Polacy jeszcze raz potwierdzili, że naród jest pęknięty na dwie, niemal równe, połowy.
Sama kampania wyborcza była raczej bezbarwna, aż do chwili, kiedy ożywiły ją dwa wydarzenia. Najpierw poseł Kaczyński zaczął miotać groźbami, strasząc, że ci, którzy pracują dla „naszych wrogów” zostaną surowo napiętnowani. Przypomniało to słynne, pamiętne słowa Cyrankiewicza: „Ręka podniesiona na władzę robotniczo-chłopską zostanie odrąbana!”. Opozycja jednak, zamiast maksymalnie nagłaśniać to skandaliczne i niedopuszczalne w demokracji wystąpienie posła Kaczyńskiego, zajęta była raczej ustalaniem strategii.
Drugim ważnym wydarzeniem było przyznanie Nagrody Nobla Oldze Tokarczuk. Wydawało się, że powinno to znacznie wzmocnić opozycję, ale raczej stało się to powodem zmasowanych ataków na naszą pisarkę, łącznie z nawoływaniami do wbicia jej na pal („Trzeba zaostrzyć pal!”), czy do „banicji” noblistki. No cóż, zwolennicy PiS raczej nie cenią sobie osiągnięć w dziedzinie intelektu.
W wyborczą niedzielę o 22:00, kiedy ogłaszano pierwsze wyniki, byłem w krakowskim mieszkaniu przyjaciół. Zawiedzenie ich było ogromne. Nie mogli zrozumieć, jak to jest możliwe, że po tych wszystkich aferach kryminalnych lub półkryminalnych, po takim niszczeniu demokracji, po takim dewastowaniu przyrody, PiS ma wciąż poparcie olbrzymich rzesz narodu. Powtarzało się rozpaczliwe pytanie:
„Czy oni zupełnie nie myślą?”
Odpowiedzi wydają się być proste, bo albo to jest rodzaj sekty, do której nigdy żadne racjonalne argumenty nie dotrą, albo są tak łasi na pieniądze, że bez żenady dają się kupować. W tym drugim przypadku nasuwają się paralele, porównania do czasów rozbiorów, kiedy to ambasadorzy ościennych krajów łatwo kupowali polskich magnatów i szlachtę. Tak sprzedano wtedy Ojczyznę. Może to tak jest, że lud naśladuje te same błędy, które kiedyś popełniała szlachta.
Strona pisowska też była zawiedziona. Uruchomiła (nielegalnie zresztą) olbrzymi aparat państwowy, aby zdobyć taką przewagę, która by im pozwoliła robić, co tylko chcą, a to akurat za bardzo nie wyszło.
Drugiego dnia (poniedziałek) nastrój opozycji dużo się poprawił, szczególnie wtedy, gdy okazało się, że Senat już nie będzie pisowski. Zwracano też w analizach uwagę na niesprawiedliwości kampanii, a więc na olbrzymie poparcie PiSu przez Kościół, no i na zmasowaną, bezwstydnie jednostronną kampanię a’la Putin prowadzoną przez państwową telewizję (zwaną powszechnie „k..wizją” lub szczujnią).
Smaczku tu dodaje fakt, że akurat w czasie wyborów Kurski, prezes tej – z demokratycznego założenia – neutralnej instytucji dał się sfotografować (wraz z małżonką) tuż u boku satrapy Kaczyńskiego, tak jakby służalczo oczekując na dalsze instrukcje. Przypomnę, że telewizja ta opłacana jest przez całe społeczeństwo, a nie tylko przez zwolenników PiSu.
W każdym razie opozycja doszła do wniosków, że wyniki jakie uzyskała i tak są dobre, zważywszy na okoliczności, i to ją pocieszyło. Natomiast niebezpieczna jest dalsza polaryzacja postaw. Poziom irytacji jest tu tak duży, że ludzie zaklinają się (ogłaszają to też na Facebooku), iż zerwą wszelkie kontakty ze zwolennikami drugiej strony, bo tamci to straszliwi głupcy.
To, co będzie nowością sceny politycznej to różnorodność partii w Sejmie. Boję się, że teraz dopiero nastąpią cyrki, jakich jeszcze nie widzieliśmy, a wszystko to za sprawą ultraprawicowej, czy wręcz otwarcie faszyzującej (Winnicki: „Nie obrażę się, jeśli mnie będziecie nazywać faszystą”) Konfederacji. Już Korwin-Mikke zdążył oskarżyć PiS o sfałszowanie wyborów i zagroził im pozwaniem do sądu. Wszystko zmienia się szybko i nienawiść Konfederacji w stosunku do PiSu jest olbrzymia. Winnicki, który jeszcze niedawno wysuwał kandydaturę Ziemkiewicza (główny ideolog prawicy) na stanowisko prezydenta, teraz pogardliwie nazywa go sprzedawczykiem.
Partie o profilu liberalnym i centrowo-lewicowym wprowadzą z pewnością więcej rozsądku i rzeczowości do prac Sejmu, ale może być gorąco. Najgorszym scenariuszem byłoby, gdyby PiS totalitarnie, jeszcze bardziej zaczął dokręcać śrubę i brać naród za twarz. To byłaby zgroza, no ale poseł Kaczyński przecież otwarcie wyznaczył sobie Turcję Erdogana, jako przykład i cel.
Mój bliski przyjaciel, znany muzyk alternatywny, który obecnie chory jest na raka pęcherza, odciągnął mnie na bok i powiedział mi bardzo dramatycznie: „Ja mam już z górki, nie wiem ile przeżyję, może tylko do jutra. Ale najbardziej zabija mnie myśl, że my przecież to wszystko już przerabialiśmy. Walczyliśmy i nie spodziewaliśmy się, że to g…. znowu będzie nas zalewać i dławić. I co z młodymi!?”
Janusz Sławomirski