Szczęśliwym warto być za życia. Także docenianym, co jest jednym z warunków szczęścia, satysfakcji, zadowolenia z siebie. Nic z tego nie występuje po śmierci. A taki jest los wielu wybitnych ludzi. Najwybitniejszy przykład? Franz Kafka. Ogromną większość jego literackiej spuścizny ogłosil po śmierci pisarza Max Brod w wyraźnej niezgodzie z daną mu obietnicą.
Mniej znany przykład: Marek Szapiro (1917-2002). Niezwykle uzdolniony (języki obce), humanista głęboko wrosły w polską historię i kulturę, utalentowany literacko (udane próby poetyckie), wybitny szachista. Ale to wszystko nie zapewnia utrzymania, więc: lekarz-neurolog (studia medyczne przerwała wojna, ukończone po jej zakończeniu), praca w Polsce (Łódź, Warszawa), doktorat w zakresie historii medycyny, dorobek naukowy; po roku 1970 w Szwecji (Örebro, Sztokholm). Czyli udane życie, a gdzie sława?
Jeszcze w latach 1930. wygrywa jedną partię symultanki ex-mistrza świata Capablanki, odnosi też sukcesy po wojnie. Ale książka “Moje szachowe życie” (2005) ukazała się dopiero po śmierci autora. Jedyny druk zwarty za życia to oryginalne wspomnienia od wczesnego dzieciństwa po lata 1970., wydane w Sztokholmie w roku 1981 pod pseudonimem Mieczysław Stawski: “Deszcz pada wszędzie”. W rękopisie pozostawał jeszcze długi dziennik z niemal 2 lat ukrywania się, wydany dopiero w roku 2007 przez Żydowski Instytut Historyczny. Właśnie temu tekstowi poświęcę najwięcej uwagi.
Marek Szapiro, jego brat Jerzy S. (1920-2011, po wojnie również lekarz, neurochirurg) i rodzice: Kaufman S. (1888-1977) i Ella S. (1887-1957) z domu Mandelsztam, oboje lekarze-stomatolodzy – wszyscy po ucieczce z warszawskiego getta na początku 1943 r. znaleźli schronienie w piwnicy i na parterze obszernego domu małżeństwa Mariana i Janiny z Wojnarowskich Petri, w Wawrze pod Warszawą, na linii podmiejskiej, łączącej stolicę z Otwockiem. Rodzina Szapirów dysponowała pewnymi rezerwami finansowymi, które dawały środki na utrzymanie, z upływem czasu uzupełniane sprzedażą rozmaitych przedmiotów. Ponadto Marek S. rewanżował się gospodarzom udzielaniem korepetycji ich nastoletniemu synowi. Sam pobyt nie był pozbawiony innych urozmaiceń. Willę odwiedzał często szwagier gospodarza, Mieczysław Niewiarowski, o poglądach endeckich, napewno przeciwny pomysłowi ukrywania Żydów (o czym nie wiedział), zawsze gotów do protestu w tej sprawie, a może nawet donosu. Ten medal (a także medal przyznany rodzinie Petri przez Yad Vashem) ma jednak więcej niż dwie strony. Autor dziennika opisuje przejściowo trudne warunki ciągłego przebywania w kryjówce, warunki znoszone cierpliwie, co jednak niekiedy wyładowuje się w pozbawionych moralnych hamulców zarzutach wobec swych zbawców. Są wyrazy wdzięczności, ale też pretensje, nie pozostające w jakiejkolwiek proporcji do wagi ocalenia życia i ryzyka ponoszonego przez ratujących. Stanowi to przykry zgrzyt w narracji, którego nie rozładowuje napisany później i cytowany w przedmowie tekst uznający zasługi Stefana Petri z rodziną. Szapiro napisał w dodatku, w podobnym tonie utrzymany, choć bardziej generalnie ujęty tekst, zamieszczony – po cenzuralnych skreśleniach, o których dowiadujemy się ze wspomnień z roku 1981 – w antologii “Ten jest z ojczyzny mojej” (1969).
Niezbyt pozytywne cechy charakteru, może nie są dominujące, ale jednak obecne także we wspomnieniach. Można zaobserwować jakiś rodzaj dystansu do spraw i ludzi, dystansu niekiedy graniczącego z cynizmem. Pozory zostają zachowane, ale pozostaje osad lekko zaznaczonego, megalomańskiego poczucia wyższości, także silnego odczucia własnej (niezasłużonej) krzywdy, pecha, braku siły przebicia. Dotyczy to zarówno kariery naukowej, której osiągnięcia dokonały się wbrew zakulisowym intrygom zwierzchnika, jak i wahań w zajęciu konsekwentnego stanowiska wobec komunizmu, syjonizmu, antysemityzmu, z czym wiąże się długi namysł co do ewentualności emigracji z Polski. Dokonuje się ona już po wypiciu ostatniego kielicha goryczy, czyli po marcu 1968 i kilkumiesięcznej odsiadce.
Dotyczy to także życia prywatnego. Jak bowiem ocenić wynurzenia o charakterze intymnym, mówiące o braku wierności małżeńskiej i odnotowywane jakby z mało skrywaną satysfakcją, w dodatku pisane i publikowane w Szwecji za życia żony (która męża zresztą przeżyła i zadbała o wydanie jego pozostałych manuskryptów).
Przejściowym trudnościom, czy niewygodom, poświęca autor w dzienniku niewiele miejsca. Większość niemal 800 stronic druku to analiza wydarzeń na świecie (bardziej niż w Polsce, od której odcina kryjówka), przebiegu wojny światowej na wszystkich frontach oraz podwiązanej pod batalistykę polityki podmiotów konfliktu, od mocarstw po najmniejsze jednostki podejmujące samodzielne decyzje. W omówieniach tych autor korzysta z kilku rodzajów źródeł: nie z zabronionego radia, lecz dostarczanej przez gospodarza prasy, głównie niemieckiej (kilka tytułów: Warschauer Zeitung, Das Reich, Deutsche Allgemeine Zeitung, Krakauer Zeitung, Völkischer Beobachter), gadzinowej (Nowy Kurier Warszawski) i podziemnej (“gazetka”, np. Biuletyn Informacyjny). To dość jednostronne ukierunkowanie nadrabia autor krytycznym dystansem do wielu źródeł (innych nie było). Dystans jest zwrócony głównie przeciw propagandzie goebbelsowskiej, ale także politycy koalicji aliantów otrzymują swoje dwa grosze pochwał i nagan. Stalin, ponoszący główny ciężar oporu na froncie wschodnim, traktowany jest niezbyt krytycznie. Więcej, autor snuje niekiedy prognozy dotyczące rozwoju społeczeństw po zakończeniu wojny, zmierzających jakby w kierunku socjalistycznym, a w każdym razie przeciw skompromitowanym reżimom, jak w Polsce sanacja. Trudno ocenić czy wzór widział w Sowietach, ale zdaje sobie sprawę z faktu, że Stalin nie zadowoli się byle jaką korzyścią po tak ogromnych stratach w ludziach i infrastrukturze.
Niektóre wydarzenia, istotne z punktu widzenia interesów Polski, docierają do autora jakby z opóźnieniem i osłabione. Dotyczy to zarówno śmierci gen. Sikorskiego w Gibraltarze, sprawy Katynia, jak udziału Polaków w zwycięskim szturmie na Monte Cassino. Nawet Powstanie Warszawskie odbija się na końcowych stronach w sposób niepełny i wysoce niewystarczający, co jest wywołane odcięciem kryjówki od wszelkich źródeł, a strzały czy detonacje z drugiego brzegu Wisły kojarzone są raczej z frontem zbliżającym się od wschodu, niż z wybuchem powstania.
Opis światowych wydarzeń przez niemal półtora roku jest dramaturgicznie tak rozciągnięty, że sprawia wręcz wrażenie narracji w zwolnionym tempie. Front wschodni, po stalingradzkim przełomie, po jeszcze bardziej decydującej bitwie na łuku kurskim, jakby zamiera. Przesunięcia poszczególnych odcinków frontu, lokalne wyłomy, wkrótce zaryglowane przez przeciwnika, wycofywanie się na z góry upatrzone pozycje z ocaleniem siły żywej i sprzętu, udane manewry oskrzydlające. Wszystko to toczy się jak mucha w smole, wywołując zniecierpliwienie zarówno autora jak czytelnika. Podobnie się dzieje na innych frontach. Po opanowaniu przez aliantów Sycylii stopniowe inwazje na włoski but toczą się ślamazarnie, Niemcy opanowują sytuację, a krach reżimu Mussoliniego, tyle obiecujący, okazuje się bez znaczenia. Bez końca czekamy również wraz ze Stalinem na od dawna obiecywane przez aliantów otwarcie t.zw. II frontu, za który nie był uznawany ani teatr działań przeciw Japonii w Azji, ani akcje we Włoszech. Gdy to w końcu następuje 6 czerwca 1944, desant w Normandii rozwija się równie ślamazarnie. Niemcy, coraz słabsi w powietrzu, mają jednak w zanadrzu cudowne bronie, V1 i V2, które jednak nie sprawiają więcej kłopotu niż naloty Blitzu w r. 1940.
Żadne państwo nie trwało tak długo w stanie wojny jak Niemcy i Polska. Dwie największe potęgi alianckie, USA i ZSRR, włączyły się w roku 1941 z półrocznym odstępem. O ile jednak druga z nich prowadziła działania nie licząc się ze stratami, pierwsza ostrożnie dysponowała własnymi siłami na kilku frontach.
Ten drobiazgowy opis sprawia niekiedy wrażenie pracy doktorskiej z historii II wojny światowej, na jej przypadkowo wybranym wycinku czasowym i z wykorzystaniem wybranych, ograniczonych źródeł. A ucieczką przed absurdem tego wrażenia mogło by się stać np. podjęcie dziś przez kogoś pracy doktorskiej dotyczącej sposobu obserwacji/odbioru tych właśnie wydarzeń przez ich przypadkowo umiejscowionego – w nienajlepszym punkcie obserwacyjnym – świadka.
Tego zadania nie podjął się wprawdzie wydawca i redaktor książki, dyrektor ŻIH Feliks Tych, ale opatrzył dzieło siecią wyczerpujących przypisów, opracowanych przy – zapewne dużym wkładzie – (współ)pracy Mag-daleny Prokopowicz. Te przypisy to najczęściej dokładne daty opisywanych wydarzeń na frontach oraz krótkie biogramy wymienianych w tekście osobistości: polityków czy wojskowych. A także wyjaśnienia skomplikowanej sieci zależności w rodzinie Petri i Wojnarowskich. Dodatkowe informacje znajdują się w przedmowie wydawcy oraz w krótkim słowniku głównych osób z kręgu narracji.
Aleksander Kwiatkowski