TERESA URBAN: Wirtualny flirt

Była wiosna. Małżonek wyjechał do Warszawy na jubileuszowy zjazd gimnazjalny 50 lat po maturze. Zostałam w domu sama. W ciągu ostatniego tygodnia Małżonek mailował intensywnie do kolegi, który organizował spotkanie. Tak się złożyło, że chodziłam z tym kolegą do szkoły podstawowej, ale o rok niżej. Wtedy był on urodziwym, ciemnowłosym młodzieńcem o szlachetnych rysach, oczach jak chabry i cerze bez jednego pryszcza.

Zwróciłam na niego uwagę, ale bynajmniej nie ze względu na urodę, tylko dlatego, że moja serdeczna przyjaciółka zakochała się w nim bez pamięci. Był jej pierwszą miłością. Nie zamieniła z nim wprawdzie ani jednego słowa i kochała go w tajemnicy, oczywiście platonicznie. Pamiętam momenty w kościele podczas rekolekcji wielkanocnych, kiedy powinniśmy kontemplować Mękę Pańską, a ona, zamiast patrzeć na ołtarz i krzyż, spoglądała z uwielbieniem na ukochanego, który klęczał nieopodal. Chłopak z wiekiem polubił kobietki, miał wiele wielbicielek i stał się prawdziwym kobieciarzem. Dotychczas zaliczył kolejno dwie żony i obecnie uszczęśliwia trzecią. Chodzą słuchy, że pracując kiedyś za granicą uwiódł żonę burmistrza. Zdradzony mąż zemścił się i sprawił, że uwodziciel stracił pracę i był zmuszony przedwcześnie powrócić do kraju.

A teraz ów kolega z ogromnym entuzjazmem przygotowywał spotkanie, odnalazł niemal setkę byłych kolegów z tego samego rocznika w kraju i za granicą, załatwił odwiedziny i sesję fotograficzną w dawnej szkole, ówczesnym męskim gimnazium, zamówił lokał na przyjęcie, ustalił menu i przygotował ogromną banderolę z nazwą szkoły oraz plakietki z nazwiskami uczestników na wypadek gdyby mieli trudności się rozpoznać. Małżonek pojechał dwa dni wcześniej, a kolega nie wiedząc o tym, przysłał następny mail z nową informacją. Z czystej uprzejmości odpowiedziałam na list, wspominając nasze wspólne lata w szkole podstawowej, i wyraziłam podziw i uznanie dla jego doskonałego zmysłu organizacyjnego oraz ogromnego wkładu pracy. Kolega odpowiedział natychmiast.

„Ujęłaś mnie zauważając, ile miałem z tym zjazdem zachodu. To wzruszające i świadczy o twej ogromnej wrażliwości.” – napisał. „Nawet moja własna żona nie docenia mego wysiłku. Nikt mi nie powiedział ’dziękuję’.”

Usłyszałam ostrzegawczy dzwonek. Brak zrozumienia u żon, to niebezpieczne stwierdzenie. Późnym wieczorem nadszedł kolejny mail, tym razem z pięknymi widokami z wyspy Bora Bora i życzeniami słodkich snów. Rankiem podziękowałam za zdjęcia dodając, że marzeniem MaÖżonka jest wyprawa na Bora Bora. „A jakie ty masz marzenia?” – zapytał w następnym liście.

Obecnie niewiele osób to interesuje. Postanowiłam być ostrożna i odpowiedziałam, zresztą zgodnie z prawdą, że ostatnio zabawiam się pisaniem i marzę, aby wydać moje teksty. „Chętnie przeczytam, przyślij jakąś próbkę” – poprosił. Po namyśle wybrałam kilka wierszy, głównie humorystycznych, bez żadnych dwuznaczności. Wjaśniłam, że to raczej satyra, a nie liryka jest moją mocną stroną i nieopatrznie dodałam, że właśnie wróciłam z wiosennej przechadzki z naręczem bzu.

Odpowiedź nie dała na siebie czekać. Była pełna komplementów, trudno ocenić czy szczerych. Kolega poprawił mnie natomiast co do liryki.

„Jeśli rwiesz wiosną bez, jesteś bliżej liryki, niż przypuszczasz”. A na zakończenie dodał: „ Uwielbiam inteligentne i wrażliwe osoby.”

Brzmiało to jak wyznanie uczucia. Czy dotyczyło ono mnie? Ale kogóż innego mógłby mieć na myśli? Nasz flirt intensywnie się rozwijał. Późnym wieczorem dostałam francuski mail – kolega jest frankofilem – z załącznikiem pt „Les coupins” pełnym słodkich zwierzaczków. „Abyś nie czuła się samotna” – napisał i dodał: ”Śnij słodko wśród zapachu bzu i konawlii.”

Poczułam się nagle jak nastolatka pełna nostalgicznych, romantycznych uczuć. Był to miły, pełen życiowej energii nastrój, stan mentalnej regeneracji. Rankiem powitał mnie nowy list, tym razem pełen pięknych kwiatów. „Życzę przyjemnego przebudzenia” – brzmiał komentarz. Być nazwaną ”czarowną żoną przyjaciela” lub ”słodkim kochaniem” bynajmniej nie pogarszało sprawy. Kolega wiedział dokładnie, jakim słowom kobiety nie potrafią się oprzeć.

Aby zdystansować się od romantyzmu postanowiłam w następnym liście pisać wyłącznie o prozaicznych, codziennych sprawach. ”Dziś wieczorem idę na pływalnię, aby przepłynąć moje cotygodniowe 2000 m.” – napisałam dziarsko. Po powrocie czekał na mnie nowy list. „Nie wiedziałem, że jesteś tak wysportowana. Oczyma wyobraźni widziałem twe młode ciałko.”

Tyle warta była cała romantyka, a moje ciało zdecydowanie przestało być młode. W rzeczy samej zawsze chodzi tylko o cielesne żądze. A słodkie słówka służą wyłącznie jako przyprawa do mięsnego dania.

W następnym mailu zigorowałam wszystkie cielesne aluzje i ponownie wspomniałam o moich ambicjach pisarskich, co wydało mi się bezpieczniejszym tematem. W odpowiedzi przyszedł wiersz autorstwa przyjaciela kolegi, popularnego satyryka, specjalizującego się w pisaniu tekstów do piosenek. Wiersz miał dwuznaczny tytuł: „Coś i mnie do ciebie ciągnie”, a brzmiał, mniej więcej tak:

„Ściga samczyk makolągwę

A jeżową goni jeż.

Coś i mnie do ciebie ciągnie.

A czy vice versa też?”

Czy mogło to być pytanie? Długo zastanawiałam się, jak sformułować odpowiedź. W międzyczasie Małżonek powrócił do domu, przywożąc plik zdjęć, na których podstarzali koledzy wyglądali na rezydentów domu spokojnej starości, a młodą żonę kolegi, obecną na jednej z fotek, można było wziąć za ich opiekunkę. Mój wirtualny flirt ustał w trybie natychmiastowym z przyczyn naturalnych.

Niedługo potem pojechaliśmy z Małżonkiem ponownie do Warszawy. Postanowiliśmy spotkać się z kolegą flirciarzem. Byłam ciekawa, jak wygląda obecnie ten niegdyś piękny młodzian. Niestety, rozczarowałam się. Młodzieńcza uroda przeminęła bez śladu, a szlachetne rysy ukrywał siwiejący zarost. Rozczarowanie musiało być obopólne. Ponieważ wróciłam do Szwecji trochę wcześniej niż Małżonek, kolega skrobnął kilka zdawkowych maili, lecz nie próbował już flirtować. A szkoda, bo flirt działał ożywczo, jak najlepsza kuracja odmładzająca dla ducha.

Teresa Urban

Czerwiec 2010

Lämna ett svar