Równouprawnienie płci osiągnęło w polskim alpinizmie nieoczekiwane szczyty, albo nawet przechyliło się na drugą stronę. Wystarczy wymienić sukcesy Wandy Rutkiewicz, która weszła na Everest (1978) i K2 (1986) jako pierwszy Polak wszelkich kategorii. Równocześnie lub wkrótce potem rozpoczął się jednak triumfalny marsz polskich alpinistów (mężczyzn!), którzy z czasem wspięli się na 10 spośród 14 szczytów 8000-tysięcznych, po raz pierwszy w warunkach zimowych. Z czasem tą grupę wspinaczy zaczęto nazywać ”lodowymi bojownikami” (określenie kanadyjskiej alpinistki i pisarki Bernadette McDonald, która ich sukcesom poświęciła książkę – Freedom Climbers). Jednym z głównych animatorów tych zwycięskich wypraw stał się Andrzej Zawada (1928-2000).
Tak się dziwnie złożyło, że byłem ”niemal obecny” przy początkach kariery wspinaczkowej Andrzeja. Gdy on (1951) uczestniczył w kursie wspinaczkowym dla początkujących, ja (7 lat młodszy) wędrowałem turystycznie po Tatrach, zahaczając też o Halę Gąsienicową, gdzie ów kurs się odbywał. W najlepszym razie mogliśmy się minąć na grzędzie Kościelca, który stał się wtedy moim pierwszym 2-tysięcznikiem.
Nie jestem pewien czy Zawada był na Hali i w Murowańcu 6 lat później gdy początkujący wspinacz Karol Modzelewski (właśnie zaliczył kurs przejściem południowej ściany Zamarłej Turni) wbiegł do jadalni z rozpaczliwym okrzykiem: Wawa nie żyje! Dotarła właśnie wiadomość, że Wawrzyniec Żuławski, śpieszący na pomoc Stanisławowi Grońskiemu i 2 Jugosłowianom zaginionym w masywie Mont Blanc, zginął pod lawiną seraków.
W teorii nasze drogi mogły się przeciąć już przed wojną w Rabce czy tuż po wojnie w Karkonoszach (Matejkowice/Przesieka, Jelenia Góra) ale różnica wieku na moją niekorzyść sprowadza te możliwości do zera. Jego życzliwość i bezpośredniość poznałem dopiero w II połowie lat 1980. na festiwalu filmowym w Katowicach.
Te wysoko i daleko sięgające – w czasie i przestrzeni – porównania! Biograf Zawady łączy jego pierwsze wspinaczki tatrzańskie ze zdobyciem przez Francuzów Annapurny, pierwszego himalajskiego 8-tysiącznika (1950).
Zawada powiększał swe taternickie umiejętności realizując szereg zimowych wspinaczek (Ganek, Rumanowy) i przechodząc długie granie w Tatrach, również zimą. W pierwszej połowie lat 1950. była to działalność wielokrotnie niebezpieczna: obok trudności terenowych, klimatycznych, pogodowych, wspinanie w pobliżu granicy z Czechosłowacją narażało na interwencje WOP-u, i nie obyło się bez – w sumie niegroźnej a nawet nieco humorystycznej – strzelaniny przy przerwanej przez WOP wspinaczce zimowej na Zabi Szczyt Niżny nad Morskim Okiem, gdy ”aresztowani” wspinacze asekurowali zejście ”rozbrojonych” WOP-istów w trudnym terenie śnieżno-lodowym.
W tym samym terenie – w ramach obozu wspinaczkowego latem 1963 r. – asekurowałem – w dodatku z pomocą przypadkowych turystów, zejście mniej sprawnego kursanta.
A w międzyczasie nie brakowało też Zawady przy egzotycznych wejściach na najwyższy szczyt Indochin czy na – dużo niższe bo wyrastające wprost z morza – lodowo-skalne góry na Szpicbergenie.
O zimowej porze roku można się w Tatrach przyzwyczajać do warunków panujących w wyższych górach – Alpach, Andach, Himalajach – i latem i zimą. W Alpach wszedł Zawada np. na Mont Blanc Filarem Narożnym (1965), przeszedł także szereg dróg wspinaczkowych w Hindukuszu a w r. 1970 osiągnął swój pierwszy szczyt 7000-tysięczny, Pik Lenina (7134).
Polska droga w Himalaje, przerwana wojną po zdobyciu Nanda Devi East (7434) w 1939 r. przez polską wyprawę, była kontynuowana później z przeszkodami, bardziej politycznymi, niezależnie od trudności wysokogórskich. Polacy spóźnili się do biesiadnego stołu i wszystkie 8-tysięczniki w Himalajach i Karakorum były już (do 1964 r.) zdobyte. Mieliśmy osiągnięcia w górach sowieckich (Kaukaz, Pamir, Tien-szań), później w Hindukuszu Afgańskim, Właśnie tam, po nie dojściu do skutku oficjalnego udziału 6-ciu Polaków w wyprawie polsko-szwajcarskiej na Dhaulagiri (8125) – gdy dwóch ”nieoficjalnych” Polaków nie stanęło na szczycie (1960), miała miejsce zakończona sukcesem polska wyprawa na Noshaq (7492), najwyższy szczyt w Afganistanie a drugi w Hindukuszu. Zawada nie był zgłoszony do tej wyprawy, był jakby ”osobny”, mimo udziału w imponującym zimowym przejściu całej grani Tatr (1958), od przeł. Zdziarskiej do przełęczy Huciańskiej. I wybrał się prywatnie w Alpy Szwajcarskie, późno jak na człowieka, który wymyślił Himalaje, jak go określił autor najnowszej biografii, mając pewnie na myśli człowieka który wymyślił Himalaje zimą. Późno, bo ja, 7 lat młodszy zobaczyłem Alpy już 2 lata później, choć wjechałem tylko kolejką linową na 3500 m, w masywie Mont Blanc od strony włoskiej. Czyli 100 m niżej niż Zawada dotarł na piechotę na szczyt Barrhorn (3610) w Davos.
Ale to właśnie Zawada skierował polski alpinizm na nowe tory dowodząc wyprawą na ten sam Noshaq zimą 1973 r. Zawada i Tadeusz Piotrowski zanotowali na szczycie temperaturę – 51 stopni C. Był to jeden z ważnych etapów na drodze do himalajskiej zimy. Ale pierwsze doświadczenie przyszło już latem 1971 r., na niezdobytym dotąd wysokim 7000-tysieczniku w Karakorum – Kunyang Chish (7852). Zawada kierował wyprawą i stanął na szczycie wraz 3-ma partnerami (Heinrich, Stryczyński, Szafirski).
Pionierska w Himalajach wyprawa zimowa na Lhotse (1974) nie dotarła do szczytu, ale po raz pierwszy przekroczono wówczas 8000 m. Heinrich i Zawada osiągnęli wysokość 8250 m, gdy nagle załamanie pogody zmusiło ich do odwrotu. Ta wyprawa była również sceną tragedii, której można było łatwo uniknąć, gdyby dobór uczestników (jednego z nich) poddany był surowszej selekcji. Udział w wyprawie Stanisława Latałły w roli operatora filmowego był od początku błędem. Jego dorobek filmowy był również niewielki a doświadczenie górskie żadne. Rok wcześniej zagrał główną rolę w filmie Krzysztofa Zanussiego ”Iluminacja” i miał tam kilka epizodów w scenerii tatrzańskiej. Zawada pełnił wtedy funkcje eksperta.
Jako członek jury FIPRESCI byłem obecny na festiwalu w Locarno, gdzie film otrzymał nagrodę tej organizacji a także Grand Prix festiwalu, Złotego Lamparta i bodaj kilka innych nagród. Zapytałem obecnego na festiwalu Latałłę czy ma jakieś ambicje działalności w górach, odpowiedział, że absolutnie nie. Ale ambicje wzrosły w ciągu półtora roku i gdy dwóch innych branych pod uwagę operatorów miało inne zobowiązania wybór padł na Latałłe. Niestety techniki chodzenia w rakach uczył się dopiero w obozie-bazie i pod tym względem mógłbym go zastąpić bo pierwszy raz w rakach zdobywałem Mont Blanc 7 lat wcześniej. Ale nie miałem umiejętności operatorskich.
Lider zespołu Zawada zlecił szczególną opiekę nad rwącym się do ataku i dźwigającym ciężary ponad siły operatorem przede wszystkim Tadeuszowi Piotrowskiemu a także głównemu filmowcowi wyprawy Jerzemu Surdelowi, który bywał już pod Everestem na wysokości ok. 8000 m. Właśnie ta para, z Latałłą pośrodku schodziła z obozu III (cud, że dotarł aż tak wysoko) do II-go w śnieżnej zawieji, niestety nie związując się liną i tylko polegając na rozwieszonych na trudniejszych odcinkach linach poręczowych. Piotrowski wysforował się do przodu, Surdel zawrócił do namiotu by naprawić zepsuty rak a pozostawiony własnemu losowi Latałło zawisł na poręczówkach i literalnie zamarzł na śmierć.
Ten fakt miał później reperkusje dyscyplinarne, niemal prawne, ale wyprawy nie przerwano, choć zakończyła się połowicznym sukcesem.
Już kilka lat później (1981) ekipa pod wodzą Zawady odniosła największy dotąd sukces. W odstępie kilku miesięcy czterech polskich wspinaczy stanęło na szczycie Everestu, najpierw w zimie, później wiosną, nową drogą południowo-wschodnim filarem.
W ciągu następnych 20 lat różne polskie wyprawy zmierzały ku nie zdobytym zimą 8-tysiącznikom, Ta batalia była również połączona ze szturmem Jerzego Kukuczki na Koronę Himalajów. Brał udział w wielu wyprawach, zimowych czy letnich i każde kolejne wejście, zimowe lub nową, trudniejszą drogą, stanowiło etap w pościgu za Reinholdem Messnerem. Ten Tyrolczyk wystartował do wyścigu wcześniej. Młodszy o 4 lata Kukuczka dołączył później i nie dogonił. Messner nie musiał w organizacji wypraw pokonywać trudności politycznych czy finansowych. O te ostatnie dbali sponsorzy. W dodatku nie preferował himalajskiej zimy, raczej nastawiał się na – również wówczas pionierskie – wejścia w stylu alpejskim (bez zakładania kolejnych obozów) lub bez tlenu, także na najwyższe szczyty (z takimi partnerami jak Peter Habeler czy Hans Kammerlander). Najbardziej jednak zaimponował samotnym wejściem na Everest od północy, bez tlenu i w czasie szalejącego monsunu. W zimie jednak rzadko mu się coś udawało.
Te różnice wywodzą się z rozmaitych wariantów odnowienia alpinizmu w górach najwyższych: albo zima, albo trudne drogi wspinaczkowe, graniowe czy ścianowe, albo wreszcie porzucenie systemu drogich wypraw oblężniczych, z tysiącami tragarzy i dziesiątkami uczestników, poręczujących drogę, zakładających kolejne obozy umożliwiające stopniową aklimatyzację. Miast tego styl alpejski (w Polsce lansował go Wojciech Kurtyka): dwóch-trzech wspinaczy stopniowo posuwa się w górę, niosąc sprzęt i namioty i osiąga szczyt po kolejnych biwakach.
Zawada poprowadził zakończone sukcesem wyprawy zimowe na Cho Oyu (1985) i Lhotse (1988). Rozpoczął też zimową eksplorację K2 (1988) i Nanga Parbat (1997, 1998) choć te próby zakończyły się niepowodzeniem. Z kilku powodów. Na Nanga Parbat zawiodły fundusze, gorszy sprzęt, zestaw osobowy był również mało reprezentacyjny. I przede wszystkim fatalna pogoda, szczególnie przy drugiej wyprawie. Także styl kierowania wyprawami, zarówno przez Zawadę jak później przez Wielickiego pod Broad Peakiem, ustępował wczesnym wzorom stworzonym przez Lidera w latach 1970-80.
Był on zapewne najwybitniejszym polskim organizatorem wypraw himalajskich, ale nie jedynym. Obok niego wyróżniali się Janusz Kurczab (prowadził wyprawy na K2, Shispare) a później – głównie po śmierci Zawady) – Krzysztof Wielicki (drugi Polak po Kukuczce a w sumie 5-ty zdobywca Korony Himalajów). Jako pierwszy – z Leszkiem Cichym – stanął w zimie na szczycie Everestu, w omówionej wyżej wyprawie prowadzonej przez Zawadę.
Jego fenomen zrodził się w latach 1950, z ambicji podwyższania sztuki wspinania w warunkach zimowych, w Tatrach, później Alpach, Hindukuszu. Ale z biegiem lat, gdy wyrosło nowe pokolenie wspinaczy ekstremalnych, a pokolenie starsze zaczęło się wykruszać – tu tragiczne żniwo zbierały też same górskie żywioły – dawni liderzy nie byli już w stanie aktywnie dowodził szturmem, jak niegdyś, w strefie śmierci, na wysokości bliskiej 8000 m. To potrafił Zawada do połowy lat 1980., ale przypadek sprawił, że nigdy nie stanął na wierzchołku 8000-tysięcznika. Najwyższy szczyt jaki zdobył, z partnerami (Kunyang Chish,7852) uznawany jest do dziś za jeden z najtrudniejszych. W sumie był liderem tylko trzech zakończonych sukcesem wypraw zimowych na 8-tysiączniki a także 4-ech bez sukcesu, choć na Lhotse (1974) po raz pierwszy przekroczył (w parze z Heinrichem) wysokość 8000 m. Ale dał przykład wielu innym, głównie polskim sukcesom w zimie w strefie śmierci. I do końca był autorytetem na miarę światową, nagradzanym i honorowanym. Podobnie jak Józef Nyka, którego alpinistyczna kariera zakończyła się (z własnej i żony woli) na ekstremalnych wspinaczkach w Tatrach i Dolomitach. Obaj – Zawada i Nyka – dostąpili względnej wygody śmierci we własnym łóżku, miast w lodowcowej szczelinie czy pod lawiną.
O ile jednak określenie Zawady jako Lidera w książce Matuszewskiej podkreślało jego zasługi, to słowo ”wszechmogący” w tytule biografii pióra Trybalskiego nie jest pozbawione ironii. Nie unika on w swej obszernej książce przedstawiania konfliktów Zawady z niektórymi czołowymi polskimi wspinaczami jak Andrzej Machnik, który kierował wyprawą klubu w Gliwicach, wprowadzającą zimą 1986 na 3-ci szczyt świata Kangczedzonge, dwóch wspinaczy – nie byle kogo – Kukuczkę i Wielickiego.
Pozbawiona konfliktów była współpraca Zawady z tym samym klubem gliwickim, gdy łącznikiem między jego zespołem na Cho Oyu a Ślązakami na Dhaulagiri stał się as – Jerzy Kukuczka – pokonując oba szczyty zimą 1985, niby to wspomagając obie wyprawy swym udziałem, ale zarazem ułatwiając sobie zadanie brakiem wkładu w żmudny proces torowania, poręczowania drog i zakładania obozów, co – moralnie kontrowersyjne – budziło u wielu uczucia niechęci i zawiści.
Najważniejsza jest jednak spuścizna Andrzeja Zawady, nad która przez wiele lat po jego odejściu sprawuje pieczę żona – Anna Milewska, zakładając Fundację jego imienia i dbając o pośmiertne publikacje jego tekstów, których nigdy nie miał czasu wydać za życia drukiem zwartym – pełnego energii, sukcesów a również spektakularnych porażek.
Aleksander Kwiatkowski