Rozmowa z Barbarą Gawryluk, dziennikarką, autorką książek dla dzieci, tłumaczką literatury szwedzkiej.
Co jest fascynującego w dziecięcej literaturze szwedzkiej?
Ta literatura zawsze bardzo mnie interesowała – Szwedzi są mistrzami literatury dziecięcej. Zresztą jak wejdzie się do szwedzkiej księgarni, w dziale książek dla dzieci, większość tytułów to książki napisane lub ilustrowana przez Szwedów. Wyspecjalizowali się także w gatunku tak zwanej książki autorskiej – to znaczy, że jedna osoba odpowiada i za tekst i za ilustracje. W Polsce, do niedawna, taka forma nie istniała. Dopiero teraz młodzi autorzy odważają się na takie połączenie. Ważniejsze jest jednak to, że te książki – bardziej w tekście niż w ilustracji – potrafią dzieciom opisywać świat: bez zakłamania, bez podlizywania się dzieciom. To zawsze bardzo mi się podobało. Te książki opowiadają o życiu, o świecie takim jaki on jest, pomagają im w rozwiązywaniu różnych problemów. A przecież o to chodzi: tak opowiedzieć historię, by dziecka to nie nudziło, by dziecko zafrapowało, by zastanowiło się i można było o tym jeszcze później porozmawiać z dzieckiem. W tym Szwedzi są najlepsi.
Wiem jednak, że na przykład w szwedzkich bibliotekach, osoby odpowiedzialne za sprowadzenie książek dla dzieci w języku polskim, zawsze były zachwycone ilustracjami w tych książkach. Jak zatem wygląda dzisiaj ta polska literatura dziecięca?
Jeżeli chodzi o ilustracje, to zatoczyliśmy duże koło. W latach np. 60-tych i 70-tych mieliśmy fantastycznych ilustratorów. Ilustracja polska stała na najwyższym światowym poziomie, ilustratorzy wygrywali międzynarodowe konkursy. Potem przyszła bieda i dotknęła bardzo twórców. A jeszcze później, dodatkowo, przyszła moda na Disneya i książki amerykańskie, więc ta polska literatura dziecięca umarła. W latach 80-tych książki były brzydkie, fatalnie wydawane. Dopiero więc, jak się zmieniły sposoby wydawania książek, jak zaczęły powstawać nowe prywatne wydawnictwa, odkryliśmy na nowo, że mamy potencjał, i że potrafimy tworzyć piękne książki dla dzieci.
I ten potencjał dzisiaj jest?
Jak najbardziej. Ostatnie dziesięć lat pokazało, że jest wielu młodych i zdolnych ilustratorów, którzy tworzą genialne projekty. I jednocześnie do głosu wrócili “starzy” autorzy, często tacy, którzy przez całe lata nic nie wydawali. Takim przykładem jest Józef Wilkoń, który był mistrzem w latach 70-tych, potem rysował za granicą, a od 10-15 lat jest znowu bardzo popularny w Polsce. Ilustruje książki: i młodych autorów i klasykę. Takim przykładem jest też Iwona Chmielewska, której książki ukazywała się głównie w Korei Południowej, teraz znowu jest znana w Polsce.
Dla kogoś w moim wieku, wychowanego na starej literaturze, to raczej nazwiska nie znane…. Ja pamiętam Janczarskiego, Chotomską…
Tamte książki też się ukazują w nowych wydaniach. Bądź są to reprinty z lat 60-tych i 70-tych. W tym mistrzem stała się Nasza Księgarnia, która ma prawa do większości tych książek. W tamtych czasach potentat i niemal monopolista.
A co dzisiaj czytają polskie dzieci?
Jeżli chodzi o klasykę, to tutaj wybór należy do rodziców/dziadków. Często rozmawiam o tym z rodzicami i pytam ich, czy ich dzieci lubią nadal Misia Uszatka, bądź Plastusiowy pamiętnik, czy też Krasnala Hałabałę? Różnie to bywa. Ale mamy także wiele świetnych, współcześnie napisanych książek nowych autorów, ale dzisiaj już bardzo popularnych. I to książki we wszystkich gatunkach – może najsłabiej jest z poezją. Wymieniłeś Wandę Chotomską. To królowa polskiej książki dla dzieci, w tym poezji. Takiej, jakiej niż nigdy nie będzie. Chociaż jest kilku poetów młodszego pokolenia: Agnieszka Frączek, Dorota Gellner. Ale większość pisze prozę we wszystkich możliwych gatunkach: fantasy, detektywistyczne, przygodowe, baśnie i bajki, aż po literaturę obyczajową.
A czy książki dla dzieci dobrze się w Polsce sprzedają?
Myślę, że tak. Rozmawiałam w Sztokholmie z przedstawicielami Związku Szwedzkich Wydawców i moimi kolegami pisarzami – z Tajlandii i Brazylii – i pytałam ich, w jakich nakładach ukazują się książki dla dzieci? Każdy kraj jest inny: Brazylia ogromny kraj, mnóstwo ludzi; Szwecja – duży kraj i mało ludzi; Polska i dużo ludzi i dość duży kraj, i do tego Tajlandia. Okazało się, że we wszystkich krajach przeciętny nakład książki dla dzieci jest podobny – 3.000 egzemplarzy.
Myślę, że ważną rolą odgrywa to, w jaki sposób rozwinięty jest system bibliotek. W Szwecji działa to wzorcowo. Książki się często wypożycza, a nie kupuje.
To samo sobie pomyślałam, gdy czytałam wyniki badań, jakie co roku robi Biblioteka Narodowa. Tylko, że one w ogóle nie obejmują literatury dla dzieci i nie obejmują bibliotek. Czyli te badania czytelnictwa nie są w Polsce miarodajne.
Czyli jest lepiej, niż powszechnie się uważa?
Nie wiadomo. Ale niemal wszyscy rodzice zapisują dzieci do bibliotek i te biblioteki są coraz lepsze. Mają coraz większe pieniądze, kupują książki. Więc z tym czytaniem nie jest tak źle, jak się mówi. Szczególnie, gdy chodzi o dzieci. Uważam zresztą, że też to pokolenie dzisiejszych 30-latków wyrasta w takim strachu, że przestajemy czytać, więc organizuje te wszystkie akcje “Cała Polska czyta dzieciom” i podobne. I to odnosi skutek.
Przemawia przez ciebie optymizm?
Mówię o małych dzieciach, do 3-4 klasy. Potem następuje raptowny zjazd w dół. Wtedy już inne media zaprzątają głowę młodym ludziom: tablety, gry… I o tych czytelników dzisiaj trzeba walczyć. Jeżdżę na spotkania autorskie po Polsce i jak spotykam dzieci, to zawsze zaczynam rozmowę od pytania: kto lubi czytać? W klasach 1-3 wszystkie dzieci podnoszą rękę.
Jesteś autorką książek dla dzieci, tłumaczką literatury szwedzkiej, też autorką biografii Wandy Chotomskiej…
To nie tyle biografia, co wywiad-rzeka.
….i te twoje autorskie książki dla dzieci tematycznie zahaczają o Szwecję.
Staram się w nich przemycać moją fascynację Szwecją. Robię to od początku. Moja jedna z pierwszych książka, o przedszkolakach, też ma taki wątek, opisuję jak w grupie takich przedszkolaków znalazł się chłopczyk, który przeprowadził się ze Szwecji i nie mówi po polsku.
Jak ci młodzi czytelnicy reagują na Szwecję, co o niej wiedzą?
Zadaję im pytanie, z czym im się Szwecja kojarzy? Odpowiedzi zależą od wieku, w jakim są dzieci. Przedszkolaki wiedzą niewiele, starsze wiedzą jak nazywa się stolica, jak wygląda flaga, wiedzą, że jest to kraj po drugiej stronie morza. Potem następuje chwila ciszy i następuje licytacja: zawsze trafi się Zlatan, IKEA, po kolejnej chwili ciszy – Nobel. Aż dochodzimy do Astrid Lindgren. No i wtedy już się zaczyna. Pippi to lektura szkolna, ale polskie dzieci znają Karlssona, Braci Lwie Serce. Lindgren to nadal gwiazda literatury szwedzkiej. Ale jest zagrożona. Bo nową gwiazdą szwedzkiej literatury dziecięcej jest Martin Widmark – to autor bijącej wszelkie rekordy serii „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai”. Jak ktoś w klasie w szkole polskiej to zacznie czytać, to zaraża innych i czytają już później wszyscy.
To literatura zapewne bardziej współczesna niż książki Astrid Lindgren… I dodatkowo to kryminały.
Tak jak dla naszego pokolenia książki Bahdaja i Niziurskiego.
Dokładnie. W dodatku Widmark pracował kiedyś jako nauczyciel i zdawał sobie sprawę, że młodzież przestaje czytać. Dlatego zaprojekował sobie tę serię z myślą o tym, by była atrakcyjna w czytaniu. To książki wydawane dużą czcionką, napisane prostymi, krótkimi zdaniami, bogato ilustrowane i zawsze jest jakaś zagadka. Każdy rozdział kończy się znakiem zapytania. Jakby chciał powiedzieć: chcesz wiedzieć co jest w następnym rozdziale? Czytaj dalej! Ta seria świetnie zadziałała w Szwecji, ale także i w Polsce.
Jesteś tłumaczką tych książek?
Tak, i mam satysfakcję, gdy na targach książki podchodzą do mnie rodzice i mówią: to jest pierwsza książka, którą nasze dziecko przeczytało od pierwszej do ostatniej strony. Do tej pory ukazały się 24 tomy tych opowieści Widmarka. Dzisiaj są to najczęściej wypożyczane książki dla dzieci w Polsce. Od niedawna można to sprawdzić, bo biblioteki płacą autorom tantiemy za każdą wypożyczoną książkę, podobnie jak w Szwecji. Tylko, że w Polsce jest ustalony górny pułap tej sumy.
Popularność “Biura detektywistycznego” można porównać z popularnością w latach 80-tych i 90-tych książek o Bercie Andersa Jacobssona i Sören Olsson. Ale w Polsce Bert jakoś się nie przebił?
Nie. Ani Bert ani Sune.
“Wanda Chotomska. Nie ma nic do ukrycia” to książka, która doczekała się wielu świetnych recenzji.
To moja wielka duma, że mogłam to zrobić. Poznałam ją wiele lat temu, utrzymywałyśmy kontakt, bardziej zawodowy, niż prywatny. Uderzyło mnie to, że nie ma żadnej wyczerpującej książki na jej temat. A dla mnie ona była kimś takim, jakim była Astrid Lindgren w Szwecji. Guru literatury dziecięcej w Polsce. I nie chodzi tylko o to, że napisała ponad sto książek. Ona była kimś takim, kto zadbał o popularyzację literatury dziecięcej w Polsce. Stworzyła specjalne programy popularyzujące Brzechwę i Tuwima, jeździła po prowincji polskiej z takim teatrzykiem, który prezentował ich utwory. To była fantastyczna kobieta, zmarła niedawno. Niezwykły temperament. Chciałam to uchwycić, zanim zniknie z naszego życia, a wiedziałam, że jest bardzo chora.
Zgodziła się na rozmowę?
Najpierw jeździłam do niej i nagrywałam rozmowy radiowe, po kilku razach przyznałam się, że chciałabym z tego stworzyć książkę. Bardzo zapaliła się do tego pomysłu. Szperała w domu i szukała dla mnie materiały, dokumenty, zdjęcia, niewydane książki. To wszystko jest w książce. Pierwszy wydawca, do którego się zwróciłam, wydawnictwo Margines, od razu podeszło do tego pomysłu entuzjastycznie.
Twój główny zawód to dziennikarstwo. Pracujesz w Radio Kraków, ale byłaś też krakowską korespondentką polskiego programu w Radio Szwedzkim “Aktulnoości”. Jak godzisz pracę zawodową z pracą literacką? W dodatku jesteś też tłumaczką i promotorką literatury dziecięcej w Polsce…
Nie ukrywam, że chciałabym mieć więcej czasu na pisanie. Ale oczywiście zawsze na pierwszym miejscu jest radio, gdzie jestem zatrudniona. Więc te pozostałe rzeczy to takie hobby – choć to brzmi może głupio, bo jestem autorką już 25 książek i ponad 40 tłumaczeń.
Zaczęłaś pisać późno…
Pierwszą książkę wydała w 2004 roku, był to “Kaktus dobry pies”. Niemal wszystkie moje książki pisałam w czasie wakacji, urlopów lub podczas choroby. A tłumaczę najczęściej nocami. Tylko nie mam takiego tempa jak inni, bo mam pracę zawodową. W radio mam program autorski propagujący literaturę dla dzieci. Odpowiadam w naszym radio za coś co nazywa się “Radiowa biblioteka”, gdzie prezentujemy fragmenty książek, przede wszystkim polskiej literatury, i bardzo często są to książki związane z regionem i Krakowem.
Dlaczego warto czytać?
Bo jak człowiek czyta to się nigdy nie nudzi. Bo mu się poszerzają horyzonty. Dzięki książkom, które czytam, a o których później opowiadam moim słuchaczom, dowiaduję się o rzeczach, o których bym nigdy się nie dowiedziała. Czytałam niedawno najnowszą książkę Agnety Pleijel “Wróżba. Wspomnienia dziewczynki”, która opisuje życie w Göteborgu w latach 60-tych. Nigdy bym nie poznała tego czasu w tamtych realiach, gdyby nie książka.
Popieram. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Tadeusz Nowakowski
Barbara Gawryluk. Urodziła się w 1957 roku w Krakowie. Ukończyła filologię szwedzką na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 1992 roku pracuje w radiu Kraków jako dziennikarz, gdzie jest odpowiedzialna za różne programy literackie oraz prowadzi autorską audycję „Alfabet” skierowaną do dzieci i młodzieży. Wyróżniona przez dziecięce jury polskiej sekcji IBBY za książkę ”Dżok. Legenda o psiej wierności” w konkursie na Dziecięcy Bestseller Roku 2007. Laureatka za rok 2009 Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego za książkę ”Zuzanka z pistacjowego domu”. Laureatka w 2010 roku nagrody „Książka roku” polskiej sekcji IBBY za upowszechnienie czytelnictwa za audycję „Książka na szóstkę”. W grudniu 2016 r. uhonorowana została Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca za biografię ”Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia”.
Wywiad publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w styczniu 2018 roku.