Czytam więc jestem

Książki, książki, książki. Książki mogą być niebezpieczne. Szczególnie dla tych, co wierzą, że wystarczy jedna: Biblia, Koran, „Mein Kampf”. Może nie każdemu, ale niektórym papieżom i mułłom, Stalinom i Goebbelsom, wystarczą.

Nastolatka, później pisarka Jeanette Winterson, miała pod łóżkiem 77 książek. Kiedy mama zauważyła, że jej łóżko staje się wyższe i wyższe, zajrzała tam i wszystkie książki wyrzuciła, a Jeanette w ramach protestu uciekła z domu. Ach, te książki! Jedni uwielbiają błądzić po fabułach, inni odnajdują w nich bezgraniczną wolność. Eureka! Czytam więc jestem!

Pisarze, nawet ci wielcy, klasycy, bywa że nie pojmują, co im ofiarował los i nie rozumiejąc przekraczają piękno, szargają je, szamocą i gwałcą poszukając spokoju w psychodelicznych wątkach, nieosiągalnych ideałach, ucieczkach w wypróbowane i bezpieczne azyle.

U mnie to sól i jod. Pagórki i szeroka niecka przetykana nadmorskimi willami Orłowa. A tam, niedaleko orłowskiego mola, resztki rybackiej osady. Pamiętam to miejsce doskonale, to był mój malinowy zakątek. W latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku była to jeszcze rybacka osada. Na piasku plaży dwie łodzie, pod klifem kaszubska chałupa, studnia, szopa. Maleńka osada rybacka, z której wczesnym porankiem dwóch, czasem trzech rybaków wychodziło w morze na połów.

W moim dzieciństwie i wczesnej dorosłości podróżowało się pociągami z prawdziwą lokomotywą i tendrem na przodzie, z wstęgą dymu jak welonem tancerki, z zapachem pary, z tuwimowym nagle buch, para w ruch. Gdy pociąg mijał Orłowo zsuwałem okno, a do przedziału wpływał zapach morza i ja, warszawiak z urodzenia, byłem w domu.

Cudownie jest, pisał portugalski poeta Pessoa, być tu i nigdzie indziej. Miał zapewne na myśli Ziemię, ale być może więcej. Może obszary gdzie ziemskość przechodzi w sen, w zbawienie, błogość, szczęśliwość? Poeci to specyficzny sort i z pewnością nie drugi. Oni jeśli nawet nie znają, to wiedzą.

Spoglądam wstecz, w poznaczoną omyłkami, wahaniami, zniechęceniami, ale jednak cudowną bo moją podróż. Czy aby na pewno moją? Mam czasami wrażenie, jakby kto inny wymyślił moje życie i zaaranżował je w sposób, żeby działo się tak właśnie, jak się dzieje. Może moje życie jest zamiast innego życia? Może za chwilę, zaraz, zostanę zastąpiony, ktoś przejmie moje zmartwienia i radości, moje uczucia, moje obowiązki i zobowiązania, i z większą siłą, większą powagą i rozwagą, poprowadzi je dalej? Może jestem tylko prologiem do głównego spektaklu, rozgrzewką do obowiązków i zadań, które nadejdą i do których powinienem dojść sam, ale nie potrafię? Może w intensywnym gwarze świata, w miłości i tworzeniu, porażkach i zapętleniach, zapomniałem lub pamiętając nie potrafiłem zauważyć, że to jednak moje zmartwienia, moje zadowolenia, moja i wyłącznie moja odpowiedzialność?

Są doświadczenia tak szerokie, tak panoramiczne i dziwne, że trzeba się poruszać przy nich ostrożnie, niespiesznie, na obrzeżach, z uczuciem by nie potrącić, nie rozbić. Są to uczucia. To uczucia rzucają cienie, uczucia budują tory i drogi, uczucia wskazują i popychają w plecy, by się wreszcie ruszyć i zdążyć za losem. I wtedy bardzo, bardzo ważne jest, by zachować zdumienie, zadziwienie i ciągle młode spojrzenie.

Słońce rozświetla dzień, ale tylko noc potrafi zapalić miliony ostrych, sprawiających ból, ale i przynoszących szczęście, świateł. Noc naznaczona długimi smugami tysięcy fascynujących fabuł. Czy można czuć się szczęśliwym i uważać za wybrańca w świecie zagrożonym klimatyczną katastrofą, w ciężkim brudnym powietrzu, w obliczu zatruwanych mórz, w świecie w którym na dzieci spadają bomby?

Widzimy i wiemy to wszystko, nie jesteśmy ślepi. Poruszamy się, widzimy rumowiska i niebezpieczeństwa grożące w każdej chwili ze strony uzurpatorów. I co? I nic! Nie bądź bierny! – brzmi XI Przykazanie mądrego człowieka Mariana Turskiego. Niech Cię obchodzi! – dodam.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar