Sam na sam

Zdaję sobie sprawę, że się powtarzam, że niejednokrotnie już poruszałem się w sferach osobistego i szerszego kosmosu, ale ponieważ każdy akt samodzielnego myślenia jest swoistym rodzajem rebelii, a ta potrafi rodzić nowe formy, czuję się usprawiedliwiony.

Co lub kto jest „mną”? Urodziłem się, ale o to nie prosiłem, a zatem nie dobrowolnie znalazłem się w tym materialnym świecie? Jakie więc mam podstawy aby orzekać, że cokolwiek poza mną, moim „ja” istnieje, kiedy dostępne mi są tylko dane z mojego umysłu? Nie mam żadnych podstaw, aby mówić o istnieniu jakichś ponadczasowych absolutnych praw, prawd i ponadfizycznych struktur.

To, co wydawałoby się, że jest naprawdę moje, chyba nie jest, bo od zarania jestem wplątany w wielu ludzi i przez nich bez ustanku urabiany. A zatem jedyną rzeczywistością jest ta międzyludzka i proces ciągłego tworzenia siebie nawzajem, a to mogłoby sugerować myśl, że tylko człowiek może być człowiekowi bogiem. Umysł trzymający się kurczowo jawy, broni się i buduje systemy złudnych poszlak, nierzadko prowadzących ku absurdom. Poszlaki zaś mnożąc się zwolna układają w system myślenia i tak powstaje logiką myśli i czynów. Jak tu być wyłącznie „sobą”? Jak przeciwstawić się „maskom” nakładanym światu przez tradycje historyczne i religijne?

Dobrym przykładem na to, co mam na myśli, jest los Żydów. Wystarczyło, że raz skierowano na nich uwagę, a znalazło się i ciągle znajduje tysiące poszlak wskazujących, że nikt inny tylko Żydzi są przyczyną zła trapiącego świat. Poszlakowe skłonności ludzkiego umysłu, potrafią nawet unieważnić ponadczasowe prawo przyczyny i skutku, stając się kpiną, tragifarsą narzucającą nieuczciwy sen, z którego przebudzenie jest niemożliwe, ponieważ  nie ma ku temu ochoty.

To jedno. Drugie, że doszło do niebywałego i wciąż przyspieszającego zagęszczenia ludzkiej populacji, a zatem nacisku ludzi na ludzi, nieomal uniemożliwiającego przebywanie sam na sam z sobą. Dezorientację pogłębia pozaludzki świat religii, która głosi, że człowiek jest człowiekowi bratem, co jest czystą iluzją, ponieważ wierzący są przeciwni niewierzącym, zaś niewierzący nie wierzą wierzącym. Wiara wierze nie równa, dobrzy ludzie!

Przypomniała mi się opowiastka mojego ojca. Obrazek, który lubił opowiadać, szczególnie kiedy w towarzystwie był ksiądz, a na stole sławna babcina nalewka. A zatem:

W katolickim kościele, przed jednym z obrazów Drogi Krzyżowej, na którym Święty Jerzy na koniu przebija piką smoka, zatrzymuje się młoda Ukrainka-unitka z dzieckiem na ręku i unoszą chłopczyka mówi: Pacyłuj synok Boha w chwostik!

Co tu można dodać? Człowiek wczepia się w Boga z samej natury społecznego obcowania oraz presji, przez co relacja „ja – On”, staje się iluzoryczna. Wiara ma poważne kłopoty, co dobitnie potwierdzają pierwsze dekady dwudziestego pierwszego wieku. Przyszła mi w tej chwili do głowy pewna myśl: Może całkowita i prawdziwa wolność jest możliwa tylko wtedy, kiedy zdołamy nadać wartość swojemu cierpieniu?

Gdzie w tym wszystkim, w życiu, jest sens? Kto wie, niech pierwszy rzuci kamieniem! Brak go (sensu) na ludzkim planie, więc może leży poza naszą świadomością, tam gdzie wszystkie oblicza Boga? Podobno w tradycji judeo-chrześcijańskiej można stanąć przeciw sobie i zgłosić votum nieufności, bowiem miłość własna jest naszą (drugą?) naturą. Mądra ta Ukrainka z opowiastki Taty.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar