W chwilach dramatycznych przeżyć zawsze jakieś prawdy przestają być ważne. To nie jest truizm, pomimo że jak truizm brzmi. Wiedza o życiu rodzi się z obserwacji i w pewnym momencie i zależnie od okoliczności staje się doświadczeniem, ale niekoniecznie prawdą.
Spoglądając wstecz nie zauważam abym był zachwycony faktem moich narodzin. Zacznę od tego, co sam, bez pomocy bliskich, pamiętam. Prowadzano mnie na spacery po okupacyjnym Powiślu i na Tamkę do przedszkola. Pamiętam doskonale bryczkę wuja Tadeusza, bo pozwalał mi potrzymać lejce. Pamiętam kozią bródkę dziadka Jana, ponieważ towarzyszył mi i po swojej śmierci. Migawkowo pamiętam Powstanie i marsz do Pruszkowa, trochę wyraźniej spotkanie z Tatą w Murnau i miesiące spędzone we Włoszech, szczególnie utratę oka. Pamiętam szkołę w Wielkiej Brytanii, mieszkaliśmy w Brandon, czterdzieści mil od Londynu. Pamiętam powrót do Polski i obóz przesiedleńczy w Gdańsku.
Moje urodzenie nie wypadło najzręczniej. Myślę o czasie. Działo się zdecydowanie za dużo naraz, jak dla małego chłopca. Dzieciństwa nie wspominam najlepiej, nie mam się, do czego odwoływać. To, co było tak najważniejsze, zaplecze, runęło. Psychiczny czas mojego dzieciństwa został przerwany i poszarpany.
Teraz, po latach tak już odległych, że nieomal świetlnych, ów krąg jakby się odwrócił. Przeszłość nabrała patyny i stała miłą fikcją, aleją ciepłych cieni. Łańcuch wspomnień godzi się z przemijaniem, ale i utwierdza mnie w przekonaniu, że takie powroty są daremne i bywają nieprawdziwe, dzieje się już, kiedy indziej. Mężczyzna z kobietą pod rękę, zabłąkany kot, może pies, i skrzyp łap na szczątkach okiennej szyby, błysk białego jak śnieg uda, pijany człowiek przy kiosku, praca, praca, praca, twarz wielokrotnie odbita w sklepowych witrynach. Do czego tu wracać?
Chodziłem na korepetycje z matematyki do pani, która była siostrą sławnego inżyniera Wigury, który razem z równie sławnym pilotem Żwirko zginął jeszcze przed wojną w czasie jakichś zawodów lotniczych. Ale to już było w Gdyni, po wojnie, po śmierci ojca, kiedy podrosłem i okazało się, że jestem matematycznie niedorozwinięty.
Słowo „wojna” można różnie rozumieć. Przyjeżdżający do Szwecji bojownicy „Solidarności” oraz ci, co się pod nich podczepiali, aby wyjechać z cuchnącego peerelowskiego trupa, mówili o „wojnie Jaruzelskiej”.
Znajomy, znana w Sztokholmie szczególnie wśród dam poprawiających urodę postać, znalazł się w Szwecji w 1969 roku, za przyczyną ślubu. Poprosił koleżankę z roku, Żydówkę, czy mogłaby mu pomóc opowiedział mi jak znalazł się w Szwecji. Otóż w 1969 roku zapytał koleżankę z roku, czy mogłaby mu wyświadczyć przysługę i wyjść za niego za mąż? Na tym patencie – małżeństwo z Żydówką, opuścił socjalizm, gdyż kierownik żałosnego młyna Gomułka oszalał albo zgłupiał, (co na jedno wychodzi) i zapragnął pozbyć się z Polski Żydów, co do jednego, i tak znalazł się na sztokholmskich ulicach. Na lekcje pianina chodziłem do pani profesor Stankiewicz razem z Jackiem Federowiczem, i pani profesor lała go linijką po łapach, bo się nie nauczył zadanych etiud.
Spacer. W oddali, jak gwiazdki na niebie, świetlne punkciki mostu Traneberg. Pod nogami śliska trawa. Potem wracam do domu i piszę: Jesień, późny wieczór, na całym świecie skrzypią szuflady epików, w kredensach ćwierkają poeci, pod mostem Traneberg trzepoczą skrzydełkami zapomniani przez muzy eseiści.
Czy można rozszyfrowywać zjawisko, posługując się tylko szczegółową obserwacją? Mam wątpliwości. Jesteśmy „tu”, to pewne, otaczają nas szczegóły, ale dla mnie „być”, to nie wszystko, brak mi obecności, brak jakiegoś wtóru. Pewnie urodziłem się nie do samotności, inaczej by mi nie doskwierała.
Fotel, jabłko, film. Na ekranie restauracja, blondynka, brunet, tango. Namiętne sunięcie po parkiecie, cocktail z parasolką, za oknem tył skrzydlatego auta. Elegancja made in Hollywood, jak ją sobie wyobrażali emigranci z Łodzi, Warszawy, Krakowa, Wałbrzycha.
Święty Mikołaj nie zawiódł, dostałem w prezencie czarny bezrękawnik. Cieniutki jak mgiełka, akurat taki, jaki chciałem. W grubych swetrach wyglądam jak kwadratowy szaflik.
Od czasu zmiany diety czuję zadziwiającą lekkość i dziś ją nazwałem: higieniczne samopoczucie jarosza. Czuję się bardzo dobrze i wypełnia mnie tyle adrenaliny, że zrezygnowałem z windy i biegam po schodach. Czy można mi wierzyć? Częściowo można, mieszkam na pierwszym piętrze od południa i na parterze od północy.
Niedawno publicznie oświadczyłem, że Biała Czerń jest moją ostatnią książką. Parę osób się ironicznie uśmiechnęło, co mnie zabolało, ale się nie mylili z diagnozą, pisze dalej i zobaczymy, co z tego wyniknie.
Czy cierpienie dzieje się za przyczyną uczuć? Jakżeby inaczej? Nikt nie wymyślił ani nigdy nie wymyśli subtelniejszego stanu, niż uczucia, ale niestety sprawa się wikła, gdy w grę wchodzi uczucie miłości, szczególnie tej jedynej i zawiedzonej. Bowiem miłość, drogie Byty obu płci, może służyć jedynie w charakterze materiału porównawczego.
Widok wielkich miast budzi ciekawość, podbarwioną niesmakiem. Jakby się architekci nie wysilali, ponure skupiska betonu i światła budzące asocjacje z mackami raka toczącego ogromne ciało.
Stukot wbijanego w żywe drzewo gwoździa przynosi mi fizyczną przykrość, nie mogę spokojnie patrzeć na maszyny zwalające las, na myśliwych zabijających zwierzęta, na rybaków (to już nie są rybacy a bezduszni mordercy) zabijających masami delfiny, na hodowców zwierząt na mięso i skóry, na zwierzęta dręczone w ogrodach zoologicznych (cóż za nazwa na koszmarne więzienia!), na areny cyrkowej, wyścigi koni i psów. Nie mogę spokojnie patrzeć na otępiałego osiołka dźwigającego na grzbiecie ciężary i całe smutne życie obijanego kijami.
Nie rozumiem urody „zadbanych” ogrodów, sztucznych jeziorek i wodospadów, przycinanych wymyślnie drzew i krzewów, wykopanych dolinek, usypanych górek, trawników z metra. Nie lubię skomplikowanych linii architektonicznych, ogromnych samolotów, podwodnych łodzi atomowych wielkich jak „Batory”, telefonu w uchu.
Nie rozumiem potrzeby istnienia niezliczonych sklepów oferujących wszystko, co ewidentnie niepotrzebne, zajadłych sporów o miedzę, zabijania się nawzajem za poglądy. Nie lubię elektroniki pozwalającej zabijać ludzi na jednym kontynencie, z bunkra na innym kontynencie, bezzałogowych maszyn czyhających w powietrzu. Nie lubię organizacji terrorystycznych, religii kościelnych, homoseksualistów obu płci, nie lubię tej cywilizacji.
Powstała potrzeba unikania „tego”, obawa przed „tym”, przyjmowanie postawy obronnej przed „owym”. Strach przed konfrontacją. Wiemy jak powinno wyglądać właściwe zachowanie i ciągle go unikamy. Wolimy zachowania, które budzą wyrzuty sumienia, wybieramy nasze codzienne niewielkie zło, w obawie przed enigmatycznym, majestatycznym dobrem. Jesteśmy stale zajęci małym złem, a wydaje się nam, że nieustannie poszukujemy dobra.
Tak dzieje się życie wszystkich ludzi bez wyjątku (nie mówimy o świętych Franciszkach, mówimy o normalnych ludziach). Małe zło rządzi wszystkimi. Sprawdź na sobie, jeśli nie wierzysz. Weź pod lupę wszystkie myśli, które produkujesz w ciągu jednego dnia, a będziesz przerażony.
To może być kluczowy problem, matka i ojciec wszystkich innych problemów. Starasz się, próbujesz produkować wyłącznie szlachetne myśli i czynić dobro, zakładasz gorset samodyscypliny, usiłujesz wygrać wszystkie starcia, pomimo że wiesz z góry, iż to niemożliwe. Chytrusek z ciebie! Dopraszasz się porażek i nieustannych przegranych, bo wiesz, że słabość jest twoim najmocniejszym argumentem, twoim jedynym alibi!
Mówisz, że pragniesz tylko wolności, że tylko to się liczy w szlachetnej pogoni za dobrem. Nie wierz w to! Nie wierz sobie! Gonisz wiedząc doskonale, że nie zgonisz nigdy! Ile byś nie wkładał wysiłku by się nie zgubić, nigdy się nie dowiesz jak idą tropy. Możesz rozpoznać najwyżej ślady własnych stóp.
Czy ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz? Że nie boisz się konfrontacji? Boisz się oj boisz! Boisz się wszystkiego, a swoją bezsilność dla niepoznaki nazywasz tęsknotą za Bogiem i wolnością!
Bronisz się, a swoje tchórzostwo maskujesz próbując je bagatelizować. Wołasz – życie jest nudne! Może i nudne, ale naprawdę nudna jest tylko twoja panika. Stale starasz się unikać ryzyka związanego z wyzwaniami, z sytuacją. Nie rozumiesz, że sam jesteś sytuacją?
Andrzej Szmilichowski