Dlaczego nie chciałem obalić pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie

Wydawałoby się że obalanie pomników nie należy do zwykłych zdarzeń w życiu człowieka. Rzeczywistość jest inna. Zaglądając w przeszłość wiemy że niszczenie pomników, zmienianie nazw w przestrzeni publicznej, było od zamierzchłych czasów częścią ludzkiej historii. W naszej Ojczyźnie zdarza się to tak samo często jak powracające pory roku.

Gdynia i ulice Gdyni które przez całe moje dzieciństwo nosiły niemieckie nazwy wróciły po wojnie do swoich przedwojennych polskich nazw. Nie trwało jednak długo jak niektóre z ulic Gdyni dostały nowe nazwy, nazwy dopasowane do nowego komunistycznego systemu. Upadek komunizmu spowodował powrót do starych nazw jak również przemianowanie niektórych starych nazw na nowe, tym razem inicjowane przez kościół katolicki. Usunięto też pomnik Radziecko-Polskiego Braterstwa Broni, kobiety niosącej sztandar z sierpem i młotem na końcu drzewca. Obecny, nacjonalistyczny rząd już zmienił i – jeżeli się utrzyma – zmieni prawdopodobnie jeszcze więcej nazw i zbuduje nowe, swoje  pomniki.

Osobiście nigdy nie brałem udziału w obalaniu jakiegokolwiek pomnika. A jednak, w jakiś sposób, to robiłem.

Moje pierwsze „osobiste”, spotkanie z obalonym pomnikiem było jesienią 1956 roku. Mieliśmy wtedy polski październik, czas nadziei i euforii. Nagle można było nazywać rzeczy po imieniu, przywrócić poczucie własnej godności i uświadomić sobie, że jesteśmy ludźmi z własną polityczną wizją i wolą. Przez krótką chwilę żyliśmy nadzieją na życie w wolnym kraju.

W tym samym czasie wybuchło na Węgrzech powstanie. W czasie z jednych demonstracji mieszkańcy Budapesztu obalili posąg Stalina. Zdjęcia leżącego na bruku pomnika, ”słońca narodów, tytana myśli, lokomotywy historii”, obiegły Polskę. To było coś nieprawdopodobnego a równocześnie wspaniałego. Resztki pomnika, buty Stalina, samotnie stojące na cokole stały się symbolem że zmiany są możliwe. Zostaliśmy niestety oszukani, stare wróciło.

Moje następne ”obalenie” przeżyłem jesienią 1982 roku. W Polsce trwał stan wojenny. Był to mroczny, zdawałoby się beznadziejny okres. Byłem w Polsce z humanitarnym transportem i wracając do Szwecji zatrzymałem się w Warszawie.

Spotkałem się tam z moim przyjacielem Andrzejem Zajączkowskim, twórcą filmu „Robotnicy”. Po zjedzeniu wspólnego obiadu poszliśmy odwiedzić jego znajomych. Szliśmy od znajomych do znajomych, i tych znajomych znajomych, z jednego mieszkania do następnego aż w końcu późnym wieczorem wylądowałem wśród ludzi barwnych, niezwykłych i… intensywnie dyskutujących.

Nastrój był ciepły, przyjacielski, konspiracyjny. Rozmowy były ciekawe, tematy się zmieniały. Towarzystwo było solidarnościowe i nikt nie wątpił że my, to znaczy Solidarność zwycięży.

Było już bardzo późno gdy zaczęliśmy roztrząsać co należy zrobić z komunistycznymi nazwami ulic i innych miejsc. Zastanawialiśmy się też jakie z monumentów czy pomników należałoby usunąć a jakie można byłoby ewentualnie zostawić. Argumenty i aspekty którymi kierowali się goście  były bardzo różne: polityczne i estetyczne, niektórzy dawali upust emocjom. Jeden z pomników, pamiętam, uznano jednogłośnie jako prymitywny socrealizm i choćby tylko z tego względu należało go usunąć. Odwrotnie było gdy kolej naszła na pomnik Feliksa Dzierżyńskiego. Zaczęło się od głośnego: „Ten zbrodniarz musi być usunięty, absolutnie!”. Wydawało się że być albo nie być pomnika nie mogło podlegać jakiejkolwiek dyskusji. Negatywne nastawienie zmieniło się jednak z chwilą gdy jeden z gości podał argument który wszystkim się spodobał. A był on taki: „Nie, Dzierżyńskiego należy zostawić! Artystycznie jest pierwszej klasy. Rzeźbę zrobił wybitny rzeźbiarz, Zbigniew Dunajewski. Niech pomnik stoi! Zmieńmy tylko tekst na tablicy na cokole.”

Zaczęliśmy się zastanawiać i redagować. Oczywiście nie pamiętam dokładnie treści, ale duch tekstu był mniej więcej taki:

Do tych co żyją dzisiaj i do tych co przyjdą po nas!

Niech pomnik tego zbrodniarza będzie ostrzeżeniem co złudne ideologie mogą uczynić z człowieka.

Niech będzie też przypomnieniem jak wielu jest gotowych sprzedać swą duszę i służyć tym zgubnym ideologiom.

Rodacy którzy się nie poddali

Bardzo mi się ten pomysł podobał i miałem nadzieję że nasze nocne rozważania nie zostaną zapomniane i że po zwycięstwie Solidarności nasz pomysł zostanie uskuteczniony. Niestety, idea przepadła w zgiełku politycznych zmian. Pomnik Dzierżyńskiego został usunięty. Szkoda! Pozostawienie pomnika tego okrutnika na centralnym placu Warszawy i tablica z ostrzegawczym tekstem byłaby dzisiaj potrzebna. Znowu są rzesze ludzi którzy ulegają chorym autorytetom i destrukcyjnej ideologii – tym razem –  bałamutnemu nacjonalizmowi. I robią czyny niemoralne i niezgodne z podstawami  demokracji.

Miejmy jednak nadzieję że fatamorgana nacjonalizmu nie będzie trwała długo. Dlatego, niech ostatnie chwile pomnika Dzierżyńskiego będą „mementem mori” dla tych co rządzą i ich popleczników – właśnie takim mementem, które miało być celem zamierzonej tablicy.

Podczas zdejmowania pomnika z cokołu, rzeźba założyciela trwogę siejącej „Czeki”, rozpadła się na kawałki.  Okazało się że figura Dzierżyńskiego nie była odlana ze solidnego brązu, jak myślano, lecz była z cementu i pokryta tylko cienką pobrązowioną blachą. Pomnik Dzierżyńskiego uzurpował być czym innym niż był. Był blefem! Był oszukaństwem! Tak samo jak ideologia którą Dzierżyński wyznawał.

Podobny pomysł do naszego, ten który powstał nocą 1982 roku, choć inaczej, opowiedział mi jednego razu pewien radziecki naukowiec.

W latach 70-tych i 80-tych brałem udział w projekcie który miał za cel znalezienie odpowiednich skał w których można by było składować radioaktywne odpady z siłowni atomowych. Problem co zrobić z odpadami był aktualny, niezmiernie kontrowersyjny i dyskutowany we wszystkich krajach posiadających siłownie tego rodzaju. Różne kraje miały różne rozwiązania. Szwedzki projekt składowania odpadów w litych skałach, 500 metrów pod ziemią, interesował inne kraje. Dlatego odwiedzały nas delegacje z różnych krajów. Odwiedziła nas także delegacja radziecka. W poufnej rozmowie z jednym z naukowców dowiedziałem się że w ZSRR również byli  naukowcy którzy byli sceptycznie nastawieni do energii jądrowej –  że i tam wątpiono że jest ona zbawieniem ludzkości. Opowiedział mi historię która podobno krążyła wtedy wśród nich:

„Powinniśmy wznieść kamienny obelisk i na nim wyryć nazwiska wszystkich tych którzy przyczyniają się do budowy siłowni atomowych. Potem, przyszłość pokaże, czy następne pokolenia będą z wdzięczności kładły kwiaty pod obeliskiem czy będą z pogardą sikać na niego.”

Niezły pomysł! Może, teraz gdy nadchodzą nowe zmiany, zamiast burzyć pisowskie pomniki przyjmiemy wariant który usłyszałem od radzieckiego naukowca. Nie jest może szczególnie higieniczny ale wymowny i o wiele mniej brutalny.

Wyobraźcie sobie kolejki do pomników!

Andrzej Olkiewicz

www.immigrant.nu

Lämna ett svar