Gästarbajterzy (Gästarbetare)

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Szwecja przeżywała wielki boom gospodarczy i potrzebowała nowych rąk do pracy. Legenda głosi, że Szwedzi dorobili się na drugiej wojnie światowej. Nie jest to prawda całkowita. Szwecja za wszelką cenę chciała zachować neutralność. Współpracowała więc gospodarczo z obu wojującymi stronami. Z przyczyn geograficznych z Niemcami bardziej i z tej przyczyny na wojnie się nie dorobiła bo upadła III Rzesza nie zapłaciła za dostawy rudy i słynnych łożysk kulkowych. Nie mniej Szwecja po II wojnie była czołowym państwem uprzemysłowionym w Europie.

Bowiem przemysł niemiecki, francuski, holenderski czy belgijski legły w gruzach a szwedzki nie. I dlatego z dnia na dzień Szwedzi stali się zamożnymi ludźmi. Wydłużyli urlopy, zaczęli podróżować po świecie, po Europie przeważnie, i doszli do wniosku, że biedni Włosi z południa, Grecy, Hiszpanie czy Turcy mogli by u nich pracować za godziwą zapłatą i wykonywać prace, których już Szwedom podejmować się nie chce. Problem był w tym, że z wyżej wymienionych krajów przyjeżdżali tylko ci, którzy z braku wykształcenia i innych umiejętności nie znajdowali zatrudnienia w swoich (też się rozwijających) ojczyznach.

I wtedy Szwedzi odkryli, że są w Europie kraje, gdzie wysoko wykwalifikowani pracownicy zarabiają grosze. Zwrócili się więc do Polski, jako kraju blisko leżącego o zbliżonej kulturze. Tego nigdy żaden Szwed głośno nie powie, ale Polak do Szweda (czyli człowieka) jest bardziej podobny niż dajmy na to Turek. Złożona w latach sześćdziesiątych szwedzka propozycja została przez Gomułkę ze wzgardą odrzucona: ”Polak nie żebrak i nie musi tułać się po świecie” – miał powiedzieć ówczesny I-szy sekretarz KC. (Podaję to za Łukaszem Winiarskim).

Szwedzi więc zwrócili się do Tity i zawarli stosowną umowę z Jugosławią. Nie mniej Polakom, którzy przemycili się do Szwecji, ułatwiali uzyskanie pracy udzielając im łatwo azylu politycznego czy częściej humanitarnego. Sytuacja zmieniła się po dojściu do władzy Gierka i jego tryumfalnej wizycie w Szwecji. Zniesiono wizy pomiędzy PRL i Królestwem Szwecji. Obowiązywało wówczas w Szwecji prawo, że studenci z krajów, które mają, że Szwecją umowy bezwizowe, mogą legalnie w czasie wakacji pracować w Szwecji.

Wszelkie konwencje bezwizowe mają sens tylko między krajami o mniej więcej wyrównanym poziomie ekonomicznym. W innym wypadku jest to turystyka w jedną stronę i zalew siły roboczej w drugą. Obowiązywało tylko posiadanie legitymacji studenckiej, niekoniecznie prawdziwej. Pomagając wówczas w znalezieniu pracy licznie przybyłym rodakom odnotowaliśmy najmłodszego studenta w wieku 16 lat i najstarszego w wieku lat 60-sięciu. Szwedzi wprawdzie po dwóch latach wymówili konwencję o pracy wakacyjnej, ale Polacy nie są tacy, żeby im zaraz wszelkie zezwolenia były potrzebne. Sam fakt możliwości stosunkowo łatwego przyjazdu do Szwecji uruchomił lawinę. W okresie tej studenckiej legalnej pracy ”studenci” i ”studentki” poznali Szwecję, potrafili się obracać tak na białym, jak i czarnym i szarym rynku pracy. I przyjeżdżali ponownie.

Tę sytuację opisał doskonale w ”Wirówce nonsensu” Janusz Głowacki, który naturalnie też w Szwecji pracował nielegalnie. Kto u nas nie gościł? I późniejszy prezydent Kwaśniewski i premier Tusk i znani dziś naukowcy (w tym przynajmniej jeden rektor prestiżowej uczelni), artyści, filmowcy (Machalica, Milenia Fiedler), pisarze i dziennikarze. Duża część z tych przybyszy poszukiwała polskich wydawnictw emigracyjnych. Książek: Gombrowicza, Miłosza, Herlinga czy Hłaski. Związana z polskimi organizacjami młodzież z RUP-u i FUP-u rozdawała w przystani promu z Polski broszury i ulotki z adresami rozdawnictw książek. U śp. redaktora Norberta Żaby bywali wszyscy zainteresowani. Wspomniał o tym kiedyś Donald Tusk.

Duża część przychodziła też do ówczesnej redakcji Jedności, gdzie było też rozdawnictwo. Czy Tusk był u nas, nie wiem. Przychodzący ludzie nie przedstawiali się, w najlepszym razie tylko imionami. Imię Donald raczej bym zapamiętał. Inna rzecz, że odwiedzało nas kilka lub nawet kilkanaście turystów dziennie. Gdy w czasie stanu wojennego uruchomiliśmy dział przedruków z czasu karnawału wolności, wydrukowaliśmy ciekawy artykuł z Dziennika Bałtyckiego podpisany Donald Tusk. Nie mieliśmy wątpliwości, że to musi być pseudonim. Bo przecież nikt nie może się nazywać na prawdę Donald Tusk. W czasie spotkania w Ambasadzie RP w Sztokholmie przypomniałem Panu Premierowi ten artykuł i uzyskałem na nim autograf.

Ludomir Garczyński-Gąssowski

Lämna ett svar