Człowiek marzy o skrzydłach, choć to marzenie należy do rodzaju nieurzeczywistnialnych. Zazdroszcząc ptakom, zapominamy jakie one mają ograniczenia. Może to było tak, że na początku miały ręce i nogi, tak jak my i też, ciekawe przestworzy, marzyły aby móc ulecieć i …. zobaczyć.
Główna Centrala Programatorska ulitowała się nad nimi. Jednak: „coś za coś”. Ptaki, z powodu swej ogromnej miłości do przestworzy, oddały swe ręce a GCP przetworzyła je na skrzydła. Teraz fruwają nad naszymi głowami a my gapimy się, zadzierając głowę do góry i wodząc wzrokiem za nimi. Tak, zazdrościmy, ale nie oddalibyśmy naszych rąk, nawet za cenę ogromnych skrzydeł. Chyba, że GCP, wspaniałomyślnie zaprogramowałaby nas od nowa. Wtedy stalibyśmy się podobni do aniołów, mając nogi, ręce i własne skrzydła, przyrośnięte do naszych łopatek. Nie możemy jednak liczyć na to. Człowiek to nie anioł. CENTRALA nigdy nie zgodzi się na to, bo robiąc z nas aniołów, straciłaby człowieka.
Człowiek (bez skrzydeł) ma skrzydlatą duszę i dzięki niej czasem odwiedza CENTRALĘ by podkradać bogactwo jej zasobów i posiąść tajemnicę siły mięśni ptaków. Chyba kiedyś zgromadzi wiadomości, na tyle wystarczające, że marzenie o ptasich skrzydłach przestanie być aktualne. Będzie mógł unosić się w powietrzu bez pomocy skrzydeł? Wiemy jak cudowne uczucie wywołuje przebywanie w powietrzu. Póki co wymyślamy różne rodzaje sportu, które umożliwiają nam przeżywanie krótkich chwil podobnych do lotów ptaków. Chwile takie kończą się w momencie lądowania na ziemi, na śniegu albo w wodzie. Nasze własne loty polegają na wolnym opadaniu, zaś nigdy na unoszeniu się. Skoki, jak na przykład o tyczce, są takim mikro naśladownictwem lotów, ale cóż, tylko dobrze wytrenowanym sportowcom udaje się przeżywać (na krótko) taką imitację unoszenia się w powietrzu. W snach ulatujemy, czasem…. bardzo wysoko. Volare!! Są to piękne sny. Inspirują nas do dalszych poszukiwań nad spełnieniem marzeń. Rozwój techniki filmowej umożliwia kinomanom kontakt ze światem fantazji, który, z czasem, może zamieni się w rzeczywistość. Tak jak fantastyczna powieść: „20000 mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Verne, przewidziała erę łodzi podwodnych.
Ludzie o nadzwyczajnych zdolnościach, jak wymyśleni latający Supermani i w ostatnich czasach (odkryte) „Superwomeny”, mogą pojawić się na ziemi. Nie wiadomo jeszcze jak powitamy dziecko doktora Frankensteina, jeśli i Ono stanie, całkiem żywe, przed nami. Może będzie grzecznym robotem nowych czasów?
To wszystko inspiruje i nie ustajemy w poszukiwaniu nowych dróg rozwoju. Potrafimy już tworzyć Supermaszyny. Coraz leprze, sprawniejsze i bardziej rozwinięte. Takie, które mogą w wielu wypadkach zastępować siłę ludzką a nawet procesy myślenia. Wyniki są rewelacyjne i ciągle ulepszane. Dziś unosimy się w samolotach (nazwa niewłaściwa), nawet wyżej od lotu ptaka. Wylatujemy w rakietach na podbój kosmosu. Uprawiamy sporty „powietrzne” na lotniach, szybowcach, w balonach. Wszystko to dzięki pomysłom i technicznym rozwiązaniom. Pokonujemy prawa ciążenia i siłę ziemskiego przyciągania, za pomocą maszyn, które na nasz rozkaz potrafią odrywać się od ziemi i unosić w przestrzeni. Wszystko po to aby ułatwić człowiekowi życie i proces odkrywania tajemnic świata. Przy rozważaniu wszystkich aspektów nowoczesnej techniki, nasuwa się pytanie: jak daleko ma być jej rozwój posunięty.
Czy ograniczając wysiłek człowieka do minimum czynimy mu przysługę lub krzywdę? Zachodzi obawa, że nadmierny rozwój techniki może działać degenerująco na ludzkość. Rozleniwiać ciało i umysł. Pierwsi ludzie tworzyli narzędzia i posługiwali się nimi, ale praca takich narzędzi była uzależniona od siły ludzkiej, więc zachodziła obustronna zależność. Takie prymitywne narzędzia wymagały dużego wysiłku ze stro-ny człowieka. Coś w tym rodzaju: „ja ci porąbię drewno jeśli użyczysz mi swej siły”, itp, itp. Często wysiłek był nadmierny, ale ludzkość przetrwała i wyrosła na współczesnego człowieka.
Dzisiaj, nie wiele wysiłku wymaga naciśnięcie guzika w procesorze aby ściąć drzewo, okorować i posiekać na kawałki. Teraz wysiłek mięśni ludzkich jest nieporównywalnie mały do wysiłku maszyny. Czyli następuje zachwianie równowagi: praca mięśni człowieka… a praca narzędzia. Czy to zjawisko kryje jakieś niebezpieczeństwo? Jeszcze dziś mamy prawo do udziału w procesie: człowiek – maszyna. Co się stanie gdy staniemy się tylko „obserwatorami” a roboty zaczną naciskać guziki?
Czy jest sposób na to aby nie dać się pokonać ma-szynom, aby znaleźć złoty środek na współpracę? Czy potrafimy rozwijać nasze ciała i umysł w dalszym ciągu bez zakłóceń ze strony techniki?
Myślę, że wielu ludzi już uświadomiło sobie jak przeciwdziałać zwiotczeniu naszych dusz i ciał. Pomaga im w tym jedna prosta maszyna, znana od wielu lat. Kierowana energią czerpaną z pracy ludzkich mięśni. To ROWER – „ja cię zawiozę, tam gdzie chcesz, jeśli użyczysz mi swej siły”.
Rower, ten ekologiczny twór, paradoksalnie wprost, zawdzięcza swe istnienie wynalazcy i producentowi wielu marek samochodów, które nie są tworami ekologicznymi (przynajmniej na razie). Pokonywanie odległości i możność rozwijania szybkości jazdy rowerem jest współmierna z wysiłkiem rowerzysty. Konkretnie z pracą nóg człowieka. Dzisiaj nie dysponujemy taką siłą mięśni aby rower mógł konkurować z szybkością jazdy samochodów. Auta znalazły, w przeciwieństwie do rowerów, nieporównywalnie większe zastosowanie do ciężkich i dalekich transportów. Wygodniejszych od roweru.
Nie wpływa to ujemnie na rozwój zainteresowania rowerem. Tak jak przemysł samochodowy pracuje nad ciągłym ulepszaniem jakości aut i eliminowaniem szkodliwych, dla środowiska naturalnego, spalin – tak producenci rowerów stale ulepszają rowery. Bez względu jak daleko posunie się rozwój obu przemysłów, niezmienną pozostanie idea współpracy ludzkich mięśni z mechanizmem kołowym roweru.
Rower, ten dwukółkowy czarodziej, podbija serca dzieci już od najmłodszych lat. Są, wyjątkowe rowery trzykołowe, przeznaczone dla bardzo małych dzieci czy dla inwalidów. Są rowery wyścigowe, górskie, wyczynowe, turystyczne, wodne itd, itd. Już od najmłodszych lat chłopcy a dzisiaj również dziewczynki marzą o posiadaniu roweru. Rower daje im poczucie wolności i pędu. Chyba jazdę rowerem można porównać z lotem ptaków. Mała imitacja, która budzi w człowieku uczucie szczęścia i nie tylko, bo jest doskonałym sportem i praktycznym, nie drogim ułatwieniem swobodnego poruszania się w okolicy. Ułatwia kontakt z naturą, tak bardzo potrzebny ludziom.
Dobrze jeśli w dzieciństwie rozpoczęty „rowerowy” byt przenosi się na dalsze lata życia człowieka. Studenci są permanentnymi użytkownikami rowerów. W Lund roi się od tajemniczych sylwetek, mknących bezszelestnie po ulicach wśród samochodów i przechodniów. Place, w pobliżu budynków uniwersyteckich, pokryte są mozaiką utkaną setkami rowerów „oczekujących” na swych właścicieli.
W Sopocie, wzdłuż złocistej plaży Zatoki, biegnie taki piękny, nadmorski deptak. Miejsce spotkań, nie tylko samych Sopocian, ale wielu gości Trójmiasta i w okresie wczasowym z całej Polski. To Sopocianie, przede wszystkim, wybrali to miejsce na festiwal rowerowych przejażdżek. Najłatwiej je dokonywać latem, ale i zimą, skoro nie zbyt sroga, też można ujrzeć śmigających szczęśliwców. Tak – szczęśliwców, którzy znaleźli świetny sposób na odprężenie duchowe, na aktywny odpoczynek, po prostu, na rowerową radość życia. Są tacy, którzy celebrują to rowerowanie. Pozostał mi w pamięci obrazek starszego pana na rowerze, dumnie wyprostowanego, z kapeluszem na głowie, w eleganckim ubraniu i w białych rękawiczkach. Dużo interesujących postaci można tam spotkać, ale nie to jest ważne.
Ważne jest to, że coraz lepiej rozumiemy, jak świetnym sposobem na życie i od-poczynek jest rower. Zazdroszczę im. Bardzo pragnę powrócić tam jeszcze nie raz i pooddychać tamtą atmosferą. Nawet tęsknię do tego spotkania. Może, gdy będzie mi już bardzo źle, to poproszę tych cudownych chłopców na rowerach aby uratowali mnie, jak samotnego ET…. i zabrali — lecz nie do nieba a na ścieżkę rowerową w Sopocie.
Teraz już myślę, że nie potrzebne są nam skrzydła ani latanie (o własnych siłach). Zostawmy to ptakom i maszynom. Kochajmy ROWERY.
Teresa Järnström Kurowska