Przyszła niespodziewanie parszywa mgła w słoneczną niedzielę, a z nią inflacja oczekiwań. Rozjechały się Polakom kpiąco drogi. Kpiąco, bo przecież już dużo wcześniej rozjechane.
Tak rozpoczął się zjazd po równi pochyłej: Gołoledź panowie to czyste zdrowie. Ale kto nie zna gołoledzi i się poślizgnie, to siedzi! Takie nam drodzy parafianie czasy nastały, że śnieg przestał padać biały.
A zatem? Zatem azymut ostro w dół, zjeżdżamy jak Spindelman po gzymsach kulturalnego pałacu Józefa Stalina. Jest tak cool, że aż świeczki stają w oczach.
Na razie lepiej z nimi nie zadzierać a zająć się konsolidacją sił. Czego nie potrafią, ponieważ rządy potrafią sprawować jedynie manierą nadętego syfona. Wszystko co jest i nie jest, będzie powiedziane manierą: Poenta, riposta, podprowadzenie, szach, mat! Wszystko na pusto, ze skamieniałą barwą substancji, a na koniec mega śmiech w barwach ubliżająco poniżających, inaczej mówiąc ja-s-pis.
Innymi słowy mówiąc dewaloryzacja państwa, ale czynsz będzie trzeba, sorry Winnetou, pomimo wszystko zapłacić niezależnie od tego, że wokół rosną zgliszcza.
Ale nic to Basieńko, śmiejmy się choć krew z nosa leci. Łajba idzie na dno, a tu szczerzą się z angielska zęby najdroższych śnieżnobiałych ortodontów, czyli cool jest!
Jedynym pocieszeniem i wybawieniem luz. Miej luz, choć wokół gruz! Takie jest życie, jednego dnia jesteś w dupie a drugiego się na szczęście okazuje, że to może wcale nie ty.
W każdym razie o cierpliwości i spokoju, to oni mogą sobie teraz obrazek narysować. Ich hemoroidy ich zmartwienie! Otwarli swój burdel, to teraz będzie ich pięknie wysysał energetycznie, aż zgnoi do szczętu. Amen.
Już czuję na sobie lepkie ślepia zbierających na mnie haki. Dobrze, wiem, łapię paranoję, to oczywiście nie ma sensu, ale gdzie się kuźwa w ogóle podział sens?
Nigdy już nie zapomnę tej letniej rozmazanej niedzieli, która nauczyła mnie różnicy między cudownym kwiatem nadziei i uśmiechu, a ponurym szambem rzeczywistości.
Andrzej Szmilichowski