TERESA URBAN: Rajskie Jezioro

W pobliżu  miejsca gdzie mieszkamy jest jezioro. Pieszo dociera się tam w pół godziny, a samochodem w parę minut. Jezioro ma swą oficjalną nazwę, ale dla mnie zawsze będzie Rajskim Jezio­rem.

Z parkingu prowadzi leśna ścieżka, gdzie latem zrywam dojrzałe, nagrzane słoń­cem po­ziomki, między drzewami połyskuje woda a po chwili otwiera się widok na je­zio­ro w ca­łej swej wspaniałości. Są na pewno piękniejsze jeziora w Sztokholie, ale to jest moim Rajskim Je­ziorem. Sto­jąc na zboczu, przy dużym krzaku leszczyny doznaję oczarowania bez względu na porę roku. Serię zdjęć zrobionych z tego właśnie miejsca nazwaliśmy Czterema  porami roku. Je­sienią brzozy zwykły żółknąć pierwsze, a po nich krzewy i drzewa liściaste wokół za­czynają płonąć pomarańczowo-czerwonymi barwami. Woda zdaje się być ciem­niej­sza, je­sien­ne wi­ch­ry marszczą powierzchnię i gonią brzemienne deszczem chmury po głębokim błę­ki­cie. Przy silnym wietrze tworzą się białe grzywy fal, tak jakby jezioro chciało ostrzec: „Uwa­ga! Jestem i groźne i złe, jak prawdziwe morze”. Gdy przychodzi śnieg i jezio­ro za­marza ludzie przechadzają się po lodzie a dzieci zjeżdżają na sankach po zboczu. W po­godne świą­teczne dni całe rodziny rozsiadają się na pomostach racząc się kawą i słodkimi bułecz­ka­mi. Wiosną krzewy i drzewa stroją się w delikatną zieleń, tylko sosny i poważne świerki nie dbają o zmianę stroju. A gdy nadchodzi lato wszystko przybiera zieloną barwę poza wodą, w której prze­gląda się niebo i błyszczy blękitem. To jest moja ulubiona pora roku. Jesteśmy let­nimi ludzmi, Małżo­nek i ja.

Jezioro należy do trzech powiatów, każdy ma własne kąpielisko oraz miejsce, gdzie wolno ką­pać się psom. Kąpielisko w bogatym powiecie ma jaśniejszy piasek, a schodki do wody mon­towane są już w maju. Dwie najlepsze plaże leżą na naszym, południowo-zachodnim brzegu. Opa­lając się mamy wtedy widok na jezioro. Wchodzimy do wody z pomostu, ale ubrania zaw­sze zo­sta­wiamy na brzegu z obawy aby nie upuścić kluczy do wody. Nie mogę zapom­nieć wypadku, kiedy przydarzyło się to znajomemu cumującemu łódkę. Zanurkował na głębinie, aby je wyłowić i już nie wypłynął.

Kiedyś, gdy pracowaliśmy na cały etat i zdawało się nam, że jesteśmy wieczni, spędzaliśmy każdy słoneczny weekend nad jeziorem. Skała na skra­­ju trawnika miała idealne pochylenie, aby w oparciu o nią zażywać słonecznej kąpieli. Ko­szyk pełen piknikowych delikatesów stał zaparkowany w cieniu. Obecnie jako emeryci, sta­liśmy się niecierpliwi, nagle brakuje nam czasu, jakby przeczuwając, że nasza chwila na zie­mi ma się ku końcowi. Chadzamy nad je­zioro tylko aby popływać.

Pływając mamy ustaloną trasę. Najpierw płyniemy wzdłuż porośnietego trzciną półwyspu. Przy jego końcu otwiera się daleki widok na węższą część jeziora. Płyniemy wtedy dalej do plat­for­my zamontowanej w odległości od brzegu. Zazwyczaj okupują ją nastolatki, czasem tak wiele, że platforma pochyla się i młodzież z krzykiem ześlizguje się do wody. Tam zawracamy i płyniemy z powrotem w kierunku pomostu. Trasę naszą nazywamy Trój­kątem Ber­mu­dz­kim. Czesto pływamy samotnie i jest ryzyko, że mając pe­cha, pewnego letniego dnia zagi­niemy tam bez śladu. Nasi przyjaciele stale nas ostrzegają, ale otrząsamy się z tych ponurych myśli. Poczucie szczęścia i swobody warte jest ryzyka.

Czasem płyniemy w kierunku plaży na drugim brzegu jeziora. Mijamy wtedy niezamieszkałą wysepkę, gdzie mewy wiją gniazda. Jeśli podpływamy zbyt blisko mama mewa potrafi zapikować muskając nasze głowy, w najlepszym stylu Hitchcocka. Nie wy­cho­dzi­my nigdy na tam­­ten brzeg. Mrowi się tam od plażowiczów, koczujących w przyczepach na po­bliskim kam­pingu. Co gorsza mrowi się tam także od pięknych gesi kanadyjskich, które nie­stety mają przy­­kry zwyczaj zostawiania na piasku i pomostach swych brudnych wizytówek. Po naszej stro­nie nie ma gęsi kanadyjskich, co najwyżej niegroźne kaczki lub para łabędzi. Łabę­dzie potrafią być agresywne. Pamiętam tego, który postanowił, że nikt nie będzie mu się kąpał w je­go jeziorze. Syczał groźnie pływając wzdluż pomostu i skutecznie odstraszał ama­torów kąpie­li. Na głębokiej wodzie nie ma się żadnej szansy przy utarczce z łabędziem. Ka­czek nie ma potrzeby się obawiać chociaż i one potrafią być natarczywe. Co lata kacze mamy pływają ze swymi przypominającymi puchowe kulki kaczętami wśród kąpiących się gości. Nikt kaczek nie płoszy, a jeśli zdarzy się, że jakiś chłopczyk, łobuziak, sypnie piaskiem w ka­czeta na­tych­miast zo­staje skarcony przez rodziców. Kaczęta rosną szybko i w końcu lata są już prak­tycz­nie dorosłe, ale nadal nie lękają się ludzi. Potrafią podążać za mną po plaży i skuszone bar­w­nym lakierem próbują skubnąć w paznokcie u nóg. Kiedyś pojawił się w jeziorze wąż wodny. Trzy­­mał głowę wysoko nad powierzchni, sztywno jak patyki. Węże nie należą do mych ulu­bionych zwierząt, ale nie budzą też we mnie lęku ani wstrętu. W Tajlandii sfotografowałam się kiedyś z wężem boa owiniętym wokół szyji. Wodny wąż płynąc ku nam zmienił kierunek kiedy nas zoczył. Może ludzie budzili w nim wstręt. Jezioro jest równie rozkoszne z wężem lub bez. Każdy raj ma przecież swego węża.

Prawdziwą ekstazę szczęściem przeżywam na głębokiej wodzie. Pokonuje grawitację, w stanie częściowej nie­waż­­kości poru­szam się swobodnie w trzech wymiarach nie dotykając dna. Tylko ptaki mogą odczuwać wiekszą swo­bodę. Żad­nych ludzi w pobliżu. Czasem towarzyszy mi ważka, nadlatuje na swych migotliwych skrzydłach i odpoczywa przez chwilę na unoszą­cym się na powierzchni liściu. Gdy płynę na wznak mam wokół siebie panoramę łagodnych, za­lesionych pagórków, a gdy spoglądam w górę widzę błękitną kopułę kryjącą cały wszech­świat. Mieć wokół siebie wodę – ma w sobie coś pierwotnego. Wody otaczają nas jeszcze przed urodzeniem. Gdy pływam jestem bliska swych korzeni i czuję pierwotne bezpieczeństwo, tak jak kiedyś w ciele matki.

Zieleń jest również kojąca. Przy brzegu nenufary błyszczą seledynem. Pasmo trzcin jest soczyście zielone przy powierzchni, potem źdźbła przyjmują odcień żółto-zielony i ko­łyszą bru­natnymi pióropuszami. Krzewy mienią się jasną i ciemną zielenią. Brzozy błyskają zalotnie na srebrno-zielono podczas gdy smukłe sosny cieszą oko głębszym odcie­niem. Ponure, ciem­nozielone świerki pod światło wydają się niemal czarne. Aktualny bestseller, sado-ma­sochis­tyczne porno dla pań to w oryginale „Fifty shades of Grey”. Mam ochotę opisać sto od­cieni zieleni, ale biorąc pod uwagę pozbawione finezji życie seksualne roślin, nie stanie się to nigdy bestsellerem.

Kiedyś późnym latem odwiedziła nas leciwa ciocia Małżonka i wybraliśmy się razem nad jezioro. Nie mieliśmy zamiaru się kąpać, ale siedząc na ławce, rozkoszując się słońcem i ciszą ogarnę­ła nas nagle ochota aby popływać, ostatni raz tego roku. Nie zabraliśmy jednak ani kostiumów kąpielowych, ani ręcznika a uważalimy, że kąpać się nago w obecności cioci byłoby krępu­jące. Ciocia nie miała jednak w tym względzie żadnych zahamowań. „Idźcie się kąpać, dzieci. Wokół nie ma żywego ducha. Nikt was nie zobaczy.” Starsi ludzie są czasem bardziej tolerancyjni niż sądzimy.

Jeśli pogoda dopisuje, potrafimy pływać aż do września. Wtedy na ogół jesteśmy sami w wodzie, nie licząc jednego czy drugiego psa. Kalendarzowe lato kończy się dopiero pod koniec września a każdy letni dzień bez kąpieli jest dniem straconym.

Teresa Urban

Lämna ett svar