Boska Pola (2)

Przez kilka lat z Bydgoszczą związany był Leopold Trzebuchowski vel Orwicz vel Brodziński, warszawianin urodzony 12 listopada 1894 roku, o którym już wspominano jako o sekretarzu osobistym Poli Negri. Był więc od niej trzy lata starszy i chyba w niej zadurzony po uszy. Poznali się ze sobą jeszcze w szkole dramatycznej.

Nad Brdą zjawił się jako dyrektor Teatru Żołnierskiego na początku 1920 roku, co stanowiło jego najukochańsze wspomnienie, odnosząc sukcesy artystyczne i moralne. Urządzał wieczory żywego słowa dla żołnierzy (i nie tylko), stając się ulubieńcem Bydgoszczy. Kiedy wystąpił w listopadzie 1920 roku, ”Dziennik Bydgoski” (nr 248) podał, że artyści-żołnierze wręczyli swemu reżyserowi wiązankę z jedwabną szarfą, na której widniał napis: ”Kochanemu niestrudzonemu Dyrektorowi Lechowi Orwiczowi – zespół Teatru Żołnierskiego”.

Po jego grudniowym występie p. Stefania Tuchołkowa napisała:

Lech Orwicz, znany już dobrze publiczności bydgoskiej, wygłosił z głębokim zrozumieniem poezję Mickiewicza, Laskowskiego i Słońskiego. Artysta ten posiada świetną dykcję, dźwięczny głos, a słowa swe ilustruje odpowiednią mimiką, przytem posiada piękne warunki zewnętrzne, co u artysty dramatycznego jest nieodzowne. Publiczność powitała go grzmotem braw, każdy numer programu gorąco oklaskując /…/ Własne jego poezje przypominają mi piękną formą i siłą namiętnego uczucia wspaniałe erotyki Tetmajera. Po deklamacjach zapanował na sali entuzjazm, posypały się kwiaty i złożono szereg wieńców i kwiatów z odpowiednimi napisami na szarfach oraz wręczono artyście piękne dary, filiżankę złoconą od sióstr [B. i J.] Garczyńskich [zakład jubilersko-złotniczy, pl. Teatralny 4], milionówkę i ”Marienquelle” – ”Ostromecko” oraz śliczne drzewko wigilijne. Na jednej z szarf dyrekcji [kinoteatru] ”Corso” widniał napis: ”Temu, który kocha prawdziwie sztukę”… (Dz. Byd. nr 289 – 25.XII.1920 r.)

A więc brawo-bis! Lepiej być pierwszym w mieście nad Brdą, niżeli jednym z wielu w stolicy nad Wisłą.

Gwoli ścisłości dodajmy, że za rządów sprawowanych później, tym samym pismem, przez red. Konrada Fiedlera, wyrażano odmienną opinię. Po wieczorze uroczystym w rocznicę „cudu nad Wisłą” anonimowo napisano:

…W części deklamacyjnej wystąpił p. Orwicz ze znanymi swoimi wierszykami. Wygłosił  je ze swadą i uczuciem. W każdym razie p. O.  powinien by jeszcze popracować nad dykcją (mówi za szybko i niewyraźnie): tudzież nad tonem jej, gdyż stanowczo mówi na tonie wysokim,  jakby płacząco piskliwym. (Dz. Byd. nr 188 – 19.VIII.1921 r.)

Zły to humor recenzenta, czy prawda bez osłonek?

Orwicz chętnie recytował własne teksty, gdyż miał chyba nieposkromione ambicje literackie. Dość długa jest lista jego dzieł: przekłady „Rose-Marie” Rudolfa Friemla (1925 r.) i „Barona Cygańskiego” Johanna Straussa (1935), sztuki własnego pióra „A nerwy grają…” (dramat w 4 aktach), „Przysięga” (dwuaktówka), „Taki jak wszyscy….” (komedia), „Miłość i zazdrość” (motto głosi: Wszystkim rogaczom ku nauce poświęca Autor) z lat dwudziestych, ponadto powieści „W sieci lesbijki” i „Kobieta-sfinks”. Jak informował w 1921 roku wydawca: W każdym wypadku zwracać się należy do autora, Bydgoszcz, Zamoyskiego 21.

Premiera „Miłości i zazdrości” odbyła się zresztą w teatrzyku bydgoskim „Corso” przy ul. Gdańskiej 18, gdzie Orwicz-Brodziński był kierownikiem Zrzeszenia Niezależnych. Red. Ludwik Masłowski pisał potem w recenzji, że …miejsce to modne i dystyngowane. Na scenie robi ta bluetka tak samo dobre wrażenie, jak czytanie. Autora [i reżysera] wywoływano wielokrotnie i ofiarowano mu mnóstwo kwiatów. (Dz. Byd. nr 250 – 9.XI.1922 r.) Oklaski, bukiety, upominki, uwielbienie, klaka – Orwicz szalenie to lubił, czując się bóstwem na lokalnym Parnasie.

Zrzeszenie Niezależnych przy bydgoskim kinoteatrze było niejako „dzieckiem” Lopka, skoro czytamy, że  jest to zespół miłośników sztuki scenicznej, rozpoczynający pracę pod kierownictwem Lecha Orwicza-Brodzińskiego,  filia warszawskiego oddziału „Niezależnych”, założonych przez niego w l9l8 roku i egzystujących do dziś dnia /…/ Zrzeszenie „Niezależnych”,  składające się z 30 osób,  rozpocznie występy (praktyka) dnia 1-ego września w Teatrzyku „Corso”. Program składać się będzie z jednoaktowych utworów (śpiew, deklamacja i taniec)… (Dz. Byd. nr 191 – 31.VIII.1922 r.) Najpierw wystawiono farsę „Wyprawa ślubna”, następnie parę innych, wreszcie jednoaktówkę inicjatora i szefa „Niezależnych”.

Entuzjazmu dla tego teatrzyku  nie wykazywali inni aktorzy, mający z Lopkiem  od dawna – jak to się mówi – „na pieńku”. Wydano bowiem oświadczenie Komisji Artystycznej Filii ZASP przy Teatrze Miejskim w Bydgoszczy, które zamieściła „Gazeta Bydgoska” (nr 5 – 9.I.1923 r.) w wiadomościach bieżących: Komisja, ze względu na pojawiającą się w prasie reklamę p. Lecha Orwicza (Leopolda Brodzińskiego), kierownika teatrzyku „Corso” w Bydgoszczy, jako „pedagoga i wychowawcy artystycznego” szeregu członków Zw. Artystów Scen Polskich, będących chlubą teatrów polskich – oświadcza, że reklama powyższa mija się z prawdą i że zorganizowane w ZASP aktorstwo polskie, w szczególności artyści z ZASP w Bydgoszczy, nie mają nic wspólnego ze scenką „Corso” i jej „niezależnym” kierownikiem p. Lechem Orwiczem. W imieniu komisji podpisał to oświadczenie jej przewodniczący aktor Ludwik Stefański.

Albowiem Lopka, jak mówili nań przyjaciele, rozsadzała energia, przy czym nie obca mu była autoreklama: jako Wolski chwalił Orwicza za wyreżyserowaną tragedię „Sędziowie” Wyspiańskiego (Lech Orwicz wywiązał się ponad wszystkie pochwały. Rola była wykończona do najdrobniejszych szczegółów… – Dz. Byd. nr 206), wychodząc z założenia, że samochwalstwo jest dźwignią sławy i jeśli sam siebie nie pochwali, inni mogą jego osoby nie dostrzec. Gdyż służąc radą Kopciuszkowi z Lipna, jak mawiano o hr. Chałupiec-Dąmbskiej, występując w Teatrze Żołnierskim i pisując wiersze, działał też jako… krytyk teatralny „Dziennika Bydgoskiego”.

Kiedy w czerwcu 1921 roku z krótką wizytą do Bydgoszczy zawitał Józef Piłsudski, wśród osób, którym udzielił audiencji Naczelnik Państwa, nie zabrakło oczywiście Leopolda Trzebuchowskiego. On wszędzie musiał  być obecny.

Jego bezkompromisowe recenzje bulwersowały miejscowy światek aktorski. Tygodnik „Nowe Tory” (nr 18 z 1920 r.) opublikował przeto demaskatorski list, podpisany przez 13 artystów dramatycznych, protestujących że „Dziennik Bydgoski” oddał dział teatralny w ręce niejakiego Lecha Orwicza-Wolskiego-Brodzińskiego-Trzebuchowskiego, człowieka czworga nazwisk. A recenzje wychodzące z pod pióra  tego pana urągają wszelkiemu pojęciu o sztuce i grze artystów. Aktorzy lubią czytać o sobie, ale nie cierpią mentorstwa kolegów po fachu, strojących się w piórka recenzentów. Życie Lopka nie było więc usłane samymi płatkami róży, zdarzały się kolce.

Natomiast ukochane przez niego pismo własne „Przegląd Teatralny i Filmowy” składano i odbijano w Drukarni Narodowej w Bydgoszczy. Poprzednio redagował w Warszawie tylko „Przegląd Teatralny”, ale i to wcześniejsze i późniejsze nosiło znamienne motto: ”Amicus Plato, sed magis amica veritas” czyli przyjacielem Platon, ale największą przyjaciółką prawda. To dawało mu jakoby prawo do krytykowania kolegów po fachu. Nakład pisma raczej niewielki, ale jak gdyby dla zachęty publikowano listę stałych prenumeratorów. Znajdowali się na niej m.in. prezydent miasta Bernard Śliwiński (nr 9), red. Stanisław Nowakowski (nr 25), red. Jan Teska (nr 26), red. Stanisław Brandowski (nr 28) z Bydgoszczy. Później proponowano też kupno oprawionych roczników czasopisma, które trudno było rozprzedać.

Przegląd ów w latach 1924-1925 był najpierw tygodnikiem; później dwutygodnikiem. Miał praktyczny format zeszytowy, winietę opatrzoną objaśnieniem: tygodnik ilustrowany poświęcony sprawom teatru, muzyki, sztuki i kinematografu i był redagowany z wyraźną pasją autorską. Wydawca Brodziński wypełniał go niemal wyłącznie… własnymi tekstami, donosząc co się dzieje na scenach w Polsce, a także nie gardząc ploteczkami i sensacyjkami (np. samobójstwo Ewy May – nr 16 z 28.IX.1924 r.). Tamże  już wcześniej (nr 3 – 29.VI.1924 r.) pomieszczono panegiryczne opisy Poli Negri (…W ciągu roku usuwa w cień wszystkie niemieckie gwiazdy filmowe, budząc zazdrość rozsierdzonych hakatystek,  jak np. Henny Porten, zawziętego wroga wszystkiego, co polskie6 /…Dziewczę wyrosło na wielką i sławną artystkę, która pierwsza po Modrzejewskiej i Paderewskim, sławę Polski przez sztukę na świat szeroki głosi), liczne fotosy gwiazdy i  wspomniany cykl „wrażeń z seansu spirytystycznego”, niekiedy wiersze, a także swawolne żarty (1924: – Wszyscy wymyślają na samochody, a ja osobiście bardzo je sobie chwalę! – Widocznie ci jeszcze nikogo z rodziny nie przejechali? – Owszem, przejechali – teściową!). Stamtąd też wiadomo, że na cześć gwiazdy ułożono walc-boston „Divina Pola Negri”, który pojawił się w sklepach muzycznych.

Zresztą sama Pola – wiadomość tę zawdzięczam p. Alojzemu Bukoltowi – nagrała bardzo wiele płyt gramofonowych w wytwórniach Odeonu, Elektroli i Ultraphonu, zaś jej diskografia (list of gramophone records made by Pola Negri) zawiera łącznie 33 pozycje. Przeto gwiazda filmu niemego bynajmniej nie pozostała całkiem niema.

Tymczasem Lopek błysnął talentem poetyckim przekładając wiersz na cześć Poli Negri, napisany po francusku przez Halkę Ducraine, a kończący się strofami:

     Piękna i dumna, niby „Cesarzowa”

Mkniesz przez życie –

przez lądy i morza…

A jakąż jeszcze tajemnicę chowa

Talent Twój boski –

co w niebne przestworza

Szybuje śmiało, jak ptak skrzydlaty,

Rajski ptak barwny

w złote strony świata.

Najdziwniejsze bywały ogłoszenia w czasopiśmie Brodzińskiego, który musiał wręcz dwoić się i troić, żeby zdobyć pieniądze na swe umiłowane czasopismo. Jest tam niemal regularnie ogłoszenie Sękowskiego, leczącego astrologią  (Podziękowanie. Gdy już 6 lat chorowałem na chroniczny katar jelit i żołądka, pan astrobjolog Antoni Sękowski wyleczył mnie w 1918 r. w Berlinie. Do dzisiaj jestem zdrów, za co panu Sękowskiemu mieszkającemu przy ul. Gdańskiej 147 serdecznie dziękuję. Pan Sękowski mi wówczas powiedział, a było to w maju 1918 r., że zostanę w 1919 r. polskim leśniczym, co też się stało, a byłem wtenczas leśniczym w Nadrenii. Strzelecki Gaj, pow. Chodzież, Szablewski, leśniczy),  anonse Teofila Kasprzewskiego (homeopatyczne i biochemiczne leczenie chorób wewnętrznych – z odbitką medalu otrzymanego w 1893 r. w Hanowerze, opatrzonego napisem Dem Fleiss den Preis – nagroda za trud),  zachwalanie wyrobów wędliniarskich przez Piotra Godka, mistrza rzeźnickiego, zachęta do lektury „Dziennika Bydgoskiego”, „Gazety dla Wszystkich” (bezpartyjny narodowy tygodnik w Bydgoszczy, cyrkulacja 12.000 egz., najlepsze pismo do ogłaszania, wychodzi zawsze w niedzielę) i „Maratonu” (ilustrowany tygodnik sportowy, Bydgoszcz, ul. Długa 53), do odwiedzania ogrodu zoologicznego w Poznaniu (jedyny w Polsce), a także „Trocadero” w Bydgoszczy (w ogrodzie – w razie niepogody na sali – codziennie walki zapaśnicze, nagroda 5000 zł, ponadto wielkie varieté). Zamieszczano nawet inseraty matrymonialne.

Ogłoszenia, rzec można, „mydło i powidło”, ale zdobywane przebojowo w imię szlachetnej sprawy pisania (Orwicza) o kinie i teatrze. O żywych zainteresowaniach kinematograficznych redaktora naczelnego świadczyła również nagroda otrzymana w styczniu 1922 roku od Towarzystwa Filmowego Kinostudio w Warszawie. Na konkurs ogłoszony na scenariusz filmowy wpłynęło kilkanaście prac, ale pierwszą nagrodę 35.000 marek otrzymał p. Lech Orwicz-Brodziński z Bydgoszczy za scenariusz farsy „Nasza Mimi”.8/  Oto symbioza ambicji i talentu!

„Dziennik Bydgoski” od początku interesował się wszystkim, co się działo z Polą Negri, na poły mieszkanką grodu nad Brdą. Przeto notował, na podstawie gazet berlińskich, w wiadomościach potocznych:

Wczoraj wieczorem, gdy sławna artystka wyszła z hotelu [zatrzymała się w Esplanadzie przy Bellevuestrasse], z pokoju jej zabrano klejnoty i drogocenne futra, przedstawiające wartość miliona marek niemieckich. Pola Negri wyznaczyła 75.000 mk nagrody za zwrot skradzionych rzeczy. (Dz. Byd. nr 223 – 6.X.1920 r.) Wkrótce sprawna policja berlińska odzyskała złodziejski łup i ustaliła sprawców – służącego hotelowego z dwoma pomocnikami.

Zapewne Pola, osoba dość oszczędna ale dbała o reklamę i rozgłos, nie musiała nikomu wypłacać nagrody. Urzędnicy po prostu spełnili swój obowiązek.

Również Lopek trafił do kroniki kryminalnej, gdyż polskim złodziejom mieszkania przy ul. Zamoyskiego 21 wydawały się łakomym kąskiem. Przeto czytamy:

Wczoraj wróciwszy do domu Lech Orwicz skonstatował kradzież garderoby: frak na jedwabiu, nowe garnitury marynarkowe granatowy i brązowy, palto czarne jesienne, palto pumowe, dwa garnitury żakietowe, bieliznę, krawaty, etui do papierosów, złote żetony oraz walizę z krokodylowej skóry (własność Poli Negri) i walizę zwyczajną ogólnej wartości 500.000 marek /…/ Pan Lech Orwicz przy pomocy Urzędu Śledczego prowadzi śledztwo i jest na tropie złodzieja. (Dz. Byd. nr 136 – 17.VI.1921 r.)

Lopek w roli Szerloka Holmsa? Rola niezwykła, ale nieraz tak bywa, gdy policjanci działają ospale a kradzież jest dokuczliwa. I co najważniejsze  wykryto jej sprawcę.

Czy jednak zdołano go ująć i oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości? – nie wiadomo. W związku z kradzieżą dokonaną w mieszkaniu p. Lecha Orwicza śledztwo ustaliło, że kradzieży dokonał niejaki Zbigniew Maciej Andrychewicz w przejeździe z Gdańska. Część rzeczy złodziej sprzedał w sklepach komisowych przy ul. Dworcowej. Po dokonaniu kradzieży złodziej zbiegł, lecz policja znajduje się na jego tropie. Kto kupił cokolwiek od Andrychewicza zobowiązany jest zameldować w biurze urzędu śledczego Policji Państwowej (ul. Jagiellońska 21), w przeciwnym razie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności sądowej. Andrychewicz ponadto poszukiwany jest przez lwowskie DOG za dezercję z wojska. (Dz. Byd. nr 159 – 15.VII.1921 r.)

Ulubieniec Bydgoszczy, wnioskując z inwentarza skradzionych rzeczy, był strojnisiem. Umiał i lubił się dobrze ubierać. I widocznie było go na to stać.

Lopek Brodziński opiekował się mamą Gri-Gri i służył wiernie Poli Negri (ta niewdzięcznica nie raczyła wymienić jego nazwiska w swoich głośnych „Memoirs of a Star”, chociaż mile go wspomina, ograniczając się do imienia Lopek). W 1925 roku przywiózł on panią Eleonorę do Ameryki, płynąc przez ocean na pokładzie transatlantyku „Olimpic”, należącego do White Star Line, z Cherbourga do Nowego Jorku. Zabrał  ze sobą również ulubionego pieska aktorki Czin-czika, podobno szalenie inteligentnego i pojętnego czworonoga rodem z Bydgoszczy. (Według polskiego przekładu pamiętnika Poli, chodziło o białego szpica „Chińczyka”, ale po latach trudno ustalić taki szczególik.)

„Dziennik Bydgoski”, wtedy już pod rządami red. Teski, pożegnał go życzliwie notatką w kronice miejskiej: Pan Lech Orwicz-Brodziński wyjechał do Ameryki na zaproszenie gwiazdy filmowej Poli Negri. Ma on w znanej wytwórni filmowej Paramount w Hollywood spróbować talentu swego w układaniu scenariuszy filmowych, pod którym to względem, zdaniem Poli Negri i prasy światowej, produkcja filmowa mocno szwankuje. A więc jechał jakby na ratunek… Hollywoodu. Dalej wspominano początki jego kariery w Warszawie i pierwsze występy w tamtejszych teatrach, dodając sukcesy nad Brdą: …W Bydgoszczy zorganizował teatr garnizonowy, wpierw w szpitalu, a potem w Strzelnicy. Zorganizował szereg dobroczynnych koncertów, m.in. manifestacyjny wieczór „Nie damy Śląska”…W 1923/24 gra na scenie teatru w Bydgoszczy. Role Abrama w „Kościuszce pod Racławicami”, Otockiego w „Szczęściu Frania”, Cesarza w „Krysi Leśniczance” zjednały mu sympatię ogółu. (Dz. Byd. nr 170 – 26.VII.1925 r.) Przeto żegnaj Lopku, bydgoszczanie mile Cię wspominają!

Zapewne długo poszukiwano  nabywcy  domu  Poli  Negri. W „Przeglądzie Teatralnym i Filmowym” Lopka Orwicza-Brodzińskiego znajdujemy ogłoszenie, które jak ulał pasuje do tej nieruchomości: Piękny murowany dom trzypiętrowy z mieszkaniem komfortowym czteropokojowym do sprzedania w Bydgoszczy. Oferty… (nr 16 – 28.IX.1924 r.) Kamienicę na Zamoyskiego 21 sprzedano rok później pani Marcie Czablewskiej za około 35.000 złotych.

Mama Gri-Gri nie czuła się najlepiej w Ameryce i powróciła  do  Europy. Odjeżdżając z Kalifornji  do Paryża matka Poli Negri, Eleonora Chałupiec /…/, ostatnio zamieszkała w Bydgoszczy, udzieliła w Chicago wywiadu na temat swych wrażeń z Ameryki, do której przyjechała przed 10 miesiącami. Pola Negri zakupiła pod Paryżem wspaniały majątek ziemski [XVIII-wieczny  pałac Rueil Séraincourt – ok. 45 km od stolicy Francji, u wrót Normandii], zamieszka tam teraz jej matka, gdyż jak mówi:

– Stale panujące gorąco w Kalifornji nie służy mi, a klimat we Francji zbliżony jest do polskiego klimatu. Wogóle najlepiej czułam się w mej kochanej Polsce. U córki mi było świetnie, ale stałe przyjęcia, zabawy i bankiety męczyły mnie. Potrzebuję na starsze lata spokoju, a mając wspaniały park obok pałacu, a w nim własną kaplicę, znajduję wypoczynek.

Na pytanie, czy podobała jej się Ameryka, powiedziała matka Poli Negri:

– Wolę Polskę. W Los Angelos [występująca wtedy pisownia] za mało drzew, natury, a za  wiele  słońca i piasku. Życie tamtejszych ludzi mi się nie podoba. Myślą, z wyjątkiem paru osób, o zabawach, miłostkach i  spędzają dzień za dniem nie kształcąc się i nie pogłębiając swej wiedzy. Kalifornja to kraj dla ludzi wyrzucających pieniądze. (Dz. Byd. nr 178 –6.VIII.1926 r.)

Poglądy pani Eleonory były więc surowe, ale nie pozbawione zdrowego rozsądku. Łatwo domyślić się, iż żyła po prostu izolowana w obcym dla siebie środowisku i obcym kraju. Wszak Pola notuje w swym pamiętniku: Matka nie mówiła po angielsku, na Lopka więc spadło zadanie wyszukiwania jej partnerów do kart, którzy władali polskim, rosyjskim lub francuskim i dotrzymywali jej towarzystwa, gdy była w studio. Czy należy wierzyć w jej biegłą znajomość języka francuskiego?

Rozstanie matki z córką, pomijając krótkie wizyty tej ostatniej w Europie, trwało długo. Mama Gri-Gri spędziła we Francji cały okres drugiej wojny światowej, dopiero po 1945 roku Pola zabrała ją ze sobą powtórnie do Ame­ryki. Pani Chałupiec wkrótce po przybyciu na francuską ziemię miała zaszczyt poczuć się matką księżnej.

Jerzy Nowakowski

koniec części 2. CDN

 

Lämna ett svar