Gdy spotkałem Tłumacza nie mogłem opanować rozczarowania. Ze słuchawki dobiegał ciepły baryton kulturalnego pana, a zobaczył chude pokurcze zalatujące brudnym ciałem, z wmontowanym w twarzy półuśmieszkiem cwaniaka z bazaru. Tłumaczył, że znalazł mój telefon w liście członków SFF, a przyjechał do Szwecji na miesiąc, bo przygotowuje tłumaczenie Strindberga.
Coś im tam, wie pan, przetłumaczę. Jaka ta rybka smaczna, dziękuję za zaproszenie! Ja w ogóle mało jem, ale to jest wyjątkowo dobre! Mogłem ewentualnie zatelefonować do Krótkiego, ale nie zrobiłem tego ponieważ obsmarował mnie w swojej książce. Albo do Profesora, lecz nie mam na to ochoty. Po pierwsze, proszę pana, oszukał mnie! Napisałem mu o tym w liście używając ostrych sformułowań. A po drugie, to co on wy-prawia w swoich tłumaczeniach, woła o pomstę do nieba! Zdaje się zupełnie zapomniał co to jest język polski, proszę pana! Zupełnie nie rozumiem, jak Akademia Szwedzka mogła mu dać nagrodę, i to dwukrotnie!
A Krótkiemu, proszę pana, ni mniej ni więcej tylko życie uratowałem! Na zebraniu Związku w 1968 roku, to jesień chyba była, ależ to wino ma bukiet!, rzucił się na niego ręcznie pewien literat wrzeszcząc, że Krótki jest syjonistą, którego zdemaskować czuje się ten towarzysz w partyjnym obowiązku. Chłop spory, a Krótki jak pan sam wie, konus. Ten krzykacz też był, proszę pana, Żydem, tylko się maskował, że niby na straży czystości socjalizmu, pan rozumie. Wystąpiłem wtedy w obronie Krótkiego i dałem mu po mordzie. A Krótki tak mi się proszę pana zrewanżował, że mnie obrzydliwie i bez krzty prawdy opisał! Czy pan może poprosić kelnera, żeby przyniósł jeszcze troszkę suróweczki? Tu nie ma kelnera? Że się pan sam fatygował, stokrotne dzięki! Może przejdziemy na ty, będzie zręczniej rozmawiać, prawda?
Drogi przyjacielu, moje życie to baśń, scenariusz dla Hollywood, już parę osób to zauważyło. Prawdziwe moje nazwisko brzmi Wieszcz, to co używam jest po mamie. Nie chciałem zmienić, bo jestem poetą i to niezłym, to by wyglądało jakbym się podszywał pod sławne nazwisko, sam rozumiesz. Mama była tancerką w Petersburgu i tam poznała ojca. Jak mnie spłodzili, mama wyjechała do Polski, do Gdyni. Dawno nie piłem tak dobrego wina, ja w ogóle piję niewiele, a ta rybka to już przechodzi ludzkie wyobrażenie!
W Szwecji po raz pierwszy byłem w 1972 roku i zostałem dłużej o trzy miesiące, to mi czerwony odebrał paszport na dziesięć lat. W międzyczasie, młodość proszę ciebie, młodość!, w ferworze dyskusji zabiłem człowieka i dostałem za to osiem lat. To w więzieniu dojrzał mój talent poetycki, byłem proszę ciebie lepszy od Stachury. Stachura był mocno przereklamowany, powiem ci to prywatnie, że on umiał chodzić koło swoich spraw, oj umiał! Wino się już skończyło?, doprawdy szkoda.
Jeżdziłem wiele razy na północ Szwecji, zbierać płody runa leśnego. Zorganizowałem tam nawet z Polaków spółdzielnię zbieraczą. Byłem znany, jedyny proszę ciebie poeta! W dodatku władający wyśmienicie językiem szwedzkim. W Szwecji zresztą też siedziałem.
Ileż ja się natłumaczyłem szwedzkiej klasyki! I co? I gówno! Ten zgarnia, tamten zgarnia, tłumacz zaś nic, a jeśli w ogóle coś, to mój drogi ochłapy, a nie pieniądze! Dwa domy sam wybudowałem, tymi rękami! Szklarnie stawiałem. Miałem z jednym facetem firmę i stawialiśmy szklarnie po całej Polsce, ale mnie razem ze swoją żoną oszukali i uciekli do Izraela. Nie pomyśl przypadkiem, że jestem antysemitą. Nie jestem, broń boże!
Nie mogę zrozumieć, jak metro może tyle kosztować, czy możesz mi dołożyć dziesięć koron, nie wziąłem z sobą pieniędzy. Dziękuję! Spędziliśmy urocze popołudnie, nieprawdaż? Zatelefonuję do ciebie niebawem. Ale ale!, czy mógłbyś zarekomendować mnie Dyrektorowi? Samemu niezręcznie mi dzwonić, a chętnie bym go poznał, może jakiś wieczór autorski. Czy Instytut dobrze płaci?
Andrzej Szmilichowski