NGP rozmawia z Jerzy Walentowiczem, właścicielem szkoły nauki jazdy ATLANTIS Körskolan w Sztokholmie.
Skąd pomysł na Twoją szkołę nauki jazdy?
Uczestniczyłem w rajdach samochodowych w latach 70-tych. Był wtedy ktoś, kto miał olbrzymią pasję by uczyć innych jak bezpiecznie jeździć, Władysław Paszkowski. W warszawskim światku rajdowym jest legendą, a brak takich ludzi współcześnie, wyjaśnia, dlaczego nie wszystko idzie tak dobrze jak kiedyś. Że brak całych pokoleń nowych entuzjastów. Ja wpadłem w orbitę jego działań a on miał dobrą rękę do kierowania ludzi tam, gdzie będą najbardziej przydatni. Byli więc ludzie którzy sobie świetnie radzili jako organizatorzy – Władek wciągał ich w działalność organizacyjną, innych wciągał w przedsięwzięcia poprawiające bezpieczeństwo ruchu drogowego. Polski Związek Motorowy wszedł w porozumienie, chyba z ministerstwem, by włączyć się w działania skierowane na bezpieczeństwo na drogach przez podniesienie umiejętności kierowców. To wtedy była taka oczywista idea, że ludzie będą jeździć bezpiecznie, gdy będą potrafić jeździć dobrze. I Polski Związek Motorowy otworzył w Warszawie pierwszy ośrodek doskonalenia techniki jazdy. Mieli ich uczyć ci, którzy potrafili jeździć, więc rekrutacja do tej szkoły odbywała się w ten sposób, że był jakiś kurs dla nauczycieli. Wybierano grupkę około 10 nauczycieli, kierowców rajdowych, mnie udało się do tej grupy dostać i zostałem tam zatrudniony. Byłem w tym czasie studentem Politechniki Warszawskiej, studiowałem architekturę, i jednocześnie miałem jakieś ambicje narciarskie. Startowałem jako zawodnik w Warszawskim Klubie Narciarskim. Więc w zasadzie nie miałem czasu na nic, zwłaszcza jak wciągnąłem się w pracę w szkole. A najmniej na studia…
Czyli, jak rozumiem, studiów nie skończyłeś…?
Nie, to wiązało się też z tym, że musiałbym pójść do wojska, brali do 28-go roku życia. Ja tuż przed moimi 28. urodzinami przyjechałem do Szwecji w 1981 roku, a później… wiesz… ten facet w ciemnych okularach wszystko postawił na głowie. Ale wracając do mojej kariery jako szkoleniowca. Było sporo klientów, którzy chcieli nauczyć się lepiej jeździć, to znaczy na przykład jak wychodzić z poślizgu i tym podobne. I oczywiście my sami cały czas trenowaliśmy. Ale trafiały się też przypadki ludzi, którzy z jakichś powodów nabawili się lęku jazdy samochodem – często osoby które spowodowały ciężkie wypadki drogowe. Dla mnie wówczas 23-24 latka wnikanie w psychikę osób, które miały takie problemy, było czymś zupełnie nowym. Ale okazywało się, że można z takimi osobami nawiązać wspólny język, że można ich małymi kroczkami wciągać do tego normalnego życia samochodowego. Wtedy zauważyłem, że można niemalże każdego człowieka nauczyć jeździć. Jak tu trafiłem do Szwecji to okazało się, że jest tu innym sposób nauki jeżdżenia samochodem: każdy kto miał prawo jazdy mógł uczyć innych. Dopiero z czasem pojawiały się nowe wymagania, największe zmiany nastąpiły, gdy Szwecja zaczęła zbliżać się do przystąpienia do Unii Europejskiej i te przepisy musiały być w zgodzie z unijnymi wymaganiami.
Jak zatem dzisiaj oceniasz te przepisy?
Moim zdaniem są fantastyczne. Można zrobić prawo jazdy bez kontaktu ze szkołą nauki jazdy. Ale to też może się zmienić za chwilę, bo jest pomysł, by przynajmniej 2 godziny kursant miał jazdy z nauczycielem ze szkoły. Ja, jako właściciel szkoły, powinienem być jak najbardziej za tym, ale jako miłośnik zdrowego rozsądku i oczywistej demokracji, to uważam, że obecny system działa już bardzo długo, i doprowadził do tego, że Szwecja jest jednym z najbezpieczniejszych krajów, gdy chodzi o bezpieczeństwo ruchu drogowego, więc wprowadzanie jakichś ograniczeń raczej nie ma na sensu poprawę bezpieczeństwa. Ale nie jestem ministrem rządu szwedzkiego, więc się tym nie przejmuję.
Ale masz w rodzinie ministra?
Rzeczywiście – mam.
Czym się różni dzisiaj to polskie szkolenie kierowców od szwedzkiego?
Dzisiaj niczym. Mam kolegów, którzy prowadzą szkoły nauki jazdy w Polsce, tyle tylko, że jest 20 godzin obowiązkowej jazdy z instruktorem, ale można sobie wykupić wczasy „nauki jazdy” i wtedy te 20 godzin zrobi się w ciągu dwóch tygodni. Ale ten system uczenia jest w Unii podobny.
Czyli nie oznacza to, że łatwiej zrobić prawo jazdy w Szwecji niż w Polsce?
A to co innego… W Szwecji decyzja egzaminatora jest w 100% zależna od jego własnej oceny i nie może być podważana. On decyduje w imieniu urzędu, a w Szwecji urzędy są „chronione” przed sytuacją, że muszą zmienić swoje zdanie. Więc na przykład nie można podać do sądu oceny egzaminatora. To powoduje, że egzaminatorzy są dobierani z ludzi, na których można polegać i to ratuje cały system. Bo są w ogromnej większości ludźmi, którym można zaufać. Przez wiele, wiele lat, nie udało mi się spotkać osoby wśród egzaminatorów, o której by ktoś mówił, że to jest jakiś „straszny typ”. A przecież to jest system, który mógłby prowadzić do różnych nadużyć. Ale… to co zdarza się dość często, to duża ilość ludzi jest „obcinana” na egzaminach w jednym ośrodku, częściej niż w innym. I to prowadzi do przekonania wśród starających się o prawo jazdy, że to wina egzaminatorów. Ale według mnie, to chodzi o to, że są miejsca, miejscowości, gdzie są dwa, trzy skrzyżowania, jedno rondo, i są to miejsca, gdzie – siłą rzeczy – trudniej złapać zdającego egzamin na jakimś większym błędzie. Więc takie mniejsze ośrodki mają większą ilość uznanych egzaminów.
Co jest najtrudniejsze dla uczącego się jeździć?
Mnie się wydaje, że jego własna psychika. Tutaj ludzie nie są często wystawiani na jakieś trudne egzaminy. Jeśli ktoś nie ma ambicji by zdawać na wyższe uczelnie, to naprawdę musi znaleźć wyjątkową sytuację, by stanąć przed takim sprawdzianem. My, starsi nieco Polacy, którzy wiedzą co to jest na przykład matura – a to pojęcie nieznane w Szwecji – wiemy, że co jakiś czas poddawani jesteśmy jakimś sprawdzianom. W Szwecji żyjemy więc bezstresowo, i jak przychodzi nam zrobienie prawa jazdy – wielki stres. A w zasadzie każdy, kto ma zdany już egzamin teoretyczny, ma zaliczonych już trochę jazd, ma wszelkie dane ku temu by egzamin z jazdy zdać. Trzeba jeździć tyle ile się da – bo to najskuteczniejsza metoda żeby się nauczyć jeździć.
A ty jesteś łagodnym nauczycielem?
W jakim sensie?
Nie złościsz się na kursantów?
Nie, tego nikt nie robi. Ja pracowałem bardzo długo w różnych szkołach jazdy jako nauczyciel. Owszem, słyszałem że zdarzają się jakieś dziwne historie, na przykład jakiejś pani, która kilkanaście razy nie mogła zaliczyć jazd. Zdarzają się oczywiście osoby prowokujące konflikty wśród kursantów, i nikt nie chciał z nią jeździć. Była podejrzliwa do każdego instruktora, ale w końcu udało się jej zrobić prawo jazdy. Ja na razie, w zasadzie, z przypadkami „niemożliwymi” się jeszcze nie spotkałem.
A jak wyglądają koszta zrobienia prawa jazdy między Szwecją a Polską?
Nie wiem dzisiaj. Dawniej było tak, że każda lekcja była dużo tańsza w Polsce, dzisiaj wszystko podrożało, więc nie wiem. Ale z pewnością jakaś wymagana ilość lekcji w Polsce narzuca wyższe koszt. Kiedyś benzyna była nieco tańsza w Polsce, dzisiaj jest droższa; samochody były 15-20% tańsze w Polsce, a większość szkół ma własny plac manewrowy. To nie do pomyślenia w Szwecji, bo koszta by położyły każdą szkołę. Więc kiedyś zrobienie prawa jazdy było dużo tańsze w Polsce. Nie wiem jakie zmiany zaszły w przepisach, zwłaszcza, że w Polsce szybko wprowadza się te sugerowane przez Brukselę, tutaj w Szwecji, na szczęście, jest ten system bardziej chroniony.
Co oznacza bycie dobrym kierowcą?
Kiedyś uważałem, że jest to osoba wyszkolona, przejechała to co trzeba, czyli osoba, która pozostaje w zgodzie z samochodem. Czyli wie mniej więcej jak wszystko działa, ale najlepiej „działa”, gdy nic się nie dzieje. Różnica między dobrym kierowcą a słabszym robi się wówczas, gdy zaczynają się dziać rzeczy nieoczekiwane. I wtedy się okazuje, że ci, którzy znają możliwości swojego samochodu, nie potrafią odpowiednio reagować. Bo nie kierowca nie przygotował się do tego. Bo przecież to nie muszą być jakieś wielkie rzeczy, które prowadzą do groźnego wypadku, ale źli kierowcy doprowadzają do takich denerwujących sytuacji. Bardzo dobrzy kierowcy nie powinni więc doprowadzać do takich przypadków, co nie oznacza, że nie staną się ofiarą wypadku. To jest jak w życiu. Technika jest zależny od tego jak mądrze zachowamy się w danej sytuacji, czy potrafimy przewidzieć konsekwencje, nawet drobnych rzeczy, bo z nogą na gazie możemy mieć pecha. Dzieje się to coraz rzadziej, w Szwecji ginie na drogach rocznie około 200 osób…
Czego to zasługa?
Szwecja jest krajem, który ma dość dobrze rozbudowaną sieć drogową i stosunkowo niewiele samochodów. Większość samochodów porusza się w terenach miejskich, więc ich szybkość jest mała. A reszta porusza się w tysiącach innych dróg – czasami, w północnej Szwecji, można jechać pół godziny i nie zobaczyć ani jednego samochodu. Więc to ma wpływ na małą ilość wypadków śmiertelnych. Ale… rośnie ostatnio. Bo jeden wypadek z udziałem kilku osób – co jest rzadkie w Szwecji, normalne w Polsce – powoduje od razu skok w statystyce. Jeszcze jedna sprawa: Szwedzi nigdy nie byli miłośnikami małych samochodów. W okresie powojennym dominowały amerykańskie samochody. Potem cała filozofia przy produkcji samochodów w Szwecji opierała się na tzw bezpieczeństwie pasywnym. Czyli zbudować samochód tak mocny, żeby w przypadku wypadku, wszyscy wewnątrz jakoś to przetrwali. Świat zauważył dość wcześnie, że stawianie na bezpieczeństwo pasywne prowadzi do mniejszej ilości wypadków. Inna sprawa, że w Szwecji nie było mody na łamanie przepisów. W Polsce odwrotnie. I tak jest do dzisiaj. Więc dla Szwecji to jest dobre. Być może to jest szacunek dla własnego systemu…
Czy nauka jazdy z polskim instruktorem jest czymś łatwiejszym dla Polaka?
Ja oczywiście bym chciał, żeby wszyscy Polacy co w Szwecji chcą uzyskać prawo jazdy, trafiali do mnie…(śmiech). Ale widzę też dużo przesady w obawie, że nieznajomość perfect języka szwedzkiego jest jakąś przeszkodą. Absolutnie nie jest! Przepisy drogowe między Szwecją a Polską różnią się nieznacznie. Zdanie egzaminu teoretycznego jest możliwe dla każdego, bo on jest głównie obrazkowy. Ale… oczywiście, gdy ktoś przede wszystkim mówi po polsku to łatwiej komuś takiemu wytłumaczyć różne niuanse, bo te podstawowe są łatwe do zrozumienia w każdym innym języku. W Polsce, zanim ktoś przejdzie przez ulicę rozgląda się, czy nic nie jedzie, tutaj idzie nie kończąc czytać swojego iphona. To jest subtelna różnica, którą łatwiej wyjaśnić mając wspólny język. Co ciekawe: w Szwecji najczęściej instruktorem kursów jazdy nie są Szwedzi! Czyli jeden obcokrajowiec uczy innego obcokrajowca w języku który nie jest ich własnym. Więc takich skomplikowanych „tematów” się unika. Nauczyciel nie chce się demaskować, że nie bardzo wie jak to wytłumaczyć, a uczeń Bogu dziękuje, że nie musi się później dopytywać o co chodzi. Ja oczywiście widzę, że moi uczniowie rozmawiając z nimi po polsku, łatwiej wciągają się w te drobiazgi, które – jak się okazuje – mogą mieć decydujący wpływ na egzaminie. Więc w trakcie nauki, fajnie jest gdy poza podstawowymi rzeczami, mamy też możliwość dogadać się i zrozumieć pewne szczegóły. Więc ja bardzo chętnie jeżdżę z Polakami.
STREFA.SE