Mistyczny Anglik, cieszący się opinią błyskotliwego i mądrego papieża, od dwóch lat kierował Piotrowym dziedzictwem, gdy nagle w czasie procesji krzyknął, zsunął się z konia i z charakterystycznymi okrzykami urodził w pyle rzymskiej ulicy syna.
Historia ta wydaje się zupełnie absurdalna, ale Peter Stanford, autor książki „PAPIEŻYCA”, sam praktykujący katolik, odnalazł w Watykanie oraz innych miejscach z górą pięćset dokumentów powołujących ową tajemniczą Joannę.
W kołach laikatu podniosły się natychmiast głosy protestu twierdzące, że w tej historii na pewno maczali palce masoni albo luteranie, ale Stanford zaprzeczył temu stanowczo uświadamiając krytykom, że posiadane przez niego dokumenty są z czasów, gdy ani luteranom ani masonom nie śniło się, że nimi kiedyś zostaną. Co odnalazł Peter Stanford?
Kulturalna panna z dobrego domu
W połowie lat 800-nych we wsi Wimborne Minster, leżącej w angielskim hrabstwie Dorset, w okolicach klasztoru w Mainz, urodziła się dziewczynka imieniem Joanna. Rodzice wychowywali ją w atmosferze uduchowienia, kultury i wiedzy, a gdy podrosła posłali celem dalszych studiów do Aten.
Tam właśnie, w Atenach, Joanna zdecydowała się ukryć swoją płeć i występować w szatach męskich. Była bystrą dziewczyną i rozglądając się wokół szybko pojęła, że jedyną drogą do zrobienia kariery było udawanie mężczyzny. W zrobieniu jej – a jedyną wówczas karierą obok wojskowej była kariera kościelna – i otwarciu drogi do Watykanu, pomogła wyjątkowa sprawność intelektualna Joanny. Awansowała błyskawicznie i gdy w 853 roku papież Leon IV zmarł, kandydatura na tron papieski błyskotliwego Anglika była niemal bezdyskusyjna.
Przez prawie dwa lata piastowała Joanna to najwyższe stanowisko ówczesnego świata. Wielcy filozofowie siedzieli u jej stóp, kler podziwiał, lud wielbił. I wtedy, u szczytu powodzenia, zdarzyła się ta okropna historia. Po środku centralnej rzymskiej drogi, w pełnym świetle dnia, w trakcie uroczystej procesji, papież Joanna urodziła dziecko.
To był zbyt wielki szok aby rzymski plebs mógł zachować się spokojnie. Tłum ruszył do ataku, przywiązano Joannę do konia i pognano przed siebie. Potem ją ukamieniowano, poćwiartowano, a resztki ciała zakopano koło drogi. Jej nowonarodzony synek jakimś cudem uszedł z życiem i zaopiekował się nim kościół. Z czasem został biskupem Ostii, miasta portowego leżącego w pobliżu Rzymu.
Niezwykły taboret
Peter Stanford rozpoczyna swoją książkę opowieścią o tym, jak zetknął się z ową historią. Otóż w odległych zakamarkach jednego z watykańskich gmachów, w jakimś zamkniętym od niepamiętnych czasów magazynie, natknął się na masywny taboret z okrągłą dziurą pośrodku. Zaintrygowany Stanford nie spoczął zanim nie dowiedział się kto (bo po co łatwo domyślił się sam) na nim siadywał i tu spotkała go niespodzianka. Okazało się bowiem, że jest to słynna i legendarna sedia scerocaria, krzesło na którym sadzano nowo wybranego papieża dla przeprowadzenia testu płci. Stanford uważa, że zwyczaj ten wprowadzono po doświadczeniach Watykanu z Joanną. Przedstawia również dalsze, podpierające prawdziwość jego tezy fakty:
- rzymska ulica o nazwie Vicus Papissa leży w miejscu gdzie rozegrała się scena porodu i makabrycznego samosądu. Aż do 1565 roku stała tam rzeźba kobiety w papieskich szatach,
- dwie (nie istniejące dziś) rzeźby, jedna w Siena, druga w Bolonii, przedstawiały damskiego papieża z dzieckiem na ręku,
- w średniowieczu była w Rzymie bardzo znana i popularna gra w karty ”Papież Joanna”, jedna z kart przedstawiała papieża-kobietę,
- znana jest do dziś stara legenda o kobiecie z Mogunta, która przekonała biskupa aby wyświęcił ją na kapłana. Mogunta jest łacińską nazwą Mainzu,
- Marcin Luther opowiadał, że gdy w 1510 roku był w Rzymie, widział obraz przedstawiający papieża Joannę z dzieckiem na ręku,
- około roku 850-go jest w poczcie papieży rzymskich dwuletnia luka – pomiędzy Leonem IV-tym, a Benedyktem III-cim,
- mniej więcej w tych czasach papieże przestali nosić brody.
Co na to krytycy?
Czytając „PAPIEŻYCĘ” i materiał dowodowy który powołuje, można naturalnie powiedzieć, że Stanford przesadza i daje sobie dużo swobody przy interpretowaniu różnych faktów historycznych. Zresztą historia pełna jest przykładów powołujących kobiety, które rodziły dzieci nie wiedząc o tym, że są w ciąży, lub przebrane w męskie szaty dokonywały wiekopomnych czynów (choćby dziewica Joanna d’Arc).
Jeśli zaś idzie o nazwę gry w karty, to legenda równie dobrze mogła brać początek od XII-wiecznej sekty religijnej stacjonującej w Mediolanie, która oczekiwała przyjścia żeńskiego Mesjasza. Ulica Vicus Papissa wcale nie musiała wziąć nazwy od żeńskiego papieża, a od rodziny Pape, której własnością była ta rzymska kwatera.
Stanford ma jednak w rękawie kłopotliwego dla krytykujących jego argumentację asa. Odnalazł bowiem w watykańskich archiwach zapiski zakonnika Marianusa Scotusa, który w swojej, datowanej około roku 1050, „Historiografii” pisze: Rok 854. Papież Leon zmarł w miesiącu sierpniu. Po nim nastała kobieta Joanna, która rezydowała dwa lata, pięć miesięcy i cztery dni.
Co na to Watykan?
Książka Stanforda nie wywołała w Watykanie spodziewanego szoku. Legenda o papieżu-kobiecie Joannie jest powszechnie w watykańskich murach znana i klasyfikowana jako mit. Watykańscy historycy uważają, że Stanford potraktował swoje źródła zbyt bezkrytycznie i podają jako przykład dobrze ilustrujący jego przesadny optymizm ów sławny taboret. Twierdzą oni, że papieże – będąc najczęściej starymi ludźmi – brali stale udział w niekończących się ceremoniach i w jakiś sposób ich naturalne potrzeby musiały być wypełniane. Jeszcze Pius XII korzystał z tego ułatwienia.
Dodajmy od siebie, że wydaje się iż nic by nie stało na przeszkodzie, aby owa sedia scerocaria mogła spełniać obie wspomniane wyżej funkcje. Ale co zrobić z i jak wyjaśnić zapis mnicha Scotusa?
Czy historia powołana w książce Petera Stanforda ma oparcie w rzeczywistych zdarzeniach czy nie, trudno powiedzieć. Jednak ogólnie i od wieków jest wiadome, że legendy i mity mają dłuższe życie od faktów historycznych. Są bardziej odporne na wymazanie z ludzkiej pamięci, gdyż nadzwyczaj często przedstawiają czyjąś bezpośrednio przeżytą i zapamiętaną rzeczywistości.
W końcu czemu nie? Historia ta, jak każda inna, mogła się zdążyć, istnienie kobiety-papieża w historii chrześcijaństwa wiary nie podważa ani jej ubliża, a nawet jakby zbliża ją bardziej do ludzi.
Andrzej Szmilichowski