MOJA DROGA DO SZWECJI: Kanarek

W 1967 roku, po kilku niepowodzeniach życiowych i chorobach, grzebiemy plany opuszczenia Polski i zawijamy rękawy do pracy, aby ją dalej budować. Ale sytuacja polityczna rozwija się inaczej, zamieszki marcowe zmuszają do opuszczenia Polski z legalnym przyzwoleniem władzy komunistycznej. Jest rok 1969, ostatnia szansa na opuszczenie Polski. Według informacji jakie otrzymywaliśmy celem naszego wyjazdu mógł być tylko Izrael.

Po wielkim koszmarze składania dokumentów potrzebnych na wyjazd, władze nagle zmieniają swój sposób zachowania w urzędach, stają się usłużni, grzeczni, a my podejrzliwi i niespokojni. Ludzie opuszczający Polskę robili najprzeróżniejsze rzeczy. Szmuglowano drogie kamienie (tak mówiono i tak było), szmuglowano złoto (tak mówiono i tak było). Słynna patelnia Cejmera, bardzo lubianego dyrygenta, była podobno zrobiona ze złota – tak mówiono by często podjudzić do większej kampanii antysemickiej. Większość Polaków nie przyłożyła do tego ręki.

Ogarnia nas strach i zgroza, jedziemy do kraju gdzie jest otwarty konflikt arabsko-izraelski. Gdzie my jedziemy? Do czego? Znowu coś się zmienia. Inne państwa otwierają swoje granice. Spada nam kamień z serca. Zamieniamy Izrael na Danię, a potem na Szwecję. A więc jedziemy do kraju gdzie jest zima. Zamieniamy szorty na futra. I tu zaczyna się prawdziwy opis naszego wyjazdu do Szwecji. Historia naszego kanarka. Był pasażerem bez paszportu, ukrytym w torbie z jedzeniem. Dlaczego kanarka? Dzisiaj nie znam na to odpowiedzi. Dla mojego męża ten ptaszek był czymś niezwykłym i bliskim.

Na 10 lat przed naszym wyjazdem mój mąż poszedł na pochód pierwszomajowy, a jako pracownik Rady Narodowej musiał iść w pierwszym szeregu zaraz za Partią. Ja i dziecko przyglądaliśmy się paradzie. Przez okno widzę jak Michał wraca z pochodu, ale idzie bardzo dziwnie, tak jakby się modlił. Trzyma przed sobą ręce zaciśnięte, cały czas się potyka. Zastanawiam się, może mu ręce zdrętwiały od trzymania sztandaru? Mąż wchodzi do mieszkania, w jego oczach widzę wielką radość. Otwiera dłonie, a tam siedzi żółto-zielony kanarek.

Patrzyliśmy na niego urzeczeni jakbyśmy nigdy w życiu nie widzieli kanarka. Nagle zaczyna śpiewać. Był mistrzem nad mistrzami. Kubuś, tak go nazwaliśmy, śpiewał pięknie przy dźwięku od-kurzacza, ale najchętniej przy klarnecie, na którym grał mąż.

Myślałam, że podróż na księżyc była by łatwiejsza, niż zabranie ptaszka w taką podróż, daleko na Północ. Nasz dobry znajomy robi nam małą klatkę i daje dobre rady, aby ptaszek przeżył podróż. Klatka była owinięta w pieluszkę naszego dziecka, mam ją do dzisiaj.

Rano jesteśmy w Świnoujściu. Po wyjściu z pociągu wyglądamy jak sople lodu. Kubuś śpiewa. Wszyscy nas zapewniają, że zaopiekują się kanarkiem, który śpiewa jak Kiepura. Jest 29 listopada 1968 roku, ostatni dzień na opuszczenie Polski. Na granicy mówią nam, że Szwedzi nie pozwalają na wwożenie ptaków. Stoimy bezradni. Ale jedziemy z kanarkiem.

Dla mojego męża, Michała zabranie Kubusia musiało znaczyć coś więcej niż tylko przywiązanie uczuciowe. Już raz w życiu zostawił na pastwę losu coś co było dla niego najdroższe i co potem utracił: całą rodzinę, żonę oczekującą dziecka, córeczki, której nigdy nie zobaczył, bo sam był więźniem na Sybirze, a one zostały zagazowane w obozie zagłady w Trewnikach.

Wreszcie statek przypłynął do Ystad. Za oknami pełna zima, zawieja, wszystko wokół jest nowe i nieznane. Zjawia się tłumacz. Mimo ciepła w terminalu my trzęsiemy się, ze strachu, zmęczenia i niepewności. Ale mamy szczęście, celnicy nie zaglądają do torby gdzie, akurat w tym momencie, cicho siedzi Kubuś. Trafiamy do hotelu. Chwila odprężenia, trudno nam uwierzyć, że jesteśmy w nowym kraju. Za pierwsze grosikowe pieniądze kupujemy Kubusiowi piękną klatkę, a później zapewniamy mu spokojną i szczęśliwą starość. Nawet kupiliśmy mu żonę, ale nie mogli się dogadać. On nie znał szwedzkiego, a ona nie rozumiała co świerga do niej po polsku.

Pasażer bez paszportu żył z nami długo dorabiając się profesury swoimi lekcjami śpiewu.

Joanna Bursztyn

Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w kwietniu 2007 roku

Lämna ett svar