Nie chcę pamiętać. Ani dat, ani cyfr, pewne rzeczy od siebie odsuwam.

Z Ireną Vilneus rozmawiał Tadeusz Nowakowski. Rozmowa z 2010 roku.

Często wspomina Pani swoje dzieciństwo. Jakie ono było?

Było dobre, tylko przyszła wojna i wszystko się zmieniło. Gdy byłam mała byłam rozpieszczana, zwłaszcza, że byłam najmłodsza w rodzinie. Jak miałam pięć lat zaczęłam pisać wiersze. No… może nie umiałam pisać, ale moja niania spisywała to co ja mówiłam. Mój brat też pisał wiersze. jak ja zaczęłam deklamować, to on przestał pisać. Moi rodzice dużo poświęcali czasu na pracę charytatywną, tata był adwokatem, dziadek był lekarze i też do niego raz na tydzień mogli przychodzić do niego biedni i leczył ich za darmo. U mojego dziadka spędzałam bardzo dużo czasu.

Skąd Pani pochodzi?

Urodziłam się w Lublinie, tam mieszkałam aż do czasów wojny, a później Niemcy wywieźli mnie do Berlina. Mnie i moją koleżankę zatrzymali na ulicy Niemcy… nie wiem czy byli to gestapowcy – przetransportowali do Warszawy. Stamtąd był transport do Berlina, to długa podróż. A na miejscu przychodziły rodziny niemieckie i wybierały sobie dzieci. Mnie wybrała rodzina z Bernaustrasse. Dość dobrze się do mnie odnosili, ja opiekowałam się ich córką, która miała na imię Heidi, miała 3 lata.

Wróciła Pani po wojnie do Polski…

Niektóre sceny to nadal widzę przed sobą. To jak film, który się ogląda. Lublina nie poznałam, przypadkowo spotkałam mojego brata, opowiedział mi o losie rodziny. Moja starsza siostra miała zapalenie płuc i umarła; mamę, która była zaangażowana w pracę partyzancką aresztowali Niemcy i zginęła okropną śmiercią, tata zginął w Oświęcimiu przed końcem wojny.

Jak trafiła Pani do Szwecji?

W Polsce wyszłam wcześnie za mąż, wcześnie też urodziłam dzieci. Mój mąż był wojskowym. Kiedyś odezwał się do mnie mój daleki krewny w Szwecji i zaproponował bym do nich przyjechała, oni byli bezdzietni, a ja wciąż bardzo młoda. Mąż zwolnił się z wojska i w 1948 roku pojechałam, a później przyjechał mój mąż. Tutaj kontynuowałam naukę, zrobiłam maturę szwedzką. Wychowywałam dzieci, pracowałam trochę w bibliotece, później w księgarni Sandbergs w Sztokholmie. A później zaczęłam studiować. Między innymi ukończyłam pedagogikę. Pracę nauczycielki wspominam jako najpiękniejszy okres mojego życia. To bycie z dziećmi to było najcudowniejsze uczucie.

Teraz można zrozumieć, dlaczego Pani wiersze są właśnie takie jakie są. Czy to rekompensuje brak tego w pełni normalnego dzieciństwa?

Tak, tego mi brak bardzo, często płakałam, nawet gdy już byłam starsza. Ja po prostu najlepiej się czuję w towarzystwie dzieci. Z nimi czuję się swobodna.

Pisanie wierszy towarzyszy Pani przez całe życie…

Nawet w Niemczech pisałam, i po niemiecku, bo ja lubiłam czytać głośno moje wiersze. To czytałam je tym Niemcom… Oni nawet się odgrażali, że mnie po wojnie zaadoptują… tylko sprawdzą dokładnie moje pochodzenie… Chcieli ze mnie zrobić Niemkę… Nie lubię tego wspominać i nie chcę tego pamiętać.

Czy to nie jest tak, że w Pani życiu jest dużo elementów, które nie chce Pani pamiętać?

Nie chcę pamiętać. Ani dat, ani cyfr, pewne rzeczy od siebie odsuwam. Lubię muzykę, lubię wiersze, żyję w innym świecie.

A co jest najważniejsze w życiu?

Miłość.

I o tym są Pani wiersze?

I o miłości, o nieszczęściach, o tęsknocie, i o tym by nie było wojen. Ja nie mogę się pogodzić ze śmiercią.

Czym jest dla Pani pisanie?

Człowiek musi powiedzieć to co myśli. To chęć wypowiedzenia się i chęć podzielenia się tym z innymi. Zwłaszcza ta chęć wypowiedzenia się. Bo owszem, ja chcę by te wiersze miały rytm, melodię, ale ważniejsze to opowiedzieć o swoich uczuciach. Może wierszami łatwiej coś przekazać niż tylko mówiąc. Więc zapraszam na kawę, a później… mówię: teraz wam coś przeczytam… (śmiech)

Czyli taki terror poetycki…

Tak, to nieszczęście dla innych. (śmiech) Ja widocznie nie jestem zdrowa, że mam taką chęć wypowiedzenia się, w końcu ludzie przestaną mnie spotykać (śmiech). Całe szczęście jest teraz ten tomik poetycki, to miałam okazję się publicznie wygadać.

Ale to tylko drobna część Pani twórczości…

Jak tylko napiszę jakiś wiersz i go zaraz przeczytam, to wydaje mi się, że jest dobry. Dwie godziny później czytam – nie, nie jest dobry, trzeba poprawić. Czytam jeszcze raz: do niczego. Patrzę na drugi dzień… no, może warto przepisać.

Dziękuję za rozmowę.

Irena Vilneus urodziła się 16 sierpnia 1929 roku w Lublinie. Zmarła w 2013 roku w Sztokholmie.

Wiersze Ireny Vilneus z tomu „Szukanie ulgi” są opowieścią o tym, jaki byłby świat bez miłości. Są opisem szczęśliwego życia, kiedy miłość stała się już wspomnieniem.

Mimo, że miłość utrwalona jest we wspomnieniach, to jednak jest to świat szczęśliwy, a wiersze Vilneus są jasne i bije z nich radość życia. Poetka marzy o świecie bez łez, bez samotności. Przyroda jest znakiem cierpienia i upadku, ale przede wszystkim piękna. Nawet burza jest piękna a zwiędły kwiat zmienia się w Via dolores, kiedy więdnie.

Tom „Szukanie ulgi” przeznaczony jest dla ludzi pogodzonych z życiem. Bo pytanie o sens życia jest pytaniem o sens świata – Kosmosu. Życie jest zrozumiałe tylko jako współczucie dla innych. Jest coś w tych wierszach religijnego… w sensie franciszkańskim. Trzeba zrozumieć siebie, aby świat zaakceptować.

Siłą tych wierszy jest chęć zatracenia się w poezji. To poezja do czytania i medytacji:

„Próbowałam wszystkiego: / muzykę, łzy, rozmowę / lecz ból nie chciał puścić / aż wiersze drżące w krtani / zamieniły się w słowa…

Michał Moszkowicz

27.08.2010. Sztokholm

 

Lämna ett svar