Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński w piętkę goni. Wpierw stchórzył i wysłał „na dziennikarzy” nic nieznaczącą zastępczynię dyrektora departamentu kadr, która pytana o konkrety lewitowała poznawczo.
W sprawie absurdalnie wysokiej pensji Martyny Wojciechowskiej pani z kadr zdołała wyksztusić jedynie, że „nie zarabia rewelacyjnych 65 tysięcy”, podkreślając z naciskiem, że pieniądze NBP „nie są częścią finansów publicznych”, co w domyślę oznaczało wysłanie zgromadzonych dziennikarzy na drzewo. Zastanawiające, jeśli nie są częścią… to czym jest centralny bank? Prywatnym folwarkiem prezesa?
Prezes Glapiński wybrał najgorszą drogę z możliwych, schował się za niebotyczną wielkością prezesa-banku-wszystkich-banków, uznał, że nie zniży się do poziomu „medialnych pyskówek” i zorganizował konferencję, która przyniosła jeszcze gorszy efekt – złe emocje i niebotyczną pychę rządzących dziś Polską. Glapiński odmówił ujawnienia pensji Wojciechowskiej, nazywając pytania dziennikarzy „haniebnymi, brutalnymi, prymitywnymi”, a w ogóle ”seksistowskim pastwieniem się nad dwiema matkami, nad ich dziećmi, mężami, rodzicami”. Wysyłał Jarosława Gowina – przypomnijmy wicepremiera, by ten wziął zimny prysznic, zanim będzie się wypowiadał na temat NBP, zaś na koniec konferencji zapytany o dymisję, ironizował cytatem z filmu „Halo, Szpicbródka!”: Jak wrócę z Radomia to się zastanowię!
Ekspert i specjalista od marketingu, który pracował dla dużych partii i instytucji, zapytany co poszło nie tak, odpowiada krótko: – Wszystko! NBP w środku burzy postawił żagiel! Już sam pomysł zwołania konferencji, jeśli się nie ma nic do powiedzenia i nie jest nastawionym na dialog z dziennikarzami, był poważnym błędem.
Premier Mateusz Morawiecki jest dla mnie ciągle nieodgadnioną zagadką. Dlaczego tak często – mówiąc elegancko – mija się z prawdą? Czy ma aż tak słabą ekipę faszerującą go stale fałszywymi informacjami? Morawiecki rujnuje mój respekt do fachowości instytucji, której powierzamy pieniądze – do banków. Kto mu na boga płacił te miliony i za co?
A może być jeszcze gorzej – może on po prostu ma wyborców (przypominam – Polaków!) za stado kretynów, głupców, którym można wcisnąć każdą ciemnotę?
Po Warszawie krąży taki dowcip. Minister Marek Suski i minister Beata Mazurek wygrzewają się na plaży i w pewnym momencie Beata pyta: – Marek, co jest dalej, słońce czy Radom? Na to Marek: – Beata, widzisz słońce? – Widzę. – A Radom widzisz? – Nie widzę. -No widzisz?
Andrzej Szmilichowski