Nasz Wierny Przyjaciel – Jerzy Duda-Gracz

Minęło wiele lat od śmierci Jerzego Dudy-Gracza – Naszego Przyjaciela. Przechowywałam wszystkie możliwe wypowiedzi drukowane dzień po Jego śmierci. Przejrzałam je też zanim usiadłam do napisania moich wspomnień. Najbardziej wzruszyła mnie notatka na Onet.pl, w ramach Twoje Forum: „Jerzy Duda-Gracz nie żyje. Pójdę do Częstochowy, podziękować Mu za Golgotę”.

W 2005 roku, razem z moimi wnuczkami, byłyśmy w częstochowskim Klasztorze na Jasnej Górze, dziękując za Golgotę Jasnogórską Jerzego Dudy-Gracza. Pisząc, przypomniałam sobie oburzenie Jurka, gdy w czasie wizyty u nas w Sztokholmie, opowiadał nam o przerwaniu pracy nad „Golgotą”. Malował ją w Klasztorze dniami i nocami, mając tam miejsce do spania. Zmuszano go do namalowania tradycyjnej Golgoty – wtedy przerwał pracę. Po pewnym czasie zgodzono się jednak na jego projekt namalowania „GOLGOTY NASZYCH CZASÓW, GOLGOTY NASZEGO POKOLENIA”! Tę Golgotę rozumiały nawet moje wnuczki.

Mój mąż Piotr, podjął w 1966 roku pracę w Biurze Konstrukcyjnym Zakładów Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych (ZWUS) w Katowicach. Od 1968 roku pracował tam też na stanowisku plastyka, zaraz po ukończeniu studiów, Jerzy Duda-Gracz. Głównym jego zadaniem było projektowanie nowoczesnych kształtów wyrobów dla Centralnego Biura Konstrukcyjnego (CBKUS). Jurek upiększał też pomieszczenia pracowników, zwane klatkami, bo były oddzielone od siebie drucianymi siatkami. Tam też poznali się Piotr z Jurkiem.

Któregoś dnia Jurek zaprosił nas do swojego mieszkania. Był jeszcze kawalerem, mieszkał w kawalerce w okolicy ulicy Tadeusza Kościuszki. Mieszkanie małe, ale urządzone z artystycznym smakiem. Był rok 1968, okres wzmożonego antysyjonizmu w całej Europie. Choć były to delikatne sprawy, to jednak nasza rozmowa zeszła na ten temat. Pamiętam, że mówiąc o godności człowieka, Jurek podkreślał znaczenie ludzkiego traktowania bliźnich. Opowiadał nam o pomocy, jakiej doświadczył od tej prześladowanej grupy narodowościowej. Tę sympatię utrzymał do końca.
W początkowym okresie pracy w ZWUS-ie, Jurek próbował sprzedawać kolegom swoje niezbyt duże obrazki, ale nikt nie miał pieniędzy, my też. Jurek przychodził do nas często. Bardzo lubił naszego małego synka, Jacka. Rysował mu w zeszycie, kartka po kartce, zwierzątka i różne inne rzeczy i tak cały 60-kartkowy zeszyt wypełniony był rysunkami Jurka. Niestety, zapodział się gdzieś podczas naszej przeprowadzki z Dąbrówki Małej do „Gwiazdy” w śródmieściu Katowic. Jurek wciąż coś wymyślał, aby sprawić Jackowi radość. Jedną z nich było zrobienie czapki „kota” na uroczystość mikołajkową w przedszkolu.

Nie wiem, czy Jurek znał już w tym czasie Wilmę. My poznaliśmy ją po ich ślubie. Oboje promienieli szczęściem. Zamieszkali u jej rodziców, w domu w okolicy Koszulki. Wiem, że nie było im wygodnie, lecz nie mieli szans, aby w czasie kryzysu mieszkaniowego, mogli dostać mieszkanie tylko dla siebie. Po przyjściu na świat Agatki, otrzymali trzypokojowe na Osiedlu Paderewskiego w Katowicach.

Przeglądając pamiątki, znalazłam Jurka zaproszenie na pierwszy wernisaż Jurka z dedykacją: „Irenie i Piotrowi na pamiątkę pierwszego spotkania. Jurek, Jerzy Duda Gracz, 8.11.1968”. To był dla nas pierwszy udział w Jurka sukcesach.

W tym czasie, „okresie rosnącej sławy artyzmu Jerzego Dudy-Gracza”, byliśmy zapraszani na wernisaże i wystawy. Mieliśmy zaszczyt dzielić jego uczucia radości na prywatnych spotkaniach po wystawach i wernisażach. Na jednym z kolejnych wernisaży szczególne zainteresowanie budził obraz „Roboki”, inspirowany piosenką Kazimierza Grześkowiaka, o tym samym tytule. Wernisaż, który miał miejsce po śmierci Ojca Wilmy, miał przygnębiający nastrój.

Lata siedemdziesiąte to okres pojawienia się najwspanialszych artystów: Jerzego Dudy-Gracza w malarstwie i Czesława Niemena w muzyce. Obaj „odbili się od dna przeciętności” i w związku z tym potrzeba było lat, aby zobaczyć i zrozumieć, pokazane w obrazach piękno – nie ułomności człowieka, lecz wpływ systemu na ich sposób pracy i życia, ale też urodę polskich krajobrazów, w których czuje się miłość i szacunek do tego, co nasze, polskie.

Z kolei w muzyce i słowach piosenek Czesława Niemena dominowały elementy pełne uczuć i tęsknoty, odbiegające od standardowych muzycznych tonów.

Przypomniałam sobie moje dyskusje z koleżankami w laboratorium kolejowym, w którym wtedy pracowałam. Moje argumenty w obronie Jurka Dudy-Gracza, Czesława Niemena i jeszcze mojej ulubionej Ewy Demarczyk, nie trafiały – nie było możliwości by je przekonać. To była garstka koleżanek, które w gruncie rzeczy reprezentowały niemalże całe społeczeństwo.

Nasze i „Jurków” dzieci – Jacek i Agatka – rosły. Tymczasem ja urodziłam córeczkę Renię, która była trochę młodsza od Agatki. Wtedy nasze kontakty ograniczały się w większości do rozmów telefonicznych. Jurek już nie pracował w ZWUS-ie. Zajął się malarstwem i wykładami grafiki i malarstwa w filii krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Dużo czasu poświęcał studentom podczas licznych wyjazdów w plener. Miał do dyspozycji domek we wsi Brzegi w okolicy Bukowiny Tatrzańskiej. Pamiętam, jak jechaliśmy tam z Bukowiny Tatrzańskiej na dużych saniach, ciągnionych prze konie. Ten mały drewniany domek i jego otoczenie, dawały inspirację do treści obrazów. Tam odbywały się też plenery ze studentami. Przed domkiem stała postać góralki, zbudowana z różnych leśnych elementów, wyszukanych przez Jurka i poskładanych przez studentów. Ściany pokoju były wypełnione obrazami Jurka, ale także pracami studentów.
Każdy jego list pisany był na ozdobnym papierze z pewnego rodzaju „logo” Jurka, które świadczyło, że to jest jego list i też od niego. Każda informacja w liście była rzetelnym opisem jego starań, aby mógł się czuć docenionym i uznanym. Wilma dbała nie tylko o małą Agatkę, ale też o Jurka, będąc pomocna we wszelkich jego problemach.

Oto fragment listu Jurka z 11 stycznia 1984 roku:

Co do mnie: Pracuję jak maszyna, ale wskutek braku czasu na „rezerwaty” głównie coś nawala i trzeba będzie nieco przystopować. Serce, głowa i nerwy itd.
W czerwcu ‘84 reprezentuję Polskę na Biennale Sztuki w Wenecji. Jesienią (…) moją wielką wystawą (150 obrazów) retrospektywną. Już niestety 15 lat minęło, później powtórka w Katowicach. Okazało się, że przed dwoma laty miałem rację kierując się intrybutem i wiarą w sens tego co robię, bo oto awangarda senkła do lamusa, zaczyna się gadać o warsztacie, tradycji, kryteriach w sztuce, etcetera. Mój wyjazd do Wenecji (Matko Boska, jak ja to przeżyję) potwierdziłby zauroczenie się wreszcie mojej koncepcji.

Skoro mnie wysyłają, znaczy się Koniec Świata. Od lat demonstrowałem, przy każdej okazji, publicznie, czynem i słowem moje odizolowanie się od tak zwanej sztuki współczesnej. Czyżbym rzeczywiście miał rację? Zobaczymy.

Zbliżała się Komunia Agatki. Trzeba było przygotować przyjęcie dla rodziny, ale sklepy świeciły pustką. Któregoś dnia Wilma zadzwoniła do mnie: „Irenko, poradź, co mam zrobić. Udało mi się kupić od chłopa pół świniaka. Przywieźli i włożyli do wanny w łazience. Jak weszłam do łazienki, w wannie widziałam tylko ryj i kopyta. Ani szynki ani schabu! Jest sobota i co mam z tym zrobić?”
Wpadłam na pomysł: „Na ulicy Warszawskiej, niedaleko ciebie jest sklep rzeźniczy. Oni mogą ci fachowo pokroić, włożyć do swoich lodówek, które na pewno świecą pustką i przetrzymają aż będziesz potrzebować”. Tak zrobiła i była wdzięczna za dobrą radę.

Będąc u nich z wizytą zobaczyłam obraz, który wzbudzał uczucie nie tylko piękna, ale czegoś więcej. Trochę później przy wizycie u nas, Jurek powiedział, że ciągle myśli, w jaki sposób mnie namalować. Pamiętając jego słowa zapytałam: „Jurku, czy ten obraz ze skrzypaczką możesz mi sprzedać?”. Na to Jurek: „Ten obraz namalowałem dla naszej znajomej, ale ty bardziej na niego zasługujesz”. Kupiłam obraz z akceptacją Piotra, który też cieszył się pierwszym naszym własnym obrazem, namalowanym przez Jerzego Dudę-Gracza! Od tej pory to był mój „Koncert Jesienny”, który zawsze będzie mi przypominał Ciebie, Jurku.

Będąc u nas już w Sztokholmie i oglądając film z 50-lecia ślubu moich rodziców, pełen tańców, śpiewów góralskich piosenek, Jurek skomentował: „Ja już wiem jak cię namać! W góralskiej chuście!
Po naszym wyjeździe do Szwecji Piotr korespondował z Jurkiem. Mieli swoje tematy, a Wilma i ja, poprzez korespondencję mężów, pielęgnowałyśmy nasze przyjacielskie uczucia. Oto fragment pierwszego po naszym wyjeździe listu Jurka, z 21 września 1981 roku:

„Wszyscy jesteśmy już zmęczeni, ale widocznie tak trzeba i nie ma co główkować. Udziela się i nam ogólna trwoga, ale osobiście uważam, że robiąc to co robię, mam psi obowiązek nigdzie stąd nie wyjeżdżać, bo – przepraszam za wyrażenie – tzw. twórca oderwany od ziemi, która go urodziła, jest tylko egzotycznym koziołkiem w innych warunkach. Zatem nic nie jest tego zaprzeczeniem. Tak mi się wydaje i chyba nie mam racji, ale już w to wierzę, a skoro wierzę, to tu nie ma o czym dyskutować”.

Gdy z początkiem 1986 roku wróciliśmy z odwiedzin u moich rodziców w Polsce, zastaliśmy pod drzwiami kartkę: Szkoda, że Was nie było z pozdrowieniami Wilma, Jurek i Agatka. Było nam bardzo żal. Niedługo potem Jurek przyjechał do Sztokholmu otwierając wystawę swych obrazów w salonie Ambasady (wtedy) PRL. Wystawa cieszyła się ogromnym powodzeniem, a my dodatkowo cieszyliśmy się goszczeniem u siebie Jurka.

Przyjechał jeszcze latem 1986 roku. Był zmęczony, po dwóch zawałach, Przerwał wtedy pracę nad „Golgotą”, oburzony mentalnością przeora Klasztoru i jego doradców.

Czuło się przygnębienie i lęk. Radził się nas, jaką dietę zastosować, aby obniżyć swoją wagę i tym samym ochronić się przed następnym zawałem.

Częste wystawy w Nowym Jorku, świadczyły o dużym zainteresowaniu amerykańskiej Polonii twórczością Jurka. Przechowaliśmy dokument z wystawy akwarel, zorganizowanej z okazji 30 lat pracy artystycznej Jerzego Dudy-Gracza w Konsulacie Polskim na Manhattanie w dniach 20-28 listopadzie 1998 roku.

Była pierwsza niedziela listopada 2004 roku, kiedy wcześnie rano zadzwonił mój brat z Polski, pytając czy wiem, że zmarł Jerzy Duda-Gracz. Nie wiedziałam. Po krótkiej rozmowie włączyłam komputer. Już nieważne było przygotowanie śniadania, ani dla Piotra, ani dla mnie.

Przypomniałam sobie, jak Jurek mówił nam o problemach zdrowotnych i czuliśmy to w jego oczach, lecz nie myśleliśmy, że odejdzie od nas tak szybko. Nie mogliśmy pojechać na pogrzeb. Ale oglądając pogrzeb w telewizji, myślami i sercem byliśmy z naszymi, cierpiącymi: Wilmą i Agatką. I z Jurkiem też.

Po niedługim czasie umówiłyśmy się z Wilmą, najpierw w naszym krakowskim mieszkanku, a potem w Katowicach, u Wilmy w domu – pięknej willi z pracownią Jurka, na Wełnowcu.
W pracowni Jurka miałam uczucie, że Jurek za chwilę przyjdzie i powie mi co maluje, i dlaczego tak a nie inaczej.

Przyjechała też do mamy Agatka z dwuletnim Stasiem, żeby mnie spotkać. Jej wejście i od progu radosny krzyk: „Cześć ciocia!”. To jest moja Agatka! Agatka, jaką pamiętam.

Planując w 2008 roku wyjazd do Katowic, zarezerwowaliśmy pokój w hotelu przy ulicy Warszawskiej. Byliśmy mile zaskoczeni, gdy okazało się, że hotel stał na rogu ulic: Warszawskiej i… nowej, dopiero co nazwanej – Jerzego Dudy-Gracza.

Sam spacer po ulicy Jerzego Dudy-Gracza wzbudzał tęsknotę do minionych lat…

Irena Desselberger
Sztokholm, 15 sierpnia 2017

Tekst publikowany był w NGP w nr 18/2017

Lämna ett svar