ZYGMUNT BARCZYK: Kłącze imbiru i pokruszony krakers (1)

Lecimy luksusowym jetem: Cessna Citation Longtitude, prywatnym samolotem  naszej korporacji. Grecja oglądana z kosmosu, acz nam dana na zdjęciu wyświetlonym na wielkim ekranie, przypomina w części lądowej kłącze imbiru, zaś archipelagi jawią się niczym pokruszony krakers. Przez okienka samolotu oglądamy Grecję z niższej wysokości, i dobrze, łatwiej zauważyć interesujące szczegóły.

Wzbijamy się naszym jetem ponad pułap chmur, które okryły Saloniki grubą kołdrą. Rozbłyskowi słonecznego świata towarzyszą fanfary. Yannis, szef projektu, wznosi toast za Grecję. Nasza międzynarodowa ósemka pasażerów chętnie się dołącza. Jedni smakują białe wino, inni whisky, ja zaś popijam moje ulubione ouzo.  Blisko drzwi kabiny pilota rozstawiono szwedzki stół z greckimi przysmakami. Kuszą nas apetycznie wyglądające mezedes.

Czuję się jak w elitarnym klubie, choć to Cessna Citation Longtitude, prywatny jet naszej korporacji, (taki sam ma też Zlatan).  Nie kojarzy się z rejsowym boeingiem, wszystko tu …odlotowe. Lampy stolikowe, głębokie skórzane fotele, wygodna sofa, eleganckie stoliki. Ściany i fotele w tonacji dyskretnego beżu. Fotelem mogę kręcić, rozłożyć go do pozycji półleżącej, wysunąć podnóżek. Siedzimy sobie naszą gromadką zwróceni do siebie jak w salonie. Niektórzy na sofie. Wymieniamy się półsłówkami w podgrupach. W dole Grecja widziana z naszych foteli znajdujących się jakieś 2000 metrów nad lustrem morza. Czas na obiecany spektakl. Gospodarz chce nas zachwycić ekspresowym pokazem Grecji, i to całej Grecji. Zejdziemy zaraz niżej, by dojrzeć więcej.

Przywarty nosem do szyby delektuję się spektaklem nieba, morza i wysp okrytych niebieskim tiulem. Korporacja, zadowolona z naszych rezultatów, wypożyczyła Yiannisowi  eleganckiego jeta byśmy mogli, w nagrodę za dobre rezultaty, „przeżyć coś niezapomnianego”.

Yannis jest wysokim 40 latkiem, który dla niepoznaki wygląda… jak postawny Grek. Pnie się szybko po szczeblach kariery i podobno nie ma to związku z tym, że jego ateńska rodzina to ludzie wielkiego biznesu.

– Spójrzcie, wita nas Atos, święta góra, charakterystyczny stożek, pod nami trzy palce halcydyckiego półwyspu. Fantastyczne. Czeka nas zwiedzanie jakiego jeszcze nie było!

Yannis jest spięty, gładzi pokryte żelem włosy, sprawdza pasek u spodni. Po 3 latach pracy w projekcie znam go na tyle, iż wiem, że kiedy się śmieje zbyt głośno i gromko zapewnia o czymś, że będzie znakomite, to znaczy że czuje się niepewnie, acz chce dobrze. Ubrany oficjalnie, zdjął tylko marynarkę i zakasał rękawy białej koszuli, zrzucił  krawat.

Lecimy nad Macedonią. Łańcuchy gór, wąwozy, bujna roślinność. Kierujemy się na południe. Widać osady, porty, ruch na morzu, czasem wyrobiska, zakłady produkcyjne. Teren pofałdowany, sporo gór, wielkie połacie terenów krzaczastych.

Yannis, zerkając raz po raz przez okno, raczy nas informacją:

Zimy na północy potrafią być ostre. Bardziej ku południu, raczej łagodne, wilgotne. Na północy uprawy tytoniu, na południu winorośla i uprawy warzyw, wszędzie owce i barany. Poza żyznymi dolinami ziemia jałowa. Cóż,  dominują góry. Może nie wiecie tego: trzy czwarte terytorium państwa greckiego nie nadaje się do zamieszkania.

Nasz podniebny przewodnik uznał niechybnie, że potrzebujemy szczegółowych danych, byśmy nie spoglądali w dół jak bezbronne sieroty. Śniegu raczej nie zobaczymy, toż to koniec czerwca.

Yiannis pilnuje by topograficznie ustalić nad jakim obiektem się znajdujemy, wspomagając swój przekaz slajdami rzucanymi na wielki ekran.

Po Macedonii, następna na trasie jest Tellasa, potem Peloponez.  Pod nami półwysep z pozostałościami antycznych kompleksów: Olympia, Korynt, Mykene, miasta: Sparta,  Monemvasia, bizantyjskie Mystras. Slajdy tańczą na ekranie do muzyki filmowej Eleni Karaindrou. Trochę to się ma jak piernik do wiatraka, ale to nic, jest przecież ouzo, są wyborne oliwki kalamata, jest cudna Grecja w dole. Co więcej: -jest dobrze.

Grecja lądowa inna niż ta na wyspach. Liczne są ślady okresu klasycznego, helleńskiego i rzymskiego. Delfi, Parthenon, Eupidarius, Korinth. Jest bizantyjska przeszłość i jej ostoje: klasztory w Meteora, republika zakonników na Athos, kościoły w Salonikach, klasztorne miasto Mystras. Grecja  osmańska( ślady w Salonikach) i wenecjańska ( cudne Nafplio). Cieszę się, że mogłem tam wszędzie być. Teraz tylko odfajkowuję obrazki ze slajdów no i zerkam w dół z wysokości której rejsowy samolot nie zaoferuje, bo musi pilnować wysokich pułapów.

Yannis  podchodzi kolejno do każdego, stukamy się szkłem, pilnuje zarazem swojej prelekcji:

Peloponez o mało co byłby wielka wyspą, sprawę popsuł łączący go z resztą lądu skrawek ziemi długości 6 km. Aż się prosiło by zrobić przekop, stworzyć przesmyk, który połączy morza. Spójrzcie, pod nami Kanał Koryncki.

Yannis cieszy się, że z naszej wysokości przekop widać znakomicie.

Ani się spostrzegłem, kiedy jedną kolejkę ouzo dalej, przywitała nas prowincja Attika z Atenami.

Znamy to miasto wszyscy, z lotu ptaka widać świetnie, jak ono zrośnięte dziś z portowym Pireusem. A jeszcze w połowie XIX wieku była to licha mieścina. Dziś  to rozległa 4 milionowa metropolia. Sam jestem Ateńczykiem, wychowałem się na

Nie kryje dumy, że może pokazać nam Ateny rozpostarte na wielkiej przestrzeni, a może tylko dumny jest z tego, że jest z tych „lepszych Aten”.

Przez samolotowe okno nie sposób zobaczyć, czy nadlatujemy nad kraj ubogi czy bogaty. Po wylądowaniu czeka nas zwykle dalsza podróż wehikułem czasu. Ćwiczyłem to wielokrotnie. Możemy podążyć w czasy antyczne, w średniowiecze, w wiek XIX, bądź udać się ku enklawom nowoczesności. Wszystkie epoki wciąż w Grecji obecne. Za każdym razem, kiedy tu przylatuję, zadziwia mnie liczność wizerunków Grecji.

Na znak dany przez gospodarza poderwała się z fotela Despina, nasza Pani Sekretarz, kluczowa osoba w strukturze naszego projektu, zarazem najstarsza uczestniczka wyprawy ( 60+). Zbliżyła się do ekranu. Słuchamy elokwentnej pani, dbającej o to, by rynsztunek biżuterii zestrajał się należycie z, „ujmującym swą niewyszukaną elegancją strojem” ( ilekroć ją widzę, nachodzi mnie ta głupawa fraza). Zawsze w długich kolczykach i dzwoniących bransoletkach. Idę o zakład, że nawet na plaży ich nie zdejmuje.

Odcisk historii wyraźny niemal wszędzie, liczne są ślady ale i, co tu dużo mówić, rany po okupacji. Licznej, bo: osmańskiej, weneckiej, niemieckiej. Są i pozytywy: weźmy kamienice  mieszczańskie z XVIII wieku. Malownicze domy, zgrabne domy chrześcijan prawosławnych, będące mieszaniną architektury osmańskiej i bizantyjskiej. Dodajmy imponujące proporcje neoklasycystycznych budynków z czasu rządów króla Otto w XIX wieku.

Jest dobrze przygotowana do wypowiedzi, dumna z tego, że jest ekspertem od architektury, slajdy dzielnie wtórują jej prezentacji. Okazuje się, że ponawiamy rundę wokół Aten.

Piję i myślę ( z tym drugim, lekka przesada). Przede wszystkim  rozkoszuję się chwilą niezwykłej wycieczki do kraju, który odwiedzałem często, ale nigdy w ten sposób. Może dlatego nachodzi mnie pytanie, a  jaka właściwie jest ta Grecja. Tyle nawarstwionych wpływów, historycznych, politycznych, tyle kulturowych supłów. Nowożytne państwo greckie jest młode, nie osiągnęło jeszcze dwustu lat. A i tak wciąż uprawnionym jest tam pytanie: Eisai orthodoxos? ( Jesteś prawosławny?), co jest de facto synonimem pytania: Ellinas eisai ( jesteś Grekiem?). Dzieje się tak mimo, że na nabożeństwach spotykają się głownie starsze kobiety, ich mężczyźni wolą w tym czasie przebywać w kefeneia ( kawiarni). Młodzi z rzadka uczestniczą w kościelnych ceremoniach. Skąd zatem nieustająca siła prawosławia? Odpowiedź wydaje się prosta. Przez wieki okupacji: weneckiej i osmańskiej, potem i niemieckiej, depozytariuszem języka i tożsamości narodowej pozostawał grecki kościół. Jego pozycja wydaje się nadal niezachwiana, mimo protestów laickiej elity i głębokiej niechęci ze strony wpływowych nadal komunistów. Poza tym, mimo licznego kościelnego wagarowania, jest to nadal religijny kraj, przynajmniej na zewnątrz, w swoich obyczajach. Wiele razy rozmawiałem o tym z Grekami. Przyznają, że fenomen znaczenia religii jest niezwykły, mnie przypomina polskie doświadczenia.

Siedzę na fotelu obok pustego teraz fotela Despiny, z drugiej strony siedzi Michaelis, zajęty rozmową po grecku z Zoe, koleżanką z jego rodzinnej Chanii. Reszta towarzystwa międzynarodowa, w użyciu zatem angielski.

Despina wróciła na swoje miejsce, nie omieszkałem pogratulować interesującej prezentacji. Yannis zachęcił teraz do zabrania głosu przybyłą z Londynu Marianne. Wstała i skłoniła nas do ponownego wyjrzenia za okno:

OK , kochani… chwilka, chwilka… już. Minęliśmy właśnie ogromny teren portu Pireus. Co widzimy teraz w dole? Salamina i Egina. Wyspy solidnie dziś zabudowane, właściwie to już przedmieścia stolicy- Mówiła ze swadą, angielskim- angielskim, stukała butami jakby to była przymiarka do flamenco, raz po raz odrzucając za uszy długie falowane włosy.

Czekamy, czekamy…jeszcze chwilka… i już jest!

– Oto Poros, wyspa niemal przyklejona do lądu, tylko wąski przesmyk oddziela ją od Peloponezu. Jesteśmy zatem nad Wyspami Argo – Sarońskimi. Jeszcze chwila i polecimy nad Hydrą. To miejsce mojego dzieciństwa.

Spojrzeliśmy zaskoczeni na Marianne, pierwsze słyszymy. Stoi przed nami  przystojna 50 latka w ciasnych spodniach, prostej bluzce, na wysokich szpilkach, wielce zadowolona z wywołanego efektu.

– Niech Was nie zwiedzie mój wygląd. Jestem Greczynką, OK, półgreczynką. Nie wiedzieliście tego dotąd. Tak, ojciec jest Anglikiem, no a pozatem moje blond włosy są prawdziwe. Tak, tak, dzieciństwo spędziłam na słynnej artystowskiej Hydrze. Lata 60-te, kwiat bohemy, wyzwolone życie, rozumiecie. Byłam wtedy dzieckiem. Wiedzcie, że  mieszkało się tam jak w średniowieczu, bez bieżącej wody, bez wygód, ale było fajnie, zgadza się. Nie tylko Leonard Cohen się tam zakochał w mojej imienniczce, spora część bohemy londyńskiej szukała tam miłości i natchnienia, z różnym skutkiem. Jednym ze skutków jestem ja.

Marianne zaśmiała się zalotnie, my zawtórowaliśmy wyćwiczonym konferencyjnym śmiechem, którym zwykło się częstować prelegenta kiedy wprowadzał zabawny wtręt w swoja tyradę.

O, już jest. Widzicie tarasowe, amfiteatralnie ułożone miasteczko w półkolu zatoki? Charakter  Hydry nie zmienił się zbytnio, może dlatego, ze wciąż niedostępna jest dla aut. Wszystko co potrzebne zwozi się tam z innych miejsc, wodą, transport zaś tylko przy użyciu mułów i osłów. Miasteczko tętni życiem, kiedy ruch w porcie, potem zamiera. Reszta wyspy, poza paroma siołami, praktycznie niezamieszkała. Nie jest to jednak wyspa niedostępna. Często wędrowaliśmy na osłach do klasztoru na wzgórzu. Żałuję, że nie mówię po grecku. Mieszkaliśmy tam, żyjąc w swoim własnym wykoncypowanym świecie, przyjezdnych z innej planety. Do szkoły poszłam już  w Anglii.

Marianne zawiesiła głos u końca utkanej melancholijnie frazy, zostawiając  miejsce na moje obrazy z Hydry. Bywałem tam często i lubię tam wracać. Wyspa łatwo dziś osiągalna z Pireusu wodolotem i promem. Przeczytałem  niedawno w przewodniku ateńskim, że Poros i Hydra zachowały swojskość i funkcjonują nadal jako „urocze” wyspy, z „malowniczo spiętrzonymi domostwami na zboczach” ( ach ta poezja bedekerów).  Tylko nieodległa Spetses zmaltretowana turystycznie, od kiedy jest  międzynarodową kolonią wczasów masowych. Lecimy dalej, wszystko mnie bawi.

Zygmunt Barczyk

cdn

Lämna ett svar