Pokój z widokiem

Egipt odwiedziliśmy po raz pierwszy w 1984 roku będąc na Cyprze, skąd zrobiliśmy trzydniową wycieczkę do Kairu. Obejrzeliśmy piramidy w Giza, podziwialiśmy złoto z grobu Tutanchamona i zwiedziliśmy Kair, chyba najbrzydsze miasto świata. Już wtedy nie było w Egipcie spokojnie. Po powrocie doszły nas wieści, że hotel Holiday Inn, w którym zatrzymaliśmy się pod Kairem, został spalony. Rzekomo spalili go policjanci jako protest przeciwko niskim uposażeniom. Egipt kusił nas jednak łagodnym zimowym klimatem, ciepłym morzem, nie mówiąc już o egzotyce i skarbach staroegipskiej kultury.

Nieco później zamówiliśmy więc wycieczkę do Hurghady, ale szybko wycofaliśmy się z projektu, ponieważ w międzyczasie doszło tam do strzelaniny ze śmiertelnymi ofiarami wśród turystów. Po okresie względnego spokoju wybraliśmy się w końcu na wycieczkę do Hurghady połączoną z rejsem po Nilu.

Wrażenia były mieszane: i dobre i złe. Dla przykładu podam tylko fakt, że byliśmy niemal jedynymi pasażerami na Nilu, którzy nie padli ofiarą zatrucia pokarmowego. Wkrótce po naszym powrocie w Luksorze, przy świątyni królowej Hatszepsut terroryści dokonali krwawej jatki wśród niemieckich turystów zabijając kilkadziesiąt osób.

Po kilku spokojnych latach odwiedziliśmy zadbany, wręcz elegancki Sharm El Sheikh na Synaju, tak odmienny od brudnej Hurghady. Potem na nowo zaczęły dochodzić wieści o krwawych incydentach, ale największą zmianą stała się arabska wiosna. W kilku krajach obalono dyktatorów, trzymających naród żelazną ręką. Naiwni optymiści oczekiwali wprowadzenia demokracji. Stało się inaczej. Wypuszczono uwięzionego w butelce złego ducha okrutnej islamizacji podsycanej przez eskalujące państwo IS, którego czarno białe symbole budzą podobną grozę i wstręt, co nazistowska swastyka.

Konsekwencje polityczne tego stanu rzeczy są dużo poważniejsze, niż fakt, że dla nas – turystów skurczył się świat. Coraz mniej jest miejsc, gdzie można bezpiecznie odpocząć. Mimo to wybraliśmy się raz jeszcze do Egiptu, a tym razem celem była El Gouna, silnie strzeżona turystyczna enklawa. Ten pobyt stał się inspiracją do tej relacji z podróży.

Jest kraj, który kilka tysięcy lat temu stworzył fascynującą cywilizację, kraj gdzie Napoleon dotarł ze swym wojskiem i przy jednym z siedmiu cudów świata wypowiedział znane słowa: “Żołnierze, czterdzieści wieków patrzy na was”. Kraj, którym wstrząsnęła krwawa rewolucja – bez politycznej stabilności i przez to nieprzyjazny dla turystów. Bo turyści pragną bezpieczeństwa. Ale mimo to podjęliśmy z Małżonkiem decyzję, aby spędzić tam tydzień w słońcu i cieple, czego brakowało nam ogromnie tej srogiej zimy.

Po wylądowaniu, autobus wiózł nas najpierw przez nieurodzajną pustynię do hotelowego kompleksu, po czym skręcił w boczną drogę i zatrzymał się przy sztucznie uformowanym kamiennym wjeździe chronionym przez umundurowanych strażników. Jechaliśmy dalej wzdłuż wybrukowanych płytami ulic z hotelami po obu stronach, między które wcisnęły się butiki i restauracje, wzdłuż wąskich zaułków otwierających się na nieregularne placyki. Budynki w pustynnych kolorach, różnych odcieniach piasku, jasnego brązu i ochry, wyrastały organicznie z podłoża naśladując jego barwę i strukturę. Każdy posiadał co najmniej jedną kopułę, wysklepiony dach dach i łukowate framugi okienne. Fasady zdobiły dekoracje z ciemnego drewna. Bujna roślinność miała przygaszony odcień zieleni za wyjątkiem szokująco amarantowej bougainvillea silnie kontrastującej z naturalnymi pustynnymi barwami.

Z zewnątrz hotel nasz wyglądał jak zamek warowny. W recepcji poprosiliśmy o pokój z widokiem na morze. Apartament leżał na drugim piętrze. Odsunęłam firanki, otworzyłam drzwi balkonowe i z ciekawością wyjrzałam na zewnątrz. Morza nie było, ale wzdłuż skrawka plaży z udeptanego piasku stały półkoliste wyplatane parawany z miejscem na dwie leżanki i parasol. Wzdłuż plaży ciągnęło się pasmo połyskliwej laguny, ginącej z jednej strony pod kamiennym mostkiem, a z drugiej strony odpływającej wolno w dal aby połączyć się z morzem. Parę metrów od laguny leżał basen niczym turkusowy klejnot z wodą przelewającą się przez krawędź tworząc miniaturowy wodospad. W ciągu dnia laguna zmieniała barwę, ze szmaragdu nad ranem na niebiański błękit w południe aby pod wieczór zlać się turkusem basenu.

Przebudziłam się wcześnie pierwszego ranka, o świcie. Świat wyglądał inaczej. Słońce już wzeszło, ale skryta za budynkami zorza poranna nie zdradzała jego położenia. Panował niebiański spokój. Niebo, laguna, nawet basen przybrały szaroperłowy kolor, tak jakby wszystko pokrywała lekka warstwa perłowego pyłu. Gładkiego lustra laguny nie zakłócała najmniejsza zmarszczka. Budynki, drzewa i krzewy odbijały się w wodzie, a ich lustrzane odbicia zdawały się być równie rzeczywiste jak prawdziwy świat na lądzie. Ale już parę minut później perłowy koloryt powoli przekształcił się w gołębi błękit, powierzchnię wody zmarszczył lekki powiew niszcząc lustrzane odbicie. To była magia.

O zmierzchu otoczenie przybierało wieczorowy strój. Wtedy było najpiękniej. Parasole na plaży tworzyły świetliste kręgi z lampek umocowanych wzdłuż kantu. Świeciły czerwonawym blaskiem jak żarzące się węgle. Lampy wzdłuż brzegu rzucały długie, świetliste smugi zdobiąc lagunę wielobarwnym światłem. A budynki na drugim brzegu zerkały na nas zza pasa roślinności oświetlonymi oczyma okien. Nieregularną fasadę hotelu podświetlono od dołu, podobnie jak i palmy, których pierzaste liście kołysały się lekko na wietrze. Tylko basen, dzięki lampom umieszczone pod powierzchnią wody, jak płonące ognie, świecił silną akwamaryną.

Nie przyszło mi do głowy, aby narzekać na brak widoku na morze.

Teresa Urban

 

Lämna ett svar