Mrok nocy rozpuszcza się w jaśniejącym poranku. Od strony Cap Ferrat, w rutynową wędrówkę rusza złota kula, wprowadzając miękkie światło dnia. Za chwilę oświetli Zatokę Aniołów, powoła do życia nowy dzień na Lazurowym Wybrzeżu. Chwalą ją za to, że daje Nicei 300 dni słonecznych w roku! Na okalającej łuk zatoki Promenadzie Anglików rzędy niebieskich krzeseł zwrócone ku wodzie. Nie ku promenadzie, nie ku miastu, lecz ku uniwersalnej scenie świata. By móc podziwiać spektakl nieba i morza nasycony lazurem, a niekoniecznie gapić się na ludzi przemierzających najsłynniejsze corso Europy.
Siedzimy z Elą, majowym porankiem, na jednym z owych słynnych krzeseł. Słynnych, bo doczekały się już swojego pomnika nieopodal. A tak, niebieskie krzesło postawione na postumencie, przekrzywione, stojące na jednej nodze, widoczne jest z daleka. Można je nabyć w charakterze gadżetu w przezroczystej kostce, postawić w domu na komodzie. Rozpychają się też na widokówkach z pozdrowieniem: „Have a Nice day”.
Wpatrujemy się w lustro morza zwanego śródziemnym, widzimy bezmierną dal, jak u brzegu oceanu. Można się zatracić w tej nieokreśloności. Lazur wody spotyka lazur nieba, linia horyzontu niewidoczna, jakby tylko umowną była. Za nami amfiteatr miasta zwrócone-go ku morskiej dali. Tarasy, balkony, okna hoteli, zwrócone ku scenie świata. Z okolicznych wzniesień widok rozległy. A tuż za wzgórzami miasta wielkie góry, skrzące się śnieżnymi szczytami: Alpy Nadmorskie.
Lubimy z Elą zasiadać na niebieskich krzesłach w eksponowanym miejscu widowni, czas nam upływa na niceanicznych spektaklach marzennych.
Wczesnym rankiem Promenada jeszcze niezaludniona, ale to kwestia bardziej minut niż godzin, zanim się pojawią bywalcy morskich kąpieli i zatwardziali długodystansowcy. Ci drudzy, biegną palmowym szpalerem siedmiokilometrową trasą Promenady od nasady Wzgórza Zamkowego aż po pasy startowe międzynarodowego lotniska, przylegające do spacerowego traktu. Tam i z powrotem.
Pojawili się już zagorzali piechurzy, są zwolennicy truchtu metodą Tanaki. Sądząc po sylwetkach, są i zawałowcy, którzy poszli w te pędy za poradą lekarza. Pojawili się i niewolnicy marszów leczniczych wyrzucający z siebie siódme poty, przegrzewając się w ubraniach celowo zbyt ciepłych.
W porze lunchu, bieżnię Promenady przejmą korporacyjne teamy męsko-damskie, w strojach znanych marek sportowych. Pojawią się nobliwi amatorzy oszczędnego ruchu, stacjonujący w pobliskich, drogich hotelach. Obok nich, na pasie dla rowerów, ruch coraz większy. Podobnie na biegnącej łukiem Zatoki szosie. Liczniejsze tu niż w innych miastach eleganckie marki. Szykiem tu ekstrawagancja. Dobrze się ma na tle eleganckich budowli frontonu miasta, wśród których prym wiodą Hotel Negresco i Palais de la Méditerranée. Wszyscy lgną do Łuku Promenady, ale czy zdołają choć na chwilę zatrzymać uwagę na niceanicznej dali?
Jako częsty gość zatokowej promenady mam swoje zdanie o przybyłej publiczności. Ku wielkiej scenie świata zmierzają różne plemiona. Jedno z nich przysiada na niebieskich krzesłach, na ławkach, kontemplując w ciszy bezmiar świata i swoje sprawy. Drugie plemię, wahadłowe, bez reszty oddane przemieszczaniu się, miarowo sunie: wte i wewte. Trzecie plemię, piknikuje na plaży po godzinach pra-cy. Głównie miejscowi i studenci. Popołudniami, gęsto na plaży od wianuszków biesiadników przysiadłych na kocykach, na nadmuchiwanych poduszkach, skupionych wokół przy-niesionych ze sobą trunków i jadła. Kamienie uwierają w tyłek. Piasek, i to przywieziony z Sahary, wysypany tylko na Castel Plage, u stóp zamkowego wzgórza, gdzie się gra w siatkówkę plażową, a z okolicznych barów na promenadzie dobiega blues i muzyka latino.
Piąte co do wielkości miasto Francji jest dziś półmilionową metropolią, która pod swoją jurysdykcję przejęła i okoliczne osady: Cagnes-sur-Mer, Villefranche sur Mer i Saint-Jean-Cap-Ferrat, z naj-droższym na ziemskiej kuli metrem kwadratowym terenu pod zabudowę. Nieco dalej na zachód, kanoniczne dla Riwiery, Antibes i Cannes, na wschód: Èze i Monte Carlo. Każde z nich synonimem bogactwa i powodzenia, a można je z Nicei osiągnąć miejskim autobusem.
Prowansalska Nissa, nazwana tak w języku oksytańskim, z przypiętym do klapy przydomkiem La Bella, jest i włoską Nizzą, będącą częścią Królestwa Sabaudii. Od 1860 roku już francuska, na mapach oznaczana mianem: Nice. Zagościła na prestiżowej liście światowego dziedzictwa UNESCO. Otrzymała to zaszczytne wyróżnienie jako… zimowy kurort Riwiery! A wszystko za sprawą Anglików dobrze urodzonych i innych arystokratów Starego Świata. Pełni obaw o swoje zdrowie w nieprzyjaznym klimacie ojczyzny, zapragnęli miłego miejsca zanurzonego w sympatycznej pogodzie. W Zatoce Aniołów znaleźli to, czego nie mogli otrzymać w Londynie, Petersburgu, Nowym Jorku.
Szczególnie ostra zima 1820 roku przywiodła ku Zatoce nie tylko szlachetnie urodzonych, ale i zmarzniętych do cna żebraków z głębi Francji. Anglicy wpadli na pomysł, by użyć ich do budowy chemin de promenade, na przechadzki dla zdrowia szlachetnie urodzonym łukiem zatoki. I tak powstała słynna Promenada.
Na letnie wyprawy do Nicei nie było wtedy mody. Za gorąco. Bladość skóry była świadectwem przynależenia do warstwy uprzywilejowanej. Opaleni chodzili ludzie fizycznej pracy. Może dlatego nikomu nie przeszkadzała wtedy kamienista plaża. Miejscowi patrzyli ze zdumieniem na nobliwie damy w długich szeleszczących sukniach, chroniące ciało przed zimowym słońcem pod para-solami (włoska nazwa para sol informuje przecież o ochronie przed słońcem). Nie mieli wyjścia, nazwali, sfinansowany przez Anglików trakt spacerowy, Promenadą Anglików.
Arystokracja angielska utworzyła tu zimową stolicę Europy. Królowa Victoria zdecydowała o budowie kompleksu apartamentów z najlepszym widokiem na Zatokę na wzgórzu Cimiez. Gigantyczny L’Excelsior Régina Palace króluje i dziś nad miastem.
Zwabieni słynnym światłem Południa i miłą pogodą, i to o każdej porze roku, osadzali się w mieście, i wokół niego, artyści. Wielu z nich kojarzonych dziś jest z rejonem Nicei: Henri Mattise, Auguste Renoir, Marc Chagall, żeby tylko wspomnieć tych słynnych. A nieco dalej, w Antibes, Pablo Picasso, w Biot Fernand Leger. Łagodny klimat, uroda wielobarwnego świata, prowansalskie smaki, przyciągały i pisarzy. Bywali tu F. Scott Fitzgerald, Ernest Hemingway. Henryk Sienkiewicz napisał tu „Quo Vadis” i „Krzyżaków”, okresowo mieszkali tu Stefan Żeromski i Maria Konopnicka. W pobliskim Vence, Witold Gombrowicz. Ostatnie lata swojego życia blisko Promenady spędził Sławomir Mrożek.
Przyjazny dobremu życiu klimat cieszył i nadal cieszy pieszczochów losu. Przybywali, inwestowali, przybywają tu nadal. Miasto zawsze było przyjazne owym gentlemen on means, stąd nadmiar okazałych willi, pałaców, zamożnych kwartałów mieszkaniowych. Wraz z pobliskim Monako i Cap Ferrat, tworzą lazurowy zakątek świata z najwyższą średnią długością życia. A wiadomo przecież, że nic tak zdrowiu nie służy, jak siedzenie na forsie.
Ale, ale, Nicea, wolna jest od kiczowatego blichtru nowobogackich, mniej hochsztaplerska niż okoliczne perły Riwiery (Cannes!). To stolica dobrego smaku. Arystokratyczna, mieszczańska, artystowska. Dostojność, umiar, wdzięk. Nawet liche osiedla, czyli przedmieścia cudzoziemskie, nie odstraszają jak w innych metropoliach. (porównać Niceę z pobliska Marsylią, dwa różne światy).
Jest popołudnie, zbliża się tea time. Jesteśmy ponownie na Promenadzie, na niebieskich krzesłach. Nagle, od lewej, dochodzi nas warkot motoru. Pasażerski samolot zmierza w naszą stronę. Jest już bardzo nisko, co zrozumiałe, za chwilę dotknie pasa lotniska przylegającego do Promenady. Po chwili następny. Zadzieramy głowy. Nad nami powietrzny krążownik z napisem Emirates, niemytym podbrzuszem niemal dotyka naszych czupryn. Szybuje majestatycznie nad łukiem Zatoki, znika na pasie lotniska. Po chwili następny i następny. Korteż towarzystw lotniczych, oferujących pasażerom nicejski sightseeing, zanim jeszcze wylądują. Magia Zatoki, sława Promenady.
Po parunastu minutach robi się cicho. Popołudnie przegryza się powoli w wieczór. Włókniste smugi chmur częstsze teraz, oswojonych baranków na niebie nie uświadczy się tutaj, nie ta szerokość geograficzna. Wraz z upływem dnia coraz liczniejsze mgielne szale. Schodzimy z Elą na plażę, ma-my ze sobą różowe wino i miękkie sery, lokalne specjały, wkraczamy w przyjazny pogodzie ducha kontekst na plaży Beau Rivage.
Z promenady dochodzą dźwięki gitary, ktoś śpiewa śliczną piosenkę Pomme: „Soleil, soleil”. Wino smakuje coraz lepiej. O, już są i one, smukłe, fowistyczne: Blue Nudes mistrza Matisse. Niebieskie niewiasty, malowane w jego studio w Palace Régina, siadają co wieczór na mgielnej podściółce. Przyglądają się nam przy-jaźnie. Słońce, kwiecistym berłem zawędruje wkrótce za wzgórza, gdzie Grasse i Vence. Tak oto żegna dzień, przytulony do swojej Belli Mistrz Chagall, w tle mając łuk Zatoki.
Plaża nabiera innego blasku wieczorem. Zasobni goście z całego świata cieszą się Zatoką przy suto zastawionych stołach. Plaże: Castel Plage, Blue Plage, Lido Plage, Beau Rivage, opanowane przez gości restauracji przylegających do wału oddzielającego kamienisty brzeg plaży od Promenady.
Nieopodal, niedawno wzniesiony monument upamiętniający tragedię 14 lipca 2016. W Dzień Bastylii, tunezyjski zamachowiec, skradzioną ciężarówką, rozjeżdżał świętujący tłum na Promenadzie. Zginęło wówczas 87 osób, były setki rannych.
Morze wyciąga się wzdłuż plaży, pokryte teraz ciemnym pokrowcem wieczora. Na Promenadzie wciąż tłumnie. Przytulone pary, rodziny, grupki znajomych, ludzie z całego świata. Stroje zwykle, eleganckie, egzotyczne, pełne spektrum. Dobre nastroje. Przygrywają nam uliczni grajkowie, epatują kunsztem połykacze ogni, akrobaci szokują brakiem respektu dla inercji ciała.
NissaNizzaNice. Prowansalskie miasto świata.
Zygmunt Barczyk