O Bergmanie i filmie szwedzkim z Janem Göranssonem, szefem prasowym Filmhuset, rozmawiała Ewa Korolczuk. Jednym z moich pierwszych spotkań ze Szwecją było spotkanie ze szwedzkim filmem. Nigdy nie zapomnę wieczoru, kiedy jeszcze jako gimnazjalistka, po raz pierwszy zobaczyłam w kinie „Fanny i Alexander” Bergmana. Film wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Odtąd stałam się wielbicielką nie tylko szwedzkiej literatury, ale także szwedzkiego kina.
W ciągu ostatnich lat miałam wielokrotnie okazję odwiedzać sztokholmski Dom Filmu (Filmhuset), który jest swego rodzaju magicznym miejscem, położony tuż przy budynku telewizji publicznej oraz publicznego radia. Tam też miałam okazję poznać Jana Göranssona, obecnego szefa prasowego Filmhuset, który o szwedzkim filmie, i nie tylko szwedzkim, wie chyba wszystko, a czego nie wie, jest po prostu nieistotne.
Kiedy się spotykamy, Jan jak zwykle przyjmuje mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Zawsze z uśmiechem, znany jest ze swojej serdeczności. Spotkaliśmy się po raz pierwszy na kawę w środę, a w piątek miał wyjechać do Sewilli na Europejski Festiwal Fimowy, gdzie oczywiście polski film „Cold War” wyróżniony został aż pięcioma nagrodami. Także szwedzki film „Bergman – jeden rok, jedno życie” uznany został za najlepszy film dokumentalny. Dobrze się składa, bo właśnie o tym mamy rozmawiać. Jak się okazuje, sławny reżyser był również głównym inicjatorem Europejskiego Festiwalu Filmowego przed 31 laty.
W ubiegłym roku przypadała setna rocznica urodzin Bergmana. Z tej okazji nakręcono kilka filmów poświęconych reżyserowi. Ja sama miałam przyjemność obejrzeć m.in. film „Persona”, który polecam wielbicielom kina.
Bergman i kobiety.
Berman miał skomplikowane relacje z kobietami. Był wielokrotnie żonaty i zazwyczaj wchodził w nowe relacje z kobietami nie kończąc poprzednich. „Bergman” pokazuje okres w jego życiu, kiedy popadł w kryzys, bedąc przekonanym że nie może już dalej tworzyć. Jednocześnie kręci film oparty na autentycznej prywatnej relacji do dwóch aktorek, Ingrid Bergman i Bibbi Anderson. Zamieszkują we trójkę i razem oddają się pracy nad filmem.
Wśród kobiet które Bergman wybierał na partnerki były m.in. Ingrid Bergman, Liv Ullman, Katinka Forma-go, Gunnel Lindblad… Interesujące kobiety były ważnym elementem jego filmów, a także jego prywatnego życia. Miały interesujące zawody, były werbalne, o błyskotliwym intelekcie.
Reżyser zdobył szybko sławę w Szwecji, w swojej twórczości kwestionował m.in. rolę kościoła. Ojciec Bergmana był pastorem w parafii św. Eleonory w Sztokholmie, co znalazło także odzwierciedlenie w twórczości reżysera.
– Bergman miał specyficzą osobowość, był między innymi zdobywcą trzech Oscarów, jednak nigdy nie stawił się osobiście po ich odbiór, ponieważ bał się latać samolotem. Z tego samego powodu nie odebrał też Złotej Palmy. Jedyny raz kiedy udało się go ściągnąć na Galę Filmową, trzeba było wynajmować prywatny Jet – opowiada Göransson.
Pijemy kawę w szklanym pokoju, który odgradza korytarz od wielkiej sali, w której pracuje obok siebie kilkunastu pracowników Fimhuset. Siedzimy na wysokich krzesłach, do których nawet ja muszę się wspinać, pomimo faktu, że jestem dość wysoka.
Jan Göransson opowiada o sobie: pochodzi z Norrköpingu. Już jako kilkunastoletni chłopiec zaczął interesować się filmem, godzinami przesiadując w lokalnym kinie. Było to kino dla dorosłych – filmy rosyjskie, polskie niemieckie, francuskie.
– Wiele filmów z Gretą Garbo. Ona była esencją kina, zawsze wyglądała tajemniczo i to mnie ogromnie zaintrygowało – wspomina. – Później obejrzałem „Scener ur ett äktenskap” (Sceny z życia małżeńskiego), wcześniej „Den sjunde inseklet”, pasjonowałem się filmem.
Przypominam sobie, kiedy czytałam „Sceny z życia małżeńskiego” po raz pierwszy, już po przyjeździe do Szwecji. Schłodzona cisza między małżonkami w książce Bergmana spodobała mi się. Wydawała się być bardzo ciekawa i wysublimowana, w przeciwieństwie do kultury, która była mi znana, gdzie istnieje potrzeba nieustannego wyrażania się w sposób werbalny, co osobiście uznawałam za banalne i po prostu nudne.
– Po pewnym czasie zająłem się pisaniem recenzji filmowych w Linköpingu, oraz współpracować z radiem – kontynuuje Göransson. – Jednak przy wyborze studiów nie miałem odwagi, żeby wybrać filmoznawstwo. Na wypadek gdyby nie wyszło, wybrałem więc kulturoznawstwo. W tym czasie poznałem m.in. Vivecke Lindfors, szwedzką aktorkę, która zdobywa sławę w Hollywood. Jej osobowość wywarła także na mnie duże wrażenie. Następnie zacząłem pracować dla Cenzury Filmowej (Filmcenzuren). Zająłem się montażem filmowym, po czym przed wieloma laty przeszedłem do Filmhuset, gdzie jestem do dzisiaj. Przez długi czas pracował później jako strateg medialny, po czym zostałem szefem prasowym, dzięki ówczesnemu dyrektorowi Filmhuset.
Wracamy na chwilę do Bergmana, który według Jana Göranssona traktował film jako swoistą formę terapii. – Dla mnie jego filmy, same w sobie, stały sie także terapią – opowiada. Ojciec Bergmana był kościelnym w parafii Hedwig Eleonora. Zainspirowany pracą ojca reżyser, poruszał często tematykę egzystencjalna – pisał też o milczeniu Boga.
– Kto napisał, że Bach gra na cztery ręce z naszym Panem? – pyta Jan. Powiedzenie to było często cytowane przez krytyków filmowych i dziennikarzy. Bergman uwielbiał bowiem muzykę i Bacha.
– Ja sam pytałem najbardziej znanych zakonników, skąd właściwie pochodzi muzyka, ale jak dotąd bez odpowiedzi – dodaje z uśmiechem.
Paweł Pawlikowski, reżyser filmu „Cold War”, jest według Göranssona, spokrewniony z Bergmanem. Jeżeli chodzi o kontakty z Polską, miał przez wiele lat bliski kontakt z Miką Larsson, szwedzką attaché kulturalną, która także przez długi czas mieszkała w Polsce, zresztą nadal w Polsce przebywa. Poza tym raz odwiedził Wrocław – miasto bardzo mu się podobało. Bardzo ceni filmy Agnieszki Holland i ma nadzieję, że w przyszłości uda mu się nawiązać więcej kontaktów z Polską i polskim filmem.
Tekst + foto: Ewa Korolczuk