ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Homo homini lupus

Stare łacińskie przysłowie – Człowiek człowiekowi wilkiem – mogłoby być głównym hasłem dotyczącym przyszłości świata, czasu gwałtownych zmian klimatycznych.

Człowiek, wysoko rozwinięta i super inteligentna duchowa istota (może zwierzę? – jakże niewiele wiemy na pewno), korona stworzenia, wytworzył wspaniałą cywilizację i wysublimowaną kulturę i sztukę (a także potworne barbarzyństwo), jest na najlepszej drodze prowadzącej ku zniszczeniu Ziemi. W każdym razie, wierząc alarmistycznym prognozom badaczy i aktywistów zajmujących się szybkimi i coraz szybszymi zmianami klimatycznymi.

Z wielu stron docierają niepokojące opinie i tendencje antycywilizacyjne, a nawet więcej, antyhumanistyczne. Słyszy się różne głosy – od apeli, iż każde nowonarodzone dziecko zwiększa klimatyczne zagrożenia, aż do szaleństwa w postaci nawoływania do ograniczenia higieny, poprzez rezygnację z porannego prysznica. Stajemy przed wyborem:  ograniczenie przesadnych przyzwyczajeń dotyczących higieny osaobistej, jak również wzmorzeń na polu erotycznych uniesień, inaczej świat nie przetrwa! Żarty żartami, ale jest w tym coś na rzeczy.

Nie ma, zdaje się, już wątpliwości, że coraz liczniejsza i bardziej agresywna obecność człowieka, doprowadziła do zmian klimatycznych, czego konsekwencje są już bardzo klarownie widoczne i odczuwalne. Problemem podstawowym dynamicznie rozbudowującej się cywilizacji są zmiany, jakie ludzkość musi postanowić i podjąć, aby owym wielce niekorzystnym, coraz bardziej widocznym i dramatycznie globalnym zmianom, próbować zapobiec.

Jednocześnie trudno pogodzić się z teorią mówiącą, że wszystko co człowiek stworzył w ramach szeroko pojętej kultury, odzwierciedla się w problemach na poziomie egsystencjalnym. I tak lądujemy w paradoksie 22 – mamy nadal tworzyć kulturę, którą należy likwidować, bowiem jest w konflikcie z naturą. Człowiek albo świat? Dalszy rozwój albo unicestwienie?

Jeżeli problemem jest człowiek, rozwiązanie problemu jest również w jego ręku. A to oznacza, że w miejsce retoryki zagłady, stwarzącej fałszywe i nieprzynoszące nic dobrego dychotomie, niezbędne są szerokie i pogłębione badania. Inaczej mówiąc, debata o klimacie powinna zacząć się na poziomie moralności, dopiero później przejść do polityki i dalej, do praktycznych rozwiązań i działań.

Polityka, cały jej sens, winna skoncentrować się na – to bardzo ważne! – wrażliwości i sercu. Polityka klimatyczna również, a nawet więcej, bowiem aby idee przybrały konkretne kształty i uzyskały widoczne efekty, niezbędne wydaje się obudzenie w człowieku, we wszystkich ludziach, ich szlachetniejszych stron i świętej, by nie powiedzieć boskiej, kreatywności. Wtedy dopiero jego umiejętności organizacji i zarządzania niewymierzalnym bogactwem i pięknem Ziemi, od której zależy i z którą ma przecież intymny związek, zabrzmią pięknym akordem.

Rozwiązanie kryzysu klimatycznego nie leży w zmniejszeniu rozrodczości człowieka czy pohamowaniu rozrzutności w gospodarce wodnej, a raczej – jak rozumiemy człowieczeństwo.

Jesteśmy – pisał poeta – jak dzieci, które zwolna kamienieją. Może rację miał syn pastora, niemiecki filozof Fryderyk Nietzsche /1844-1900/, wołając: Gott ist tot?

Miał rację filozof, czy nie mia, nie dowiemy nigdy, ale jedno wydaje się niestety pewne. Nikt nas nie wyręczy, włącznie z naszym spektakularnie wysokim potencjałem intelektualnym, od pchaniu kamienia pod górę, bo czym jest cywilizacja, jeśli nie stanem umysłu?

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar