ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Notatki skandynawskie (1)

 2001:  Rozmawiałem z Em i nie potrafiłem mu rozsądnie wytłumaczyć, dlaczego w ogóle napisałem „Wyspy Polecone”. Pytał jaki był grunt, jaki powód powstania tej książki. Odparłem, że każde życie jest jakby nie napisaną powieścią, a ja pisałem aby się dowiedzieć czy z moim życiem jest podobnie. To nawet zręcznie zabrzmiało i co ciekawsze, jest chyba prawdą w jakimś ogólniejszym sensie.

Em napisał kolejną książkę i dał mi do czytania maszynopis. Bardzo dobrze napisany tekst, moim zdaniem najlepszy jaki dotychczas napisał. Pisał piórem epickim, szeroko, z oddechem, ciekawie rozwijał postacie… i skończył po stu stronach. Domyślam się, że do tego nawykł, wszystkie swoje książki kończy po około stu stronach. To może mieć coś wspólnego z jego wydawcą, który szalenie boi się kosztów, więc przypuszczalnie wbił mu w łeb dokumentnie i na zawsze, że ma się nie rozpisywać bo papier kosztuje fortunę. Powiedziałem mu o tym i zrobił taką minę, że moje domysły zostały potwierdzone. Jeżeli to rzeczywiście prawda, to jest to nad wyraz ciekawa koncepcja promowania literatury pięknej i można ją rozwinąć: – Panie Wydawco, dlaczego moja książka ma taki dziwny format? – Ponieważ drogi Autorze, jako element wtórny brałem pod uwagę, iż jej stronniczki będą się doskonale nadawały do zawijania śledzi! A książka Em rzeczywiście dobra.

Dumam chwilami jak by wyglądała moja sytuacja gdybym pisał w innych kraju, gdzie polonia większa, bogatsza i mniej zakiszona – bo pozostawszy w Polsce nie zostałbym pisarzem prawie na pewno. Sztokholmski partykularz zapiera chwilami dech w piersiach. To zastanawiające /uwaga ogólna i nie roszcząca sobie pretensji do posiadania racji, ale ją lubię/, że jesteśmy tak ogromnie impregnowani na otoczenie w którym żyjemy. Co przykrzejsze, jest to cecha konstant idąca przez pokolenia i kraje do których emigrujemy. Ustroje, układy, tradycje, zwyczaje społeczne i kultura nowoczesnych państw w których zazwyczaj osiadamy, w większości nie zmieniają nas ani na jotę albo tylko minimalnie. Zachowujemy się jakby się nic wokół nie zmieniło, nie było inaczej, ciekawiej, najczęściej lepiej, żyjemy i reagujemy tak jakbyśmy nadal przebywali w naszych zaściankach, okropność. I pomyśleć, że mówi się iż sztokholmska polonia należy do tych lepszych, że się korzystnie wyróżnia poziomem.

– Ale w końcu dojdzie do ostatecznego wyzwolenia – mówiłem dalej do Em gdy piliśmy kawę w naszej stałej kawiarni koło stacji metra i rozmawiali na wesoło o śmierci – i zaczną się kłopoty. Wiesz, nie znoszę pogrzebów, nawet na mój własny pogrzeb żywcem mnie nie zaciągną! Czasem staram się być dowcipny ponad miarę, z Kostuchy raczej nie powinno się żartować.

Kardynał Richelieu powiedział kiedyś: – Dajcie mi sześć linijek napisanych przez najuczciwszego człowieka świata, a ja znajdę w nich dość aby go powiesić. W tych słowach jest coś na rzeczy, ale niestety nie znam żadnego sympatycznego kata, któremu mógłbym powierzyć moje sprawy. Em zupełnie się do tego nie nadaje, jest po pierwsze zbyt zgodliwy, a po drugie nie uniósłby topora.

Napisane książki nadzwyczaj rzadko bywają właściwym miejscem do poszukiwania „całej prawdy” o pisarzu, ale jakiejś części tej prawdy zawsze można się w nich doszukać. Z tej mieszaniny, z chaosu jakim jest zazwyczaj praca w słowie, wynurza się jednak najczęściej /i na szczęście/ coś co go profiluje i identyfikuje, i ciekawie jest od czasu do czasu dobrać się do czyjejś twórczości, jaka by nie była.

Właściwie wszystko można opowiedzieć, do tego potrzebny jest tylko w miarę sprawny warsztat pisarski. Mogę opowiedzieć w każdej chwili literalnie wszystko, wszystko za wyjątkiem własnego życia. Ta niemożliwość skazuje mnie na pozostanie takim jakim mnie widzą i opisują ludzie którzy twierdzą, że mnie znają. Oni nigdy nie dopuszczą do tego abym się zmienił, nie pozwolą na żadną odmianę a szczególnie nie zezwolą na zmianę ku lepszemu, abym stał się lepszym człowiekiem, lepszym pisarzem. Zniweczą każdy cud przemiany która odmieniłaby im mój obraz, zlekceważą każdą oznakę tylko po to, aby móc powiedzieć: – Znam go doskonale i wiem czego się można po nim spodziewać!  I nawet nie można na to zareagować, zawołać: – Kłamie! On kłamie! Gdyż niestety takim protestem nic nie można zmienić ani nic zyskać, a tylko pomniejsza się własną wiarygodność.

Nie wierzę w prawdy zawarte w pamiętnikach, a już zupełnie nie wierzę w pamiętniki tajemne, pisane nie do druku i z zastrzeżeniem, że dopiero za pięćdziesiąt lat i tak dalej. I jedne i drugie są pozorne, rysują pozorne kontury ludzi, zawierają pozorne prawdy, i zawsze można się w nich dopatrzyć owego specyficznego rodzaju minoderii, podobnego do porozumiewawczych uśmiechów i mizdrzenia się w telewizji ludzi normalnych, a także polityków różnej barwy i innej żywioły.

A dzieje się tak dlatego – wracam do trudności z opowiedzeniem własnego życia, że brak mi języka dla mojej rzeczywistości. Jak można dowieść kim się jest w rzeczywistości? Ja tego nie potrafię, brak mi instrumentu do opisania mojej rzeczywistości. Wiem-kim-jestem to zastraszające pole porażek wielu pisarskich i nie pisarskich pokoleń. Mojżesz czegoś nie dopatrzył, powinien mieć na swoich tablicach jeszcze jedno przykazanie: – Nie uczynisz z siebie wizerunku!

       Każdy wizerunek to grzech nieprawdy, gdyż to co osiąga się słowami jest przeciwieństwem uczuć. Sam nie wiem czy dobrze rozumiem sens tego zdania. W każdym razie myślę, że słowa są przeciwieństwem miłości. Gdy się kogoś kocha prawdziwie, pozostawia mu się wszelkie możliwości kreślenia swego obrazu, i mimo dobiegających często sygnałów ostrzegających, człowiek jest gotów podziwiać, wciąż na nowo podziwiać, nie bacząc na ostrzeżenia pukające do bram rozsądku: -Ach boże jakże ona jest inna od wszystkich! – O mój ty stwórco jakiż on różnorodny! Ciągle sobie coś wmawiamy, rysujemy obrazy nieistniejących rzeczywistości, ale cóż, innej drogi nie znamy, inna droga w ogóle nie istnieje. Najlepsza rada jakiej chętnie bym wysłuchał i jakiej chętnie bym udzielał, jest: – Nie czyń sobie krzywdy wizerunkiem innych!

Nigdy i nikomu nie bywa łatwo a niezwykle rzadko przyjemnie odsłaniać prawdę o sobie, co pogarsza jeszcze świadomość, że praktycznie jest to w ogóle niemożliwe. Z twórczości pisarza wyłania się bowiem nie tyle taki człowiek jakim on jest, a taki jakim chciałby się wydawać. – Należy zawsze rozróżniać dzieło od pisarza – przestrzegał Voltaire. Człowiek który ma dar pisania nie jest zaraz natchnionym prorokiem, odkrywcą nowych lądów, pisarz w ogóle a pisarz znający swoje możliwości w szczególności, jest rzemieślnikiem słowa, panną proponującą czytelnikowi romans, niczym innym. Taki jest status codziennego obrabiacza słów, pisarza jakich na świecie większość. Inaczej rzecz się ma z pisarzem wielkim, gdyż o jego względy nie zabiega jedna panna, zabiega wszechświat.

Andrzej Szmilichowski

Most nr 1/2004

 

Lämna ett svar