KATARZYNA GRUBEROWA: Moi dziadkowie i rodzice (2)

Mój Ojciec, Felicjan Żdanowicz, urodził się w 1889 roku w Rożnietowie, w pobliżu Bobrujska. Zmarł w 1944 roku w Baranowiczach, na Białorusi Zachodniej, w czasie okupacji niemieckiej. Mama, Nadzieja Janina Korowina, urodziła się w Bobrujsku w 1898 roku, zmarła w 1984 w Zabrzu, pochowana jest we Wrocławiu.

Rodzice mojego Ojca byli szlachtą zagrodową, mieli koło Bobrujska spory folwark, Rożniatów. Dziadek, Florian Żdanowicz, 1848-1920, i jego żona Albina z domu Hurynowicz, 1860-192?, mieli pięcioro dzieci: Michała 1868-1935, Józefa 1875-1932 i naszego Ojca, Felicjana, 1889-1942, a także dwie córki: Elżbietę Bartoszewicz 1885-193? i Benignę Żmiczerowską 1900-1973. Ojciec był najmłodszy. Ukończył gimnazjum w Bobrujsku i pracował przez siedem lat na poczcie w Bobrujsku, a w czsie wojny domowej był sekretarzem pobliskiej gminy. Pozostałe rodzeństwo pracowało na gospodarstwie rodzinnym, a potem własnym. Rodzina była polska, katolicka.

Rodzice mojej Mamy, Osip Korowin, 1870-1942 i jego żona Józefa z domu Rusiecka, 1877-1937, mieszkali w Bobrujsku. Dziadek był mierniczym, babcia zajmowała się godpodarstwem i wychowaniem dzieci, tj. mojej mamy i jej młodszego brata, Aleksandra. Dziadek z pochodzenia był Rosjaninem, prawosławnym, babcia pochodziła z polskiej, katolickiej rodziny. Dzieci były wychowywane w prawosławiu, taka była umowa między dziadkami. Mama po wyjściu za mąż za naszego ojca przeszła na katolicyzm i ślub odbył się w kościele katolickim. Brat mamy ożenił się z Rosjanką i pozostał przy prawosławiu. Mówiła mi Norberta, córka Michała, brata mojego ojca, że w rodzinie miano za złe mojemu ojcu, że ożenił się z Rosjanką, a z mamy opowiadania wiem, że nie była ona szczeólnie lubiana przez teściową i że były rodzinne konflikty na tym tle. Rodzice pobrali się w 1917 roku w Bobrujsku. Urodziło im się tam dwoje dzieci, dwie dziewczynki, Janina i Irena. Obie zmarły, jedna w wieku niespełna dwóch lat, druga półtora miesiąca po urodzeniu. Pochowane są w Bobrujsku.

Był to bardzo trudny okres w historii tego kraju, a zatem i w życiu naszych rodziców. Pierwsza wojna światowa, rewolucja bolszewicka, krwawa wojna domowa w Rosji, potem znów wojna polsko-rosyjska. Opisuje to Mama w swoich wspomnieniach. Ojciec, jako sekretarz gminy, uznany został przez władze rewolucyjne za wroga narodu i skazany na smierć. Musiał ukrywać się w okolicznych gospodarstwach. Z opowiadań Mamy pamiętam, że czasem zjawiał się nocą w domu, żeby zobaczyć żonę i dzieci. Raz na przykład, opowiadała Mama, omal nie został schwytany w gospodarstwie rodziców, w ostatniej chwili schowano go w wielkim piecu, w którym na wsi piekło się chleb. Wtedy postanowił uciekać. To był już rok dwudziesty, już istniała Polska. O trudnej drodze moich rodziców do Polski możecie przeczytać we wspomnieniach mojej Mamy, Babci Nadziei. Ojciec dotarł pierwszy do Brześcia nad Bugiem, już po polskiej stronie, bardzo blisko granicy. W jakiś sposób dał znać rodzinie, gdzie się znajduje i czekał na przyjazd żony, mojej Mamy (mnie wtedy jeszcze nie było). Pracował w Brześciu na poczcie.

Nadzieja Żdanowiczowa, Bobrujsk ok. 1920 roku

Mama trzykrotnie próbowała przekroczyć granicę. Za pierwszym razem wraz z Ojcem furmanką i z całym ich majątkiem, w tym jej posagiem, który otrzymała od swoich rodziców. Przeprowadzali przez granicę przemytnicy, którzy specjalizowali się w przemycie również ludzi. Nie zawsze byli to uczciwi ludzie, a czasem po prostu nie udawało się, bo granica była strzeżona. Krótko mówiąc, cały Mamy posag wtedy przepadł. Wrócili do Bobrujska do rodziców bez niczego. Ale nie zrezygnowali. Następnym razem też niestety nie udało się, choć bagaż był nie tak już duży. Dopiero za trzecim razem, kiedy ze sobą wzięła tylko mały tłumoczek najniezbędniejszych rzeczy, przeszła granicę piechotą szczęśliwie i zjawiła się na dworcu kolejowym w Baranowiczach. Ciotka Kazia, z domu Rusiecka, miała właśnie dyżur w kasie. Mama poprosiła o bilet do jakiejś miejscowości, na co ciotka, nie podnosząc głowy, odpowiedziała, że pociąg już odszedł, a następny będzie nazajutrz. Kiedy Mama jednak nalegała, ciotka podniosła głowę i zobaczyła swoją bliską dawno oczekiwaną kuzynkę. Ojciec w tym czasie już pracował na poczcie w Brześciu Litewskim. Mama, zwłaszcza pod koniec życia, bardzo chętnie opowiadała swoje i Ojca ówczesne przeżycia. Tuż przed Mamy śmiercią w 1984 roku mój brat Witold nagrał jej opowiadanie o latach 1919 – 1921. Mama była wtedy już bardzo chora i trudno jej było mówić, więc w miarę możliwości uczytelniliśmy jej opowiadanie i znajdziecie je w niniejszym zbiorze wspomnień. Po przyjeździe Mamy do Polski, latem 1921 roku, Ojciec otrzymał pracę naczelnika poczty w Szarkowszczyźnie i rodzice przenieśli się tam i też tam 22 marca 1922 roku przyszłam na świat. Miasteczko Szarkowszczyzna (powiat Dzisna) leży na północnym skrawku Wileńszczyzny, na styku ówczesnych granic Polski, Łotwy i Rosji.W maju 1941 roku, już za czasów sowieckich, odwiedziłam to miasteczko i mieszkającą tam moją chrzestną matkę.

Moi dziadkowie

Wrócę jeszcze do losów moich dziadków. Większość rodziny Ojca i Mamy pozostała po pierwszej wojnie światowej i rewolucji poza granicą Polski, w Związku Sowieckim, w republice białoruskiej. Tylko niewielka część krewnych w taki lub inny sposób przedostała się na terytorium Polski i dziś w Polsce żyje część naszej bliższej i dalszej rodziny. Rodzice korespondowali z rodziną w Rosji. W 1927 roku rodzice postanowili pokazać swoim rodzicom i krewnym w Rosji swoją już wtedy trójkę dzieci. Ojciec nie miał odwagi jechać, obawiał się owego wyroku śmierci z okresu rewolucji, zdecydowała się tylko Mama z dziećmi (zdjęcie poniżej). Pamiętam kilka szczegółów tej podróży – jak przez mgłę pamiętam podróż pociągiem i przesiadkę w Mińsku i Mamę wołającą ”nasilszczik” (bagażowy); pamiętam trochę dom rodziców Mamy i spacer przez miasto, brukowane ulice i radość ze znalezionej w drodze do kościoła monety, pamiętam podróż do rodziny Ojca, do Rożniatowa. Jechało się tzw. bryczką, końmi, było to przed wieczorem i pamiętam straszliwe ujadanie psów, kiedy dojeżdżaliśmy do domu; pamiętam pobyt u cioci Boni (Benigny), siostry Ojca, jazdę na bardzo wysokim wozie zboża czy siana, moje obawy przed upadkiem z takiej wysokości, i stryjka, który nas trzymał, a potem już późnym wieczorem pieczenie bułek; pamętam też powrót do Polski i Ojca czekającego na nas w Stolbcach (stacja graniczna po polskiej stronie), wyjmował nas z wagonu przez okno, tak mu było śpieszno.

To było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie z dziadkami. W 1930 roku cała rodzina Ojca, wszystkie siostry już zamężne i bracia żonaci z rodzinami zostali deportowani na wschodnią Syberię, daleko na północ od Swierdłowska do miejscowości Tawda. Dziadek zmarł w 1920 roku, czy była z nimi babcia nie wiem. Norberta, córka Michała, najstarszego brata mojego ojca, miała wtedy 4 lata. Mieszka nadal w Swierdłowskim obwodzie w miejscowości Irbit z córką Leną i jej synem Iwanem (Wanią). Ukończyła medycynę już po wojnie, pracowała jako lekarz-akuszer w mieście Irbit, sześć godzin jazdy pociągiem na północ od Swierdłowska. Teraz jest na emeryturze. Była u nas w Sztokholmie wraz z córką Leną w 1993 roku. Koresponduję z nią. W 1937 roku jej ojciec został tam na Syberii aresztowany i ślad po nim zaginął. Jedna z sióstr Ojca wróciła z Syberii do Bobrujska w latach sześćdziesiątych, samotna, stara i chora. Jedyny syn cioci Boni, Benigny, Stanisław (adoptowany) był zmobilizowany w czasie drugiej wojny i poległ gdzieś na terenie Niemiec. Mama wracając z zesłania z Krasnojarskiego Kraju do Polski wstąpiła na dzień do Baranowicz, odwiedziła grób swego męża i nielicznych już znajomych, którzy opowiedzieli o życiu Ojca pod okupacją i okolicznościach jego śmierci. Około 1972 r. mój brat Witold, będąc służbowo w ZSRR, odwiedził Bobrujsk i spotkał ciotkę. Była w domu starców i prawie nie było już z nią kontaktu, niczego od niej o jej i rodziny losach nie mógł się dowiedzieć. Pozostali bracia Ojca też już nie żyją, są tam koło Świerdłowska ich dzieci i wnuki, ale nie mamy bliższych o nich wiadomości. Opowiadała mi Norberta, że kiedy mogli już poruszać się swobodnie, jako zesłani wcześniej takiego prawa oczywiście nie mieli, pojechała w latach sześćdziesiątych w rodzinne strony zobaczyć gospodarstwo rodziców i dziadków w Rożniatowie – śladu po nim nie było! Jej jako byłej zesłanej władze przyznały 7(!) rubli dodatku do emerytury.

Felicjan Żdanowicz. Bobrujsk ok. 1920 roku

Rodzice Mamy zostali aresztowani w 1937 roku, w czasie wielkich czystek w Związku Radzieckim (4). Przyczyną (jeśli w ogóle przyczyna wtedy była potrzebna) najprawdopodobniej było to, że mieli córkę w Polsce i z nią korespondowali. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero w 1939 r. Nie było od nich listów od 1937 r., a i nikt z pozostałej rodziny (brat Mamy, dalsza dość liczna dalsza rodzina) do nas nie pisał – oczywiście ze strachu przed represjami. Wszelkie próby nawiązania kontaktu ze strony moich rodziców w latach 1937-39 nie dawały też rezultatu. W 1939 po wybuchu drugiej wojny światowej i napaści Niemców na Polskę wschodnia część Polski została zajęta przez Sowiety w ramach porozumienia z Niemcami o podziale Polski. 17 września 1939 roku miasto w którym mieszkaliśmy, Baranowicze, znalazło się pod sowiecką okupacją. Ojciec znów podjął próbę odnalezienia rodziny. Wielokrotnie dzwonił do Bobrujska, ale nikt nie przychodził na pocztę do telefonu. Wysyłane listy czy kartki pocztowe pozostawały bez odpowiedzi. Aż wreszcie przyszła nie podpisana kartka pocztowa z wiadomością, że rodzice Mamy zostali aresztowani w 1937 roku, że babcia prawdopodobnie umarła gdzieś po drodze w transporcie, a dziadek znajduje się w obozie pracy w Karagandzie, pracuje w kopalni węgla. Nadawca prosił, żeby nie pisać i nie telefonować do nich. Podano jednak adres dziadka i wiadomość, że można mu wysyłać paczki raz na trzy miesiące. Co też pamiętam kilkakrotnie zrobiliśmy. Otrzymywaliśmy potwierdzenie odbioru paczkek podpisane przez dziadka, ale bez listów. Prawdopodobnie nie miał prawa korespondencji. Potem już nie było potwierdzenia, pewnie umarł w tej kopalni w Karagandzie w 1941 roku.

W Bobrujsku mieszkał brat Mamy, Aleksander, z żoną i synem. Brat został zmobilizowany w czasie ostatniej wojny i zginął podobno w okolicach Katowic. Moja Mama w 1965 (?) r. pojechała do Bobrujska, odwiedziła krewnych. Bratowa nie miała ochoty z nią rozmawiać, bała się z dwóch powodów: na skutek tak tam powszechnego strachu przed kontaktami z obcokrajowcami, a poza tym mieszkała ona w domu, który był formalnie własnością mojej Mamy (to był jej posag, którego nie mogła zabrać ze sobą, kiedy szła do męża do Polski!), i myślała pewnie, że Mama zechce ten dom sprzedać (!). Zamiaru takiego, a prawdopodobnie i możliwości Mama oczywiście nie miała. Mama spotkała w Bobrujsku również innych krewnych, niektórzy z nich też byli represjonowani już po wojnie, pod zarzutem, że wojnę i okupację niemiecką przeżyli, a więc pewnie współpracowali z okupantem! W latach sześćdziesiątych zostali ”zrehabilitowani” i nawet wypłacono im jakąś rekompensatę za utracone mienie.

Katarzyna Gruber

cdn

Foto: Rodzina Żdanowiczów. Stoją od lewej: Witek, Kasia i Tadzik Baranowicze 1936 rok

Lämna ett svar