Przyśniło mi się, że spadam w ciemność pełną ostrych kantów. Ranią mnie, ale spadam dalej i o dziwo rany cudownie się zabliźniają. Stresowe trzy dni. Miną co najmniej następne trzy, zanim powrócą barwy spokojnej codzienności, uspokoją wiry zdarzeń.
Byłem w Gdańsku bo otrzymałem nagrodę specjalną w konkursie, po części literackim, po części muzycznym. Po uroczystości podszedł do mnie człowiek młody, wysoki, potężny. Dowiedziałem się potem, że pisze scenariusze filmowe i mieszka w Gdańsku. Uśmiechnął się samymi oczami i rzekł: Czytam Pana w ”Nieznanym Świecie” od lat. Bardzo mi Pan kiedyś pomógł. Dziękuję! Czy może pisarza spotkać coś lepszego?
Przyjemnie być czasem sam. Czasem. Skąd biorą się wyrzuty sumienia, kiedy właściwie nie ma dla nich miejsca? A nadbiegają, moszczą się niepokoją, budzą złe samopoczucie. Żaden z dni co przeszły nie powróci, ale niektóre pozostawiają na kartce losu znak minus. To wszystko na marginesie, moje samopoczucie jak na razie świetne. Za parę minut lądujemy i opanowuje mnie lęk. Właściwie trochę się boję podczas całego lotu, ale lądowanie najgorsze. Tym razem szczęście mi sprzyja, nie mam czasu na lęki. Siedząca po drugiej stronie przejścia pani spogląda z uśmiechem i nagle mówi: Kocham pana felietony! Ten z poprzedniego miesiąca przyczepiłam na lodówce!
Chyba powinienem wrócić do Polski. Kto by się do mnie tak w Sztokholmie odezwał? W takiej atmosferze mogą lądować co godzinę! Tak właśnie chciałbym być odbierany. W codzienności, na lodówce. Czytają, coś dotyka i zatrzymują się i myślą. Najkrótsza droga do serca. Boże spraw, żebym się przydawał ludziom w ten sposób.
Paru młodych Anglików pije piwo i hałasuje, starszy pan dłubie w krzyżówce, dwaj młodzieńcy zastanawiają się jak dostać bilety na grupę rokową o której nigdy nie słyszałem, biznesmen przegląda dokumenty.
W samolotach takich linii jest zawsze trochę z jesiennego Stephena Kinga. Ciemnawo przy wejściu do kabiny pilotów, niewiele ludzi, szum motorów. Nagły odpływ energii, gasną światła i tylko punkty na podłodze. Pikowanie w dół i Anioły dobre albo złe, zależy od życia.
To jeszcze nie koniec niespodzianek. Dotknięcie ramienia. Podnoszę wzrok. Młoda kobieta wskazuje miejsce przy oknie. To T, znana szwedzka wokalistka jazzowa! Byłem jej kiedyś przedstawiony. Przypominam się, poznaje mnie albo udaje. Podajemy sobie ręce i ja śmieję się trochę za głośno. Nerwy. Uwielbiam jej głos. Wymieniamy parę zdawkowych zdań.
Bardzo lubię jazz. Wychowałem się na jazzie i trochę się na nim znam. Kiedyś sam śpiewałem. Jej wokalizę lubię wyjątkowo, a tu raptem siedzi koło mnie! Po chwili wyjmuje z torby książkę, uśmiecha przepraszająco i milknie. Jest bardzo piękna. Wycofuję się, mówię coś banalnego, milknę również, ale do końca podróży pozostaje mi w kącikach ust bezsensowny uśmieszek.
Zza okienka mrugają rozsłonecznione łatki wysepek sztokholmskiego archipelagu.
Andrzej Szmilichowski