Brytyjski fizyk Stephen Hawking, występując całe lata temu przed dużym eksperckim audytorium w Bombaju powiedział, że inżynieria genetyczna stworzy niebawem nowego człowieka. Mądrzejszego, bardziej zahartowanego na przeciwności i sprawniejszego, niż człowiek współczesny. Myśl ciekawa, ale przy dzisiejszej poziomie wiedzy już nie sensacyjna.
Badacze dysponują niejednym śladem sprzed tysięcy lat, mówiącym o genetycznych manipulacjach na ludzkim genomie. Celowe sztuczne mutacje, mieszane mutacje mitycznych stworzeń (cyklop, centaur), chimery. Gdy DNA, podstawowy materiał naszego genomu, został rozszyfrowany, przed nauką stanęły kolejne wyzwania. Nie wszystko może być uznane jako wynik procesu ewolucyjnego, którego ramy określił Karol Darwin i genetycy to dostrzegli.
Więc co, jednak Adam i Ewa? Tak, ale prawdopodobnie nie było ich tylko dwoje. Słowem wychodzi na to, że w odległej przeszłości mogło dojść do manipulacji naszymi genami. Tu oczywiście natychmiast rodzi się pytanie – Kto manipulował? Ale to chyba wiemy – Bogowie manipulowali! Nie wiemy tylko kim byli, jakie mieli zamiary, skąd przybyli? I najistotniejsze: Czy nadchodzi koniec nauki, koniec religii, koniec historii człowieka na tej planecie?
Całe myślenie i poniekąd działanie człowieka, kręci się wokół dwóch osi: nauki i religii. Kościół, ze swoją demagogią ignorującą wiedzę naukową, nie przetrwa w społeczeństwie globalnym, a ludzkość szybkim krokiem do takiego stanu się zbliża. Główną przeszkodą uniemożliwiającą porozumienie z nauką jest zarozumiałość kościoła, podparta kompleksami i co tu dużo mówić, strachem. Z kolei nauka podchodzi z mało zrozumiałym lekceważeniem, do jakże delikatnej sprawy, do uczuć religijnych. To wszystko czyni, że tak trudno wybudować mosty zgody pomiędzy składającym hołdy religii, a czcicielami nauki.
Mamy do czynienia z klasycznym, podobnym gordyjskiemu węzłem, zaplecionym dobrowolnie i pieczołowicie hołubionym przez obie wysokie strony. Piszę „podobnym”, ponieważ religia i nauka aż tak bardzo się od siebie nie różnią. Wszak jedna i druga strona szuka tego samego – ostatecznej prawdy. Różnią się jedynie drogami poznania, czyż mnich w tybetańskim klasztorze i kameduła w swojej celi, nie dochodzą do nieomal identycznych przemyśleń o Bogu i powstaniu kosmosu, co współczesny astrofizyk? Jedyna, ale nie błaha różnica polega na tym, że astrofizyk musi swoją teorię udowodnić, mnichowi zaś jest ona dana, w wiedzę mnicha trzeba wierzyć.
Człowiek jest całością psychosomatyczną, to wiemy od dawna i znikąd nie słychać sprzeciwu. Badania naukowe wyjaśniają, co dzieje się w mózgu, możemy nawet zobaczyć na ekranach impulsy elektryczne. Problem w tym, że nauka nie dotarła jeszcze do wiedzy, jak powstają owe impulsy. Ale my wiemy! Wiemy instynktownie, za przyczyną mieszkającego w nas ducha, osobowości umożliwiającej rodzenie się fantazji, budzenie ciekawość, ba, uzdrawianie nawet!
Skąd się wziął duch? Z wykopalisk! Żart żartem, ale to pytanie dla nauki i pomimo przekonania religii, że wie wszystko, również dla teologów. Nauka zna Wielki Wybuch (Wybuchy?), zna „czarne dziury”, ekspansję kosmosu. To ciągle niewiele, ale się stara. Religia uważa, że ma lepsze informacje, zna źródło-sprzed-źródła oraz w i e, że jedynym powodem Stworzenia, jest człowiek.
Ciekawi nas masa różnych rzeczy i pasjonują pytania: Czy jesteśmy w kosmosie osamotnieni? Czy za kosmosem kryje się inteligentny nadawca, versus Stwórca? Mamy nadzieję, że starania się powiodą i nauka wskaże dowód, że nie jesteśmy w kosmosie osamotnieni. Będzie to triumf nauki, ale nie będzie oznaczało końca religii. Pod warunkiem, że religia coś zrobi, a zrobić musi, bo inaczej przegra z kretesem. Najważniejsze prawa kosmosu, w tym jedno z pierwszych – prawo grawitacji, nic nie wiedzą o religijnych dogmatach.
….czasem wiek przychodzi sam.
Andrzej Szmilichowski