W telewizji „Jezioro Łabędzie” i asocjacja: ruch jest kobietą. Parsknąłem śmiechem, bo coś sobie przypomniałem. W zamierzchłych i bliskich sercu gdyńskich latach, kochałem się z wzajemnością w tancerce Opery Bałtyckiej Soni i ona powiedziała mi kiedyś, że tancerze, gdy podnoszą co chwila swoje partnerki w górę, to z wysiłku nierzadko… popierdują.
Na balkonie słoneczko, cisza, spokój, myśli pętają się po bezdrożach sześćdziesiątych lat ubiegłego wieku. Na moście zimno, że aż strach. Ale popędzała mnie irracjonalna ciekawość, gdzie prowadzi? Gdy minąłem połowę mostu poczułem się trochę pewniej. Chyba dlatego, że nie opuszczała mnie naiwna wiara, że przecież wszystko musi mieć jakiś sens. Wiatr popychał do przodu, deszcz zacinał, a ja stałem po środku mostu, gdyż naszła mnie myśl filozoficzna. Patrzę za siebie, patrzę do przodu, ki diabeł? Po której stronie on się właściwie zaczyna? No niech mi ktoś wytłumaczy, po której stronie mosty się zaczynają, a po której – bo jakby nie było muszą – się kończą? Po mostach chodzi potomstwo? Jakżeby inaczej! Po wszystkich mostach świata chodzi wyłącznie potomstwo!
Niełatwe pytania dla czternastolatka. Męczyły mnie i inne, po stokroć ważniejsze. Woda w zelówkach i za kołnierzem, zziębnięte do szpiku kości ręce i nogi, a ja myślę o cipce J. Wyobrażam ją sobie, jeszcze nigdy nie widziałem żadnej w naturze. Piękno chwili przerywa Mama pomagając ściągnąć przemoczone ubranie.
Człowiek bez przerwy – i jakby bezwiednie – wpada w jakieś równoczesności. Gdybym w tej chwili wszedł na ten most, czy odczułbym to samo? Dziś ta cudowna rzeka bardziej przypomina zważony majonez i nie byłoby najzdrowiej kąpać się i kochać koło Siekierek, jak my z J. w którąś letnią niedzielę. Mama zauważała moją przemożną tęsknotę do debiutu, tak jak ja widziałem ją lata później u moich synów, i dyskretnie się do siebie uśmiechałem, ponieważ obaj byli święcie przekonani, że oto proch wymyślają!
Notuję to wszystko, by się jakoś wyładować, gdyż żyje we mnie konieczność, którą trudno nazwać. Gorączkowa potrzeba odnajdywania klucza w każdej myśli, którą kładę na papier? Konieczność chwili – jeżeli nie napiszę tego teraz, nie napiszę nigdy? Atlantyda zapadła się w głębiny Oceanu Atlantydzkiego? Zakładam, że mogła istnieć, ale nie to jest najważniejsze. Znikła ostatecznie z powodów, które są dniem codziennym naszej rzeczywistości – przerost techniki nad humaniorą.
A zatem wszystko toczy się swoim torem i porządkiem? No, przecież! Pozostaje wyśmiać się do syta, zwymyślać świat, trzasnąć drzwiami i wyjść. Owacje, kurtyna niczym olbrzymia powieka powoli opada… Ach chwilo, ach chwilo ta, Grenada maja!
Naoglądałem się w życiu wiele filmów i zawsze przeżywam to samo – jedność czasu i przestrzeni. Wychodzę z przyjemnego chłodu na lepką upałem ulicę i przez parę chwil patrzę na snujących się wokół ludzi oczami kadrów filmu. Ale zaraz obraz się rozmazuje, wracają rzeczywiste wymiary i to wytrąca mnie z błogiej równowagi. Tamta prawda była o wiele sympatyczniejsza od tej, która mnie otacza. Co z tego, że prawdziwa, kiedy zafałszowana?
Mój balkon nie tylko dostarcza świeże powietrze, ale jest również rodzajem prywatnej kuźnicy. Słowa potrafią być nad wyraz niebezpieczne. Pranie mózgu pozbawia człowieka samodzielności myślenia i oceny, to złodziejskie i z premedytacją przeprowadzane zidiocenie ludzi! Człowieku! Kradną ci twoją prawdę, cynicznie wykorzystują twoje słabe strony, tu gore, a ty nic?! Kierkegaard mówił, że lęk jest najlepszym towarzyszem podróży do odnalezienia wolności w samym sobie. Sens tych słów jest dla mnie taki, że porażka też jest moją własnością i dobrze by było, gdyby udało mi się nie być stale zaskakiwany otaczającymi ciasno koniecznościami.
Koniec końców most i słodka J. byli prawdziwi swoją niefałszowaną autentycznością. I to jest to, co się naprawdę liczy.
Andrzej Szmilichowski