eleonorę. W 1934 roku „Dziennik Bydgoski” odnotował, że w Paryżu wybuchł spór o jej portret namalowany przez osiadłego tam Hiszpana artystę-malarza Beltrany Masses. Kilka lat temu malarz, zresztą osobisty przyjaciel zmarłego Rudolfa Valentino, poznał Polę Negri w Hollywoodzie. Sławna gwiazda zrobiła na malarzu takie wrażenie, że natychmiast zaczął ją prosić o pozowanie do portretu. Pola Negri zajęta bardzo zdjęciami filmowymi, odmówiła. W dwa lata później, korzystając z pobytu Poli Negri w Paryżu, ponowił swą prośbę. Po długich namowach Pola Negri zgodziła się wreszcie pozować Hiszpanowi do portretu. Portret był wkrótce gotowy i udał się tak dalece, że znalazł łaskę w oczach słynnej gwiazdy. Mniej jednak podobało się jej, że malarz w ślad za portretem nie omieszkał przesłać jej bardzo słonego rachunku, bo opiewającego na 5.000 dolarów, albo 85.000 franków. Pola zaproponowała mu polubownie „jedynie z dobroduszności” 25.000 franków. Hiszpan jednakże nie chciał słyszeć o układach i posłał do Poli Negri egzekutora. Wówczas gwiazda wystąpiła do sądu ze skargą na malarza, żądając odszkodowania w wysokości 100.000 franków. Finał tej sprawy pozostaje nieznany, gdyż gazeta bydgoska do niej już nie powróciła.
Pan Alojzy Bukolt, zmarły 22 marca 2009 roku w Bydgoszczy, do końca żywo interesował się filmem oraz Polą Negri. Pod koniec wzbogacił on swoje zbiory Poli Negri pocztówkami polskiej gwiazdy przysłanymi przez Berlińczyka p. Wernera Mohr. Przypomnę, iż zbieranie takich „filmówek” było pasją młodzieży w latach dwudziestych i trzydziestych. Tak czyniła również moja siostra Wanda. Dziś pocztówki z aktorami i aktorkami mają wartość antykwaryczną. Zapewne te „nabytki” wzbogacą zbiory przyszłego muzeum Poli Negri w Lipnie, gdzie chwilowo istnieje tylko izba pamięci jej imienia. Po latach milczenia rodziło się tam wreszcie duże zainteresowanie rodowitą lipnowianką, dzięki aktywności tamtejszych władz i kręgów kulturalnych. Natomiast, jak wynika z otrzymanej pięknej i kolorowej broszury, wydanej z okazji obchodów 660-lecia miasta Lipna (1349-2009), od 29 do 31. maja 2009 r., odbywał się tamże trzeci przegląd twórczości filmowej „Pola i inni”.
O polskiej gwieździe filmu niemego można zresztą dziś pisać rozmaicie, wiążąc ją nawet… z paryską „Kulturą”. Wspomina o tym bardzo drastycznie Krzysztof Tomasik na łamach lewicowego kwartalnika „Krytyka Polityczna” pod prowokacyjnym tytułem „Wydoić Polę Negri dla Kultury”:
Zupełnie niezauważony przeszedł zbiór korespondencji z Aleksandrem Jantą-Połczyńskim z lat 1947-74 wydany przez Bibliotekę Narodową. Te listy trudno uznać za pomnik Giedroycia, wyłania się z nich człowiek oschły, zdeterminowany, często cyniczny, gotowy bezpardonowo walczyć o swój projekt, oceniający ludzi głównie pod kątem przydatności dla „Kultury”, dla którego każda kobieta to „baba”. Tylko w tej korespondencji zapisana została nieznana historia próby nawiązania kontaktu z Polą Negri.
Co mogło sprawić, żeby przecięły się drogi życiowe Giedroycia i Negri? Wamp niemego kina i żelazny redaktor “Kultury”. Pozornie pochodzili z innych epok, choć dzieliła ich tylko różnica dziewięciu lat. Obracali się w zupełnie różnych kręgach i zajmowały ich inne sprawy. Ona mieszkała w Stanach Zjednoczonych, on we Francji. O obojgu plotkowano na temat ich homoseksualizmu, ale połączyć mogły ich tylko… pieniądze. Sześćdziesiąt lat temu Giedroyć wpadł na szatański [??? – dziwne określenie!] pomysł, żeby Pola Negri sfinansowała jeden z numerów “Kultury”.
Problemy finansowe były właściwie codziennością w początkowych latach istnienia Instytutu Literackiego. Szczególnie trudna sytuacja zaczęła się, gdy na łamach październikowego numeru “Kultury” z 1948 roku wydrukowano pierwszą część reportażu “Wracam z Polski”, w którym Aleksander Janta-Połczyński opisał swój pobyt w ojczyźnie, zwracając uwagę na wiele pozytywnych zjawisk zachodzących w powojennej Polsce. Nie spodobało się to nastawionej antykomunistycznie londyńskiej emigracji, która w przeważającej mierze zareagowała oburzeniem, a generał Anders wstrzymał sprzedaż i wysyłkę prenumeraty “Kultury” na terenie całej Anglii. […] Właśnie do Janty-Połczyńskiego zwracał się redaktor o pomoc w załatwianiu finansowego wsparcia, upłynnianiu książek i pozyskiwaniu kolejnych prenumeratorów na ogromnym rynku, który stanowiły Stany Zjednoczone.Aleksander Janta-Połczyński, w międzywojniu popularny reportażysta, po wojnie parał się szeregiem zajęć, próbował swych sił jako aktor, radiowiec, księgarz, jednocześnie regularnie wydając kolejne zbiory wierszy, wspomnień, opowiadań. Mieszkał już od kilku lat w USA, gdy zaistniał pomysł zwrócenia się do sławnych Polaków, którzy odnieśli międzynarodowy sukces, by wsparli działalność Instytutu Literackiego. Pojawiły się nazwiska pianistów Artura Rubinsteina i Witolda Małcużyńskiego, a także Poli Negri. Do pozyskania ich przychylności zwerbowano także Bronisława Młynarskiego, szwagra Rubinsteina. 4 maja 1949 roku Giedroyć pisał do Janty-Połczyńskiego: “Młynarski nie chce osobiście atakować Poli Negri, ale daje nam jej adres i radzi napisać podniosły list, a jemu przysłać odpis, to on pociśnie. Mam do Pana wielką prośbę. Zupełnie nie znam Poli Negri, ani klimatu tych aktorek Hollywood. Czy byłby Pan tak dobry i raz jeszcze się poświęcił dla »Kultury« przysyłając nam projekt takiego listu, możliwie odwrotnie? Boję się, że ja napiszę zbyt sucho”. Cztery dni później Janta odpowiadał: “Nie wiem, jak Pola wygląda finansowo, Młynarski powinien wiedzieć lepiej, ale to głupie i nadęte babsko, niemniej spróbuję naszkicować wzór listu”.
Jaka była wówczas sytuacja Poli Negri, a właściwie Apolonii Chałupiec, jedynej Polki, której udało się podbić Hollywood? Jej sława i legenda narzeczonej Charlie Chaplina i Rudolfa Valentino, dawno przeminęła. Była na tyle postacią z minionego świata, że przez pewien czas Billy Wilder myślał, żeby to właśnie jej powierzyć rolę ekscentrycznej i zapomnianej gwiazdy w „Bulwarze Zachodzącego Słońca”, gdy odmówiły Mary Pickford i Mae West. U Poli przeraził go bardzo silny akcent, a ona sama też nie paliła się do powrotu na ekran i ostatecznie zagrała Gloria Swanson, jej największa rywalka. Niemniej stan finansów przedstawiał się znakomicie, choć w czasie wojny Negri straciła właściwie wszystko i niemal doświadczyła biedy, sytuacja zmieniła się wraz z poznaniem milionerki Margaret West, kompozytorki i właścicielki szybów naftowych, która dla Poli przeszła na katolicyzm, rozwiodła się z mężem i zamieszkała z nią w Santa Monica. Wkrótce do Kalifornii została też sprowadzona matka aktorki, Eleonora Chałupiec, a Pola obu najważniejszym kobietom swojego życiu zadedykuje wspomnienia „Pamiętnik gwiazdy”, które w Polsce ukażą się w 1976 roku.
Janta-Połczyński znał Polę Negri jeszcze sprzed wojny, w 1936 roku opublikował zbiór reportaży z Hollywood „Stolica srebrnej magii”, gdzie znalazła się także relacja ze spotkania z gwiazdą. Najwidoczniej nie zapisała się w jego pamięci zbyt dobrze, bo sam pomysł pozyskania wsparcia finansowego dla działalności wydawniczej Instytutu komentował: „Skończy się na tym, że »Kulturę« będą finansować Żydzi albo kurwy. Przepraszam za śmiałość, ale nic jej nie żałuję. Są przecież od tego, żeby dawały”. Żadne pieniądze jednak nie śmierdzą, więc Janta zdeklarował, że spróbuje popchnąć sprawę i już 11 maja pisał do Giedroycia: „Do Poli Negri list proszę przysłać na mojej ręce – będzie w tych dniach w NY. Mało na nią liczę, bo baba skąpa i cwana, ale może. Trzeba napisać: zwróciliśmy się do wszystkich wybitnych osobistości polskich, wśród których nazwisko Pani zajmuje czołowe miejsce w przekonaniu, że sprawa kultury polskiej leży im na sercu. Jest tylko jeden sposób zapewnienia, itd. … podtrzymanie najpoważniejszej placówki … Wiemy, że nazwisko Pani… nie potrzebuje pomnika… ale numer »Kultury« opatrzony jej nazwiskiem … etc. … Jedną jeszcze prośbę, aby w takim numerze móc drukować jeden rozdział z Pani książki, której ukazania się każdy Polak oczekuje z niecierpliwością. Sława jej nazwiska z imieniem Polski związanego etc…”. Dodał jeszcze: “Nie mogę naprawdę kontynuować, ale Pan rozumie czym grać, a czym straszyć”.
Można powątpiewać czy Giedroyć, który zawsze pisał oschłe listy, był w stanie zastosować się do rady Janty, tym bardziej, że 16 maja donosił: “Drogi Panie. Załączam list do Poli Negri, który jest b. słaby, bo nie umiem takich rzeczy pisać, ale liczę, że Pan swoim wdziękiem babę uwiedzie”. Wobec braku odzewu w temacie dziewięć dni później Giedroyć pytał: ”Co z Polą Negri?”, a potem jeszcze raz: ”Co z Polą Negri?”. 31 maja Janta uspokajał redaktora: “Za parę dni zobaczę Polę Negri”, a 4 czerwca oznajmił: “Jutro wysyłam list do Poli”.
Jak aktorka zareagowała na omawiany list? Przyjęła go z sentymentem, jak wszystko co było związane z krajem, czy znużeniem, które wywoływała każda prośba o finansową pomoc? Znała “Kulturę”, czy też czytała raczej filmowe pisma śledząc swoje następczynie na hollywoodzkim tronie? Wszystko to pozostanie w sferze domysłów, w korespondencji Janty z redaktorem nie ma więcej informacji związanych z próbą pozyskania pieniędzy, gwiazda kina niemego nie sfinansowała żadnego z numerów “Kultury”. […] Kontakty Poli Negri z krajem, jak i emigracją, były coraz słabsze, jedynie Loda Halama wspominała jej dom jako przystań dla artystów bez pieniędzy. Nie udzielała się także charytatywnie, wyjątek robiąc na początku lat 50., gdy włączyła się w działalność na rzecz budowy kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej. Do Polski już nie przyjechała, zmarła w wieku 90 lat w 1987 roku. W tym akurat aspekcie podobnie potoczyły się losy Giedroycia. On też dożył sędziwego wieku 94 lat, ale po wojnie nie odwiedził kraju. Zmarł w 2000 roku do końca swych dni żyjąc sprawami kraju. Ostatni numer “Kultury” ukazał się po jego śmierci.
Artykuł ten brzmi miejscami niesmacznie, niestety – z tego co wiem – Pola istotnie należała do osób, delikatnie mówiąc, bardzo oszczędnych, co potęgowało się z wiekiem. Styl referowania wspominanej korespondencji przez Krzysztofa Tomasika odległy jest od wszelkiej elegancji.
– No to było by na tyle – jak mawiał satyryk Jan Tadeusz Stanisławski, specjalista od „mniemanologii stosowanej”. A może: nazbyt tyle…
Jerzy Nowakowski