ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Kopytami go traktują

Wędruję uliczkami Nacka, gdzie mieszkam, a obok człapie ona – Kostucha. Spotykam ją od czasu do czasu, pewnie ma coś do załatwienia w pobliżu. Czy się jej boję? Pewnie że się boję, kto się nie boi Kostuchy? Podobno strach cuchnie. Jeżeli to prawda, wszyscy trochę podśmierdujemy i ci co mówią, że są odważni, również. Oni się też boją, ale przysłaniają strach odwagą. Autentycznie odważni są tylko głupcy bez wyobraźni.

W autobusie przy Nacka Forum. Młoda i ładna paniusia rozmawia z komórką. Nawija o wszystkim, ale ciągle powraca jak refren mąż, który ją właśnie opuścił. Po chwili wysiada i patrzę za nią, gdy autobus powoli rusza. Dostanie swoją szansę, ale jeszcze o tym nie wie. Każdy dostaje. Kobiety tracą urodę, mężczyźni tracą siły, zaś frustraci obu płci hodują pieczołowicie swoje słabości. Bilansując perspektywy wychodzi na to, że mamy je raczej mało radosne, ale czy ktoś obiecywał sukcesy?

Jestem nieomal rówieśnikiem dekadencji. Moja młodość przypadła na jej młodość, razem się zestarzeliśmy i ona ciągnie mnie za sobą. Czy ten świat przetrwa? Nie powinno się stawiać głupich, bo podcinających skrzydła, pytań. Nie fair! Pojawiają się stale „nowe pomysły”, które nieomal z reguły już kiedyś były – niestety myliłeś się Karolu Marksie! To nie ekonomia zarządza światem – to wyobraźnia nim trzęsie. Trzeba sobie wpierw coś wyobrazić, żeby było co sknocić.

Czy w ogóle powinno się podejmować wysiłek duchowej identyfikacji i „poszukiwać siebie”? Może powinien nam wystarczyć sam fakt podróży? Jesteśmy trochę jak Jonasz w brzuchu wieloryba. Pieczołowicie pilnujemy pulsu w złudnym przekonaniu, że to nasz puls, a wieloryb milczy i nie wyprowadza nas z błędu. Może w ogóle nie wie, że ma coś w brzuchu? Jedni Jonasze są przekonani o swojej dojrzałości i rozumie, upierają się przy swoich racjach i walczą zacietrzewieni wierząc, że wieloryb jest z nich dumny. Drudzy śmieją się z pierwszych, bo są na to za mądrzy i „wiedzą”.

Nie ma mądrych, a jeśli nawet są, to im ciężko. Janek Kobiela, syn dozorcy z naszej kamienicy na Powiślu, śpiewał: Ułani wędrują, kopytami go traktują! Mama poprawiała: Tratują synku, tratują! Ale Nie miała szansy przy Janku Kobieli: – Traktują!

Gdyńskie knajpy w pobliżu portu w latach 1957-60-tych. Zadymione, brudne, parszywe speluny, ważna część mojego wykształcenia. Skrzypek (Sławek Czyński) pochyla się do mikrofonu: Czerwone maki na Monte Casino. Prosimy nie tańczyć! Kur.y ronią łezkę i barman nie przyjmuje zamówień, ale nic nie kumający co jest grane szwedzki marynarz, usiłuje wywlec którąś z dam na parkiet. Natychmiast dostaje od jednego z alfonsów fangę w pysk i przy aplauzie polskich konsumentów wódki czystej zwykłej, wylatuje na bruk ulicy Portowej. Kto rozumie ten świat, proszę o telefon.

To bezradność czyni z nas samotników. Zapewne nie wymknę się już życiu jakie wiodę, ale jestem mądrzejszy, bo jeśli dziś ktoś podchodzi do mnie z nonszalancją, nie protestuję ani się oburzam. Pewnie mu to potrzebne. W tym bulgoczącym na peryferiach Drogi Mlecznej kociołku, maceruje nas nieubłagalny czas i tyle z tego mamy, a człowiek stale na idiotycznych koturnach!

Czym u diaska zajmuje się nasza, rzekomo przemądra świadomość? Kiedyś identyfikowałem moje życie z ucieczką. Uciekałem przed Chochołem. Po latach, gdy „zmądrzałem”, okazało się, że nie uciekam przed nim, a razem z nim. Pragnąc zakończyć moje abonamentowe walki z Hunami, wysłałem do nich na razie parlamentariuszy.

Bardzo sobie cenię to, że dysponuję świadomością i lubię ją bardzo – jest świetna! Sprawa się nieco wikła, gdy spoglądam uważniej. Ponieważ jak długo rzeczy się mają w obrębie ciała i materii, świadomość nie jest niezbędna, instynkty wystarczają aż nadto – vide zwierzęta. A wracając do Hunów, parlamentariusze dostali jedno zadanie: – Siać w Hunach wątpliwości.

Niebo nad Sztokholmem od tygodnia piękne, ale zimne. Podobno mróz to jedna z cech absolutnego piękna.

Andrzej Szmilichowski

 

Lämna ett svar