Kiedy w roku 2011 zakończono prace nad Konwencją o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej nikt nie przypuszczał jakie ona wywoła kontrowersje i do jakich napięć politycznych doprowadzi. Nikt też nie przypuszczał, że w niektórych krajach przez tę konwencję zamiast zyskać, kobiety stracą, wbrew intencjom Rady Europy, gdzie dokument powstał.
Konwencję na dzień dzisiejszy podpisało 39 krajów, z tego 20 ją ratyfikowało. Cztery kraje członkowskie Rady Europy jej nie podpisały i nie ratyfikowały, jest to Rosja i jej trzy byłe republiki: Armenia, Azerbejdżan oraz Mołdawia. Podpisu nie złożyły i nie ratyfikowały konwencji również kraje mające status obserwatorów w radzie, czyli USA, Kanada, Meksyk, Japonia, Izrael, Maroko oraz Watykan. Również Unia Europejska jako podmiot prawa międzynarodowego nie sygnowała tego dokumentu.
Konwencja z jednej strony jest bardzo potrzebna, z drugiej wywołuje ogromne emocje. Jednak chyba w żadnym z państw-stron konwencji przeciwko niej nie przedstawia się tak irracjonalnych argumentów jak w Polsce i w Rosji.
W czasie, kiedy przebiegała ratyfikacja konwencji w poszczególnych krajach w Europejskiej Agencji Praw Podstawowych (European Union Agency for Fundamental Rights, w skrócie FRA) trwały prace nad raportem o przemocy wobec kobiet w krajach unijnych[1]. Raport został opublikowany w roku 2014 i od razu stał się sztandarowym dokumentem, którym zaczął posługiwać się kościół katolicki do walki z konwencją. Liczono na opóźnienia procesu legislacyjnego tam, gdzie się on rozpoczął, bądź na zaniechanie go albo na wypowiedzenie konwencji przez kraje, które się na nią zgodziły.
Raport FRA powstał na bazie subiektywnych opinii około 42 tys. kobiet z 28 krajów europejskich na temat przemocy wobec nich. Nie jest odkryciem stwierdzenie, że w różnych krajach europejskich panują różne standardy życia kobiet, inna kultura, poza tym subiektywne odczucia i oczekiwania kobiet, to nie obiektywna sytuacja w krajach, w których one żyją. Dane zawarte w raporcie mogą być zaskakujące. Stąd raport ten należy umieć czytać i wyciągać z niego wnioski, ale do tego potrzebny jest zdrowy rozsądek, minimalna wiedza socjologiczna, znajomość realiów europejskich, a nade wszystko zwykła uczciwość. Raport ten stał się w rękach kościoła w Polsce narzędziem manipulacji i szerzenia kłamstw. Patrząc na opublikowane w nim dane na pierwszy rzut oka można dojść do wniosku, że najgorsza sytuacja panuje w krajach skandynawskich, głównie w Szwecji. Ks. D. Oko zaproszony do studia TVP przez T. Lisa[2] razem z działaczką feministyczną K. Szczuką, posłanką M. Wróbel (PiS) oraz o. P. Gużyńskim (OP), zaprezentował planszę, na której Szwecja wraz z Danią i Finlandią przodują w Europie jako kraje, gdzie kobiety najczęściej padają ofiarami przemocy, w tym również na tle seksualnym. Według ks. D. Oko właśnie w krajach skandynawskich „pod wpływem ideologii gender nastąpiło zdziczenie kulturowe”, stąd tak niechlubne statystyki dla krajów tej części Europy. Nawet chcąc być bardzo uprzejmym, takie wypowiedzi trzeba po prostu nazwać bredniami. Gdyby to powiedział jakiś wikary z wiejskiej parafii, nie dziwiłbym się. W polskich, wiejskich kościołach wierni są zmuszani słuchać czasem bardzo dziwnych kazań o treściach zupełnie niezgodnych z nauką kościoła i ewangelią. Ale ks. Oko to doktor habilitowany, od niego mam prawo oczekiwać, jako od człowieka z tytułem naukowym, poważnych, merytorycznych wypowiedzi, bazujących na badaniach naukowych. Dyskusja w programie ”Tomasz Lis na żywo” była wyjątkowo zażarta i padło tam wiele wręcz idiotycznych stwierdzeń motywowanych ideologicznie. Między innymi, że konwencja jest zupełnie Polsce niepotrzebna, że nie szanuje Polaków (którzy w statystykach FRA wypadają najlepiej w Europie), że „genderowcy” chcą zburzyć polską kulturę, a walka z konwencją ma służyć ochronie godność i przekonań Polaków itp. Ręce opadają słuchając tego wszystkiego. Dwaj duchowni katoliccy biorący udział w programie i pisowska posłanka zupełnie zgubili w swoich wypowiedziach sens i cel konwencji. Ale przede wszystkim zupełnie nie potrafili poprawnie posłużyć się raportem FRA, na który tak ochoczo powoływali się w dyskusji. Myślę, że to przerosło ich intelektualne możliwości, bo złą wolę ich nie posądzam.
Otóż, kiedy raport FRA został opublikowany pojawiło się w polskiej prasie kilka artykułów na jego temat. Między innymi pióra M. Gąsiora pt. Internet znów robi ze Szwecji ”zachodnią stolicę gwałtu”. Tak się narodziła statystyczna manipulacja[3]. Autor pisze w nim, iż w krajach skandynawskich, szczególnie w Szwecji definicja napaści seksualnej jest znacznie szersza niż w innych krajach europejskich. To ma decydujący wpływ na ilość zgłaszanych przypadków i statystyki. To, co w innych krajach nie podlega ściganiu przez prawo, w Szwecji jest penalizowane i włączane do statystyk. Dodam od siebie, że na to nakłada się również duża liczba emigrantów z krajów o wysokim poziomie przestępczości oraz z terenów objętych konfliktami zbrojnymi. Kobiety przybywające do Szwecji z tych krajów w swoim życiu prawie zawsze spotykały się z jakąś formą przemocy, często nawet bardzo brutalnej. Nic więc dziwnego, że mieszkanki Szwecji częściej niż mieszkanki Polski odpowiedzą twierdząco na pytanie czy na przykład doświadczyły przemocy seksualnej w okresie do piętnastego roku ich życia. Kiedy na to nałoży się większą świadomość szwedzkich kobiet i odwagę w zgłaszaniu przypadków napaści, to oczywiście Szwecja w tych statystykach wypada gorzej niż Polska, ale to jednocześnie nie oznacza, że Szwecja to kraj gwałcicieli, w którym kobiety muszą drżeć o swoje bezpieczeństwo. Ze Szwecją jest podobnie jak z Australią czy Kanadą, gdzie statystycznie jest więcej notowanych przypadków uprowadzeń niż w Kolumbii i Meksyku. Ale taka sytuacja jest wynikiem tego, że w Australii i Kanadzie do uprowadzeń zalicza się również rodzicielskie kłótnie o dzieci. Ta szersza definicja przestępstwa o podłożu seksualnym w Szwecji obowiązuje od 1 kwietnia 2005 roku, co od razu podniosło pozycję Szwecji w statystykach kryminalnych w tym zakresie. Poza tym każdy przypadek jest w Szwecji uwzględniany z osobna, nawet gdyby ten sam przestępca dokonywał na tej samie ofierze wielokrotnych napaści seksualnych. Jednak kiedy uwzględni się w badaniach statystycznych tylko te przypadki napaści na kobiety, które występują w prawie pozostałych krajów europejskich, to okazuje się, że przestępczość w Szwecji w tym zakresie utrzymuje się na średnim europejskim poziomie. Na koniec autor artykułu radził wszystkim, którzy zabierają się do porównywania danych statystycznych uwzględniać różnice w prawie i w procedurach policyjnych, aby nie fałszować obrazu Szwecji. Myślę, że rada ta szczególnie powinna odnosić się do ks. dr hab. D. Oko.
Aby zilustrować ten problem przytoczę dwa prawdziwe przypadki. Pierwszy miał miejsce na Gullmarsplan w Sztokholmie i sam byłem jego świadkiem. Do młodej kobiety podszedł mężczyzna i najpierw po angielsku zapytał o godzinę, a później natarczywie próbował namówić kobietę na spotkanie. Ta odmówiła i prosiła, aby zostawił ją w spokoju. Mężczyzna nie reagował, więc kobieta zatelefonowała na numer alarmowy i wezwała pomoc. Policja zjawiła się po kilku minutach. Z tego względu, że mężczyzna nie chciał wylegitymować się, został zaaresztowany. Drugi przypadek z Warszawy, który relacjonowała mi ofiara. Sytuacja bardzo podobna. Kobieta natrętnie zaczepiana na ulicy prosiła telefonicznie policję o pomoc. Dyżurny policjant, z którym połączyła się kobieta zapytał ją ile ma lat? Trochę zdziwiła się pytaniem, bo co to ma do rzeczy, ale odrzekła, że 43. Na to policjant ironicznie: – No cóż, tylko pogratulować szanownej pani takiego wzięcia! Pouczył następnie kobietę, aby głupotami głowy mu nie zawracała, linii telefonicznej nie blokowała oraz aby cieszyła się jeszcze w tym wieku takim powodzeniem u mężczyzn. Te dwie sytuacje pokazują jak wielkie morze dzieli Polskę i Szwecję (dosłownie i w przenośni) w podejściu do praw kobiet i ich ochrony. Przypadek w Szwecji został ujęty w statystykach, polski natomiast nigdzie nie został nawet odnotowany, a te dwie sytuacje nic właściwie nie różniło.
W kolejnym programie telewizyjnym wyemitowanym 17 października 2016 roku przez TVN24 jedna z katolickich działaczek zaproszona do debaty mówiła, że ma wątpliwości co do tego czy w krajach lepiej rozwiniętych, takich jak kraje skandynawskie, sytuacja kobiet jest lepsza niż w Polsce. Motywowała to tym, iż w Polsce, w kraju katolickim, kobiety cieszą się wyjątkowym szacunkiem katolickich mężczyzn. Podobnie jak ks. D. Oko korzystała z tego samego raportu i z tą samą ”starannością, wnikliwością i uczciwością” czytała dane z niego. Jej argumentacja była identyczna z przedstawioną przez posłankę M. Wróbel. Czyżby dostały one podobne wytyczne jak wypowiadać się publicznie na ten temat? Tam gdzie wszystko podporządkowane jest ideologii nie ma miejsca na wolność myślenia. W sposób zupełnie fałszywy próbuje się kreować wizerunek katolickich mężczyzn „noszących na rękach” katolickie kobiety w katolickim kraju, jakim jest Polska[4]. Nie ma to nic wspólnego z prawdą.
Oczywiście religia ma wpływ na pozycję społeczną kobiet. Prześledźmy, jaki jest stosunek do kobiet w poszczególnych wielkich religiach światowych. Buddyzm nie jest jednorodnym systemem filozoficznym i religijnym. Bardzo ogólnie i w wielkim skrócie można powiedzieć, że jego głównym problemem jest walka z cierpieniem, która odbywa się na dwóch drogach. Pierwsza to wyzwolenie z cierpienia poprzez medytację, druga natomiast poprzez ćwiczenie i doskonalenie ciała. O ile tym drugim buddystom kobiety w niczym specjalnie nie przeszkadzają, to już zupełnie inaczej postrzegają kobiety ci pierwsi. Im kobieta nie pozwala skupić się w czasie medytacji, jest źródłem pożądania i jako taka jest traktowana jak zło. O islamie nie potrzeba zbytnio rozwodzić się, wiadomo, jaka jest tam rola kobiety, w skrajnych przypadkach kobieta ma wartość kilku kóz czy owiec. Sprowadzono tam kobietę do roli przedmiotu. W nauce i praktyce judaizmu jest wiele miejsc świadczących o niższym traktowaniu kobiet przez mężczyzn[5]. Tak też było od samego początku chrześcijaństwa. Zwrot (oczywiście na gorsze) nastąpił w IV wieku pod wpływem nauk św. Anastazego oraz Augustyna, czyli od kiedy seks uznano za jeden z najcięższych grzechów, a kobiety jako jego powód, zaczęły być prześladowane z obłąkańczą pasją. Apogeum tych prześladowań przypada na okres inkwizycji. W przypadku kiedy brakowało odstępców od wiary (według katolickiej nomenklatury: heretyków) dla siania postrachu wśród ludzi, to słabsze kobiety padały często ofiarami bestialskich tortur wynaturzonych katów. W zasadzie w tej sferze niewiele zmieniło się do dzisiaj. Z jednym tylko wyjątkiem, że już dziś kobiet nie pali się na stosach. Nadal jednak kobiet nie dopuszcza się do pełnego uczestnictwa w życiu kościoła. Chcącym pogłębić swoją wiedzę na ten temat polecam książki prof. Uty Ranke-Heinemann, wybitnej niemieckiej teolog, której kilka publikacji doczekało się przekładu również na język polski. Jest ona również jedną z ofiar kościoła, została bowiem pozbawiona katedry teologii na Uniwersytecie w Essen w roku 1987 za odważne głoszenie swoich poglądów. W swoich publikacjach dogłębnie wyjaśnia ona genezę i przyczynę oraz obszernie opisuje historię prześladowań kobiet w kościele (książka pt. Eunuchy do raju. Kościół katolicki a seksualizm. Wydawnictwo Uraeus, 2003 rok oraz książka pt. Seks. Odwieczny problem Kościoła. Wydawnictwo RM, 2015).
Sprawa, więc nie wygląda tak pięknie jak próbuje wmawiać nam kościół katolicki przez swoich działaczy, polityków i duchownych. Ta instytucja nie dała swoim wiernym żadnych innych wzorców traktowania kobiet, widząc dla nich tylko rolę poddanej w stosunku do mężczyzn. W katolickiej tradycji społecznej kobieta zawsze pełniła funkcje usługowe wobec mężczyzn lub była postrzegana jako źródło grzechu. Nawet o. P. Gużyński podczas programu w TVP „Tomasz Lis na żywo” nie ukrywał, że księża w Polsce traktują zakonnice jak służki, co pokazuje, że kościół ma poważny problem z równym traktowaniem kobiet. Kobieta zawsze stała w katolickiej hierarchii społecznej niżej niż mężczyzna, co dawało przyzwolenie nie tylko na gorsze traktowanie jej, ale na przemoc wobec kobiet również.
Sytuacja kobiet w Europie zaczyna się powoli zmieniać dopiero po Rewolucji Francuskiej, kiedy to w roku 1791 Olimpia de Gouges pisze (wzorując się na Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela) Deklarację praw kobiety i obywatelki. Tekst nigdy nie stał się oficjalnym dokumentem, ale zapoczątkował powstanie ruchu feministycznego walczącego o prawa kobiet. Rewolucja Francuska nie zamierzała rozszerzać praw na kobiety i sama autorka deklaracji zginęła za swe poglądy na szafocie. Jednak zasiane wówczas ziarno zakiełkowało i daje, chociaż z trudem, owoce do dzisiaj. Jednak trzeba było jeszcze ponad 150 lat, aby kobiety doczekały się międzynarodowej ochrony prawnej. Pierwszym dokumentem walczącym z dyskryminacją kobiet była Konwencja w sprawie równego wynagradzania kobiet z roku 1951, uchwalona przez Międzynarodową Organizację Pracy. Konwencja została niejako wymuszona przez zmieniającą się rolę społeczną kobiet w USA. W okresie ostatniej wojny światowej zastępowały one amerykańskich mężczyzn (powoływanych do wojska) na ich stanowiskach pracy domagając się równego uposażenia. W następnych latach powstało kilka oenzetowskich konwencji i deklaracji chroniących prawa kobiet. Ostatnią jest Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej Rady Europy z 11 maja 2011 roku. Polska ratyfikowała konwencję po długich debatach w sejmie dnia 27 kwietnia 2015 roku. Przede wszystkim kościół katolicki przyczyniał się do blokowania ratyfikacji poprzez prawicowych posłów. Zarzuty kościoła dotyczą sformułowań, które – jak twierdzą katoliccy hierarchowie – nie dają się pogodzić z jego nauką. Solą w oku kościoła jest pojęcie płci społeczno-kulturowej, czyli termin zaczerpnięty z gender. Jako pierwszy papież Benedykt XVI w grudniu 2012 roku nazwał gender ”nową filozofią seksualności” dopuszczając jedynie naturalne, a nie społeczne pojmowanie płci. Podobne stanowisko zajmował również papież Franciszek, który potępił gender w Krakowie 27 lipca 2016, podczas spotkania z polskimi biskupami na Wawelu. Następnie w czasie pielgrzymki do Gruzji 1 października 2016 roku oraz podczas konferencji prasowej na pokładzie samolotu w drodze z Baku do Rzymu dnia 3 października 2016. Nazwał on gender „ideologia kolonialną”, sprzeczną z naturą człowieka, walczącą z małżeństwem. W Polsce najzacieklejszym przeciwnikiem gender stał się wspominany wyżej ks. D. Oko oraz duchowni związani z toruńskim, katolickim radiem.
Historia tej konwencji może być zaskakująca dla Polaków, ponieważ jej idea narodziła się w maju 2005 roku właśnie w Warszawie, podczas szczytu Rady Europy. Stwierdzono wówczas, że 45% obywatelek UE doświadczyło przemocy. W Polsce co rok około miliona kobiet staje się ofiarami przemocy. Raport Centrum Praw Kobiet mówi, że w wyniku przemocy domowej ginie w Polsce blisko pół tysiąca kobiet rocznie. Chcąc upewnić się czy dane podawane przez różne źródła są naprawdę tak zatrważające, założyłem stronę internetową z formularzem (ankietą) dotyczącą molestowania seksualnego w miejscu pracy w Polsce. Trudno dane zebrane dzięki tej stronie internetowej uznać za reprezentatywne, bowiem formularz wypełniło niewiele ponad 80 kobiet w czasie dwóch tygodni, kiedy strona była dostępna. Jednak każda respondentka stwierdziła, że spotkała z jedną z form molestowania seksualnego w pracy (ustną czy fizyczną). Jedna przyznała się do gwałtu. To wszystko pokazuje, że w Polsce istnieje poważny problem. Wmawianie opinii publicznej, że katolicka Polska to raj dla kobiet jest zwykłym kłamstwem i to polskim kobietom szczególnie potrzebna jest ochrona ich praw. Dlaczego w takim razie kościół i prawica sprzeciwiają się kompleksowej walce z przemocą wobec kobiet, co jest celem tej konwencji?
Wiadomo było, że po dojściu do władzy PiS-u tylko kwestią czasu będzie, kiedy rozpoczną się prace nad odesłaniem konwencji do prawnego niebytu. Problem jest natury tylko i wyłącznie ideologicznej. Konwencja zakłada, że źródło przemocy i nierówności należy upatrywać w stereotypowym pojmowaniu roli płci. Związek ten jest również łączony z religią i tradycją, które sankcjonują przemoc i nierównie traktowanie kobiet. Polska prawica kultywująca konserwatywne tradycje i model życia (przyczyniające się do powstania przemocy i nierówności) z natury rzeczy musiała połączyć swoje siły z kościołem do walki z konwencją. Przemiany społeczne, emancypacja kobiet, zmiana modelu roli płci nie leżą w ideowym interesie prawicy, która dodatkowo odczuwa strach przed wszystkim co nowe. Występując przeciw konwencji szukano tematów zastępczych, mydlono ludziom oczy obawą o kulturę narodową i wiarę, potrzebą ochrony dzieci przed gender, które podobno je deprawuje etc. Jednak konwencja wyraźnie mówi, że „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. honor nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy”. Konwencja nie jest wymierzona w żadną religię, walczy jedynie z różną patologią, która jest sankcjonowana przez religie jak zmuszanie kobiet do małżeństw (szczególnie młodocianych), genitalne okaleczenia kobiet czy zemsta honorowa stosowana wobec kobiet powszechnie w islamie. To jest dla Europy bardzo palącym problemem, szczególnie w środowiskach emigranckich. Jednak kościół widząc zagrożenie dla dotychczasowego porządku społecznego, bojąc się rosnących praw kobiet, krytykował konwencję posługując się kłamstwami i tematami zastępczymi jakim jest gender.
Czym jest właściwie to gender, w ostatnim czasie synonim wszelkiego zła? Abstrahując od teoretycznych definicji, które mogą być dla wielu zbyt skomplikowane, w praktyce świetnie można to zilustrować programem nauczania szwedzkiej szkoły. Chłopcy biorą udział w zajęciach hemkunskap, gdzie uczą się gotowania, prania, prasowania, szycia, sprzątania, a dziewczyny na zajęciach z träslöjd piłują deski, wbijają gwoździe, wkręcają śruby itp. Przez nauczanie tych umiejętności chce się pokazać, że nie ma zadań czy prac ściśle związanych z płcią. Dziewczęta nie muszą wykonywać tylko i wyłącznie takich prac jakie wykonywały ich prababcie od wieków. Mają prawo uczyć się wszystkiego co je interesuje i wykonywać w przyszłości taki zawód jaki chcą, np. mechanika samochodowego (powszechnie w Polsce uznawanego za zawód typowo męski). Czy to jest takie złe? Czy to jest takie niebezpieczne i deprawujące, aby przed tym chronić dzieci? Przy tym trzeba dodać, że między bajki można włożyć informacje, jakoby w Szwecji chłopcy byli zmuszani do chodzenia w spódniczkach, a dziewczynkom przyklejano wąsy.
Kościół od zawsze posługiwał się strachem. Kiedyś straszył piekłem, a kiedy ludzie przestali w to wierzyć szukano innych straszaków. Obecnie gender stał się ”nowym wrogiem” kościoła mimo, że jako termin naukowy funkcjonuje od dziesiątków lat. Prawda jest taka, że przeciętny katolik w Polsce zupełnie nie rozumie czym jest gender, ale za to wie doskonale, że jest złem, którego należy się bać.
Posłowie PiS zaskarżyli konwencję po jej ratyfikacji do Trybunału Konstytucyjnego, jako powód podając zagrożenie dla takich wartości jak rodzina, rodzicielstwo i macierzyństwo. Trybunał nie podzielił obaw wnioskodawców. Mimo przeszkód konwencja weszła w życie 1 sierpnia 2015 roku i jak do tej pory niczego złego nie wyrządziła wartościom chrześcijańskim, ponieważ nie było to celem tej konwencji. Miała ona natomiast pozytywne implikacje. W praktyce udoskonalono system pomocy społecznej w Polsce tak, aby stał się bardziej otwarty na pomoc kobietom, ofiarom przemocy. Po drugie konwencja wymusiła zmiany w prawie karnym sygnatariuszy konwencji (jeszcze przed jej ratyfikacją). W wyniku tych zmian od roku 2014 gwałty są ścigane z urzędu, a nie jak było to do tej pory na wniosek ofiar. Ponadto do polskiego prawa weszło pojęcie przemocy dokonywanej drogą elektroniczną (internet).
Mimo, pozytywnego wpływu konwencji na polską rzeczywistość prawną i społeczną (chociaż konwencja działała niewiele ponad rok), obecny rząd podejmuje działania zmierzające do jej wypowiedzenia jej przez Polskę. Ministerstwo Sprawiedliwości sonduje możliwość wypowiedzenia tego aktu prawa międzynarodowego. Minister ds. rodziny, w nowym rządzie E. Rafalska wyrażała się jasno za wypowiedzeniem konwencji. Po niej, podobne zdanie wyraził Pełnomocnik ds. społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania A. Lipiński w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej[6]. Oczywiście środowiska postępowe wszczęły alarm, ożywiła się dyskusja na ten temat w mediach. Działania rządu i wypowiedzi jej przedstawicieli spotkały się z powszechną krytyką. W wyniku niezadowolenia (szczególnie środowisk kobiecych) na początku stycznia tego roku pojawiło się w prasie dementi Rzecznika Praw Obywatelskich A. Bodnara oraz A. Lipińskiego, którzy zapewniali, że prace w kierunku wypowiedzenia konwencji nie są prowadzone przez władze. Zapewne rząd widząc, że wypowiedzenie konwencji zaszkodzi mu wizerunkowo, próbuje chwilowo wyciszyć sprawę. Rząd pamiętając z jak silnym oporem społecznym spotkała się próba zaostrzenia przepisów ustawy antyaborcyjnej, przyjął postawę wyczekiwania na bardziej dogodną chwilę. PiS odłożył problem konwencji na później uznając, że eskalacja napięcia nie leży obecnie w jego interesie. Obecnie rząd ma o wiele ważniejsze zadanie, demontaż obecnego systemu sądownictwa, który utoruje władzy drogę do nieskrępowanych działań. Nie ulega jednak wątpliwości, że wcześniej czy później obecna władza powróci do tego tematu.
Za tym całym zamieszaniem wokół konwencji w Polsce stoi oczywiście kościół, który pryncypialnie opowiada się przeciw wszystkiemu co nowe. Czasem musi minąć wiele wieków zanim z czymś przychodzi mu się oswoić. Ponadto kościół ma za sobą środowiska konserwatywne, które urosły ostatnio w siłę dzięki upadkowi komunizmu i osłabieniu liberalnej ekonomii i polityki. Konserwatyści nie są zainteresowani w tym, aby cokolwiek zmieniać w dotychczasowym patriarchalnym systemie społecznym. W wielu miejscach na świecie demokrację zastępują rządy autorytarne. To wszystko na nieszczęście zbiega się z ożywieniem nastrojów populistycznych. Obserwujemy z jednej strony bardzo dynamiczny rozwój świata w wielu sferach. Z drugiej strony dla wielu świat ten stał się zbyt skomplikowany i zawiły, nie nadążają za nim. Szczególnie ludzie słabo wykształceni zaczynają w nim się gubić i odczuwają lęk. Dotychczasowy świat powoli przemija na naszych oczach, a przeciętni ludzie poszukują nowych autorytetów, które udzielą im prostych odpowiedzi na trudne pytania. Jedną z cech obecnego etapu rozwoju społeczeństwa postmodernistycznego jest rozwój kultury masowej, wyzwolenie się jarzma ścisłego myślenia, upadek nauki, którą zastąpią media. I o ironio losu, obecna kościelna narracja idealnie wpisuje się w ten dyskurs mimo, iż kościół jest nieprzejednanym wrogiem postnowoczesności. Kościół wykazał się przy tym umiejętnościami socjotechnicznymi. Najpierw stworzył wyimaginowanego wroga (gender), następnie wywołał poczucie zagrożenia z jego strony, a teraz ten strach będzie instrumentalnie wykorzystywał do utrzymania starego porządku społecznego. W tym wszystkim dobro kobiet zupełnie się nie liczy.
Andrzej B. Lewkowicz
Andrzej B. Lewkowicz, ur. 1960, z wykształcenia filozof, językoznawca i ekonomista. Autor kilku książek i realizator filmów dokumentalnych. W Sztokholmie, gdzie mieszka, kieruje Instytutem Języka Cygańskiego. W przeszłości nauczyciel akademicki, obecnie pracuje również jako nauczyciel języków obcych i tłumacz. W filozofii szczególnie zajmuje się żydowskimi (haskala) i indyjskimi nurtami myślowymi. Jako językoznawca prowadzi badania historyczno – porównawcze w obszarze języków indoeuropejskich, specjalizuje się w językach indoirańskich, w tym również w języku cygańskim. Współpracuje z wieloma międzynarodowymi organizacjami chroniącymi prawa mniejszości narodowych i ich języki.
Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2017 roku.