Minęło już 26 lat od chwili, gdy zmarł jeden z najbardziej znanych twórców polskich mieszkających w Szwecji – Roman Maciejewski. Istnieje wiele okoliczności by przypomnieć sylwetkę tego wybitnego polskiego twórcy ubiegłego stulecia. Wystarczy sięgnąć do intencji jakie przyświecały Maciejewskiemu podczas komponowania swego „opus vitae” Requiem, a które znalazły wyraz w dedykacji utworu: Ofiarom ludzkiej ignorancji, Ofiarom wojen wszechczasów, Ofiarom kaźni tyranów, Ofiarom ludzkiego bezprawia, Ofiarom łamania Boskiego porządku natury.
Jakże bliskie są te słowa współczesnemu człowiekowi, uwikłanemu w obecne konflikty na świecie. Maciejewski swoją osobą w wyjątkowy sposób łączył Polskę z szeregiem innych krajów europejskich, a także ze Stanami Zjednoczonymi, w których przyszło mu żyć, tworzyć i występować.
Roman Maciejewski urodził się w Berlinie w 1910 roku. Zainteresowania muzyczne rozbudziła w nim matka, nauczycielka muzyki, by jako kilkuletniego chłopca posłać do Konserwatorium im. Juliusza Sterna w Berlinie. Po pierwszej wojnie światowej rodzina Maciejewskich zamieszkała w Polsce, w Lesznie, skąd pochodziła matka Romana. Tam chłopiec uczęszczał do gimnazjum, grywał też na organach w kościele budząc popłoch wśród statecznych parafian swymi szalonymi improwizacjami. Studia muzyczne kontynuował w konserwatorium w Poznaniu, gdzie uzyskał dyplom w klasie fortepianu. Mając lat osiemnaście, z rekomendacji Stanisława Wiechowicza objął kierownictwo Chóru im. S. Moniuszki w Poznaniu, z którym to zespołem koncertował w kraju i za granicą. Na studia kompozytorskie przeniósł się do Akademii Muzycznej w Warszawie. Był jednym z czołowych przedstawicieli młodego pokolenia kompozytorów, którzy pod przewodnictwem Karola Szymanowskiego torowali przed II wojną światową drogę nowoczesnej twórczości muzycznej w Polsce i podnosili jej rangę do poziomu europejskiego. Po usłyszeniu jego młodzieńczych utworów fortepianowych, Karol Szymanowski napisał w Wiadomościach Literackich:
(…) znów powstaje w sztuce polskiej coś o nie przemijających wartościach.
W okresie studiów Maciejewski rozwijał ożywioną działalność artystyczną. Tak wspomina ją Witold Lutosławski:
W sali IPS-u (Instytutu Propagandy Sztuki) organizowano koncerty współczesnej muzyki, gdzie Roman wystąpił jako pianista, grał swoje mazurki, były także w programie jego Pieśni Bilitis. Wszystko to zrobiło duże wrażenie, wywołało sensację. […] To była bardzo indywidualna muzyka, bardzo czuła i wrażliwa. Piękne brzmienie było zawsze cechą jego muzyki.
Maciejewski warszawskiej Akademii jednak nie ukończył. Został z niej relegowany, przewodził bowiem strajkowi studentów w obronie zagrożonej pozycji Szymanowskiego, będącego wówczas rektorem uczelni.
Jak meteor czy kometa przeleciał przez Konserwatorium Warszawskie Wielkopolanin Roman Maciejewski – wspomina po latach Stefan Kisielewski – nieliczne jego znane u nas utwory są unikatem szczerości, prostoty, inwencji krystalicznie czystej, głęboko polskiej, wtopionej w na wskroś współczesną fakturę i harmonię.
Roman Maciejewski usunięty z uczelni odbył wkrótce duże tournee koncertowe ze swoimi utworami po Bałkanach uwieńczone pełnym sukcesem. Po powrocie otrzymał dzięki ministrowi Józefowi Beckowi, którego był ulubieńcem, stypendium na wyjazd do Paryża. Nie przypuszczał, że tym samym opuszcza Polskę na stałe.
W Paryżu pochłonął młodego muzyka wir życia światowej cyganerii. Jego bystra inteligencja, żywiołowy temperament i talent, otwierały mu podwoje najrozmaitszych kręgów. Pogłębiał swoje studia u Nadii Boulanger, nawiązał znajomości z takimi znakomitościami jak Igor Strawinński, Francis Poulenc, Arthur Honegger, Darius Milhauld. Przyjaźnił się z Arturem Rubinsteinem, który z upodobaniem wykonywał jego mazurki. Spotykał się z Karolem Szymanowskim, a kiedy wielki kompozytor umarł, Maciejewski zjawił się w Lozannie, by towarzyszyć jego pośmiertnej podróży do kraju.
Zapraszany wyjeżdżał na dłuższe pobyty do Genewy, ówczesnej siedziby Ligii Narodów, gdzie miał okazję poznać plejadę czołowych polityków europejskich. Działał w Stowarzyszeniu Młodych Muzyków Polaków w Paryżu. Jego udziałem był zarówno los chudego stypendysty, jak i ulubieńca salonów arystokracji, wielkiej finansjery i arystokracji. Jako wspaniałego kompana – kawalarza zapamiętał go ówczesny kolega, też stypendysta, Czesław Miłosz.
Najsłynniejszym dziełem Maciejewskiego z okresu paryskiego jest Koncert na dwa fortepiany, który kompozytor wykonywał z Kazimierzem Krancem w prestiżowych salach Paryża, Londynu i Warszawy. Wtedy to Jerzy Waldorff posunął się do stwierdzenia, że
jeżeli dzisiaj młoda muzyka […] będzie przepojona powagą i poczuciem odpowiedzialności tak, jak muzyka Maciejewskiego, to niedługo powróci epoka Bachów, Haendlów, Mozartów.
Konstanty Regamey natomiast trafnie zauważył, że
uderzającą cechą tego utworu jest niezwykle szczęśliwie utrzymana równowaga pomiędzy natchnieniem a przemyślaną robotą intelektualną, pomiędzy nowoczesnością a tradycjonalizmem.
To spostrzeżenie można odnieść i do późniejszych utworów Maciejewskiego.
W roku 1938 kompozytor przybywa na zaproszenie Kurta Joosa – wybitnego choreografa – do Anglii i współpracuje z jego baletem. Ożeniony z tancerką tego zespołu, Szwedką, wyjeżdża na krótko do Göteborga, by przedstawić się jej rodzinie. Tam zastał ich wybuch wojny, wobec czego do Anglii już nie wrócili. Teściem Maciejewskiego był znany reżyser filmowy Henrik Gallen. Młodych małżonków do swego luksusowego domu na wspólne zamieszkanie zaprosił wuj żony, armator wielkiej linii oceanicznej Altantic. Okres ten odznaczał się dużą aktywnością kompozytora. Każdego miesiąca grał utwory Chopina w Radio Szwedzkim (jak wiadomo w okupowanej Polsce ich wykonywanie było zabronione). Komponował muzykę do przedstawień teatralnych Ingmara Bergmana, często koncertował, napisał a potem wykonał Allegro concertante na fortepian z orkiestrą, entuzjastycznie przyjęte przez krytykę szwedzką. W tym czasie powstają też nowe mazurki, utwory na dwa fortepiany (zarówno oryginalne jak i transkrypcje wielkiej klasyki), ponadto różne formy muzyki kameralnej.
Maciejewski przejęty losem rodaków w kraju organizuje Związek Polaków w Szwecji, staje na jego czele i stara się nieść pomoc uciekinierom z Polski. Wydawało się, że los uśmiechnął się do niego. Zapada jednak na zdrowiu. Przechodzi trzy operacje przewodu pokarmowego, które nie przynoszą poprawy. Zdany już tyko na siebie studiuje wiedzę Dalekiego Wschodu, staje się jaroszem, przeprowadza głodówki, ćwiczy jogę, medytuje, całkowicie odmienia tryb życia, dzięki czemu odradza się duchowo. Zmienia się jego pogląd na świat i życie, rewiduje swą hierarchię wartości. Zaszywa się głęboko w lasy szwedzkie i na łonie natury odzyskuje zdrowie i radość życia. I tam, w głuszy leśnej, rodzi się idea dzieła, które będzie go pochłaniać przez najbliższych kilkanaście lat, aż stanie się w swoim gatunku muzycznym jednym z najpotężniejszych monumentów XX wieku – Requiem – do słów liturgicznych mszy żałobnej dedykowane ofiarom wojen wszechczasów, ofiarom kaźni tyranów.
Dotychczasowy modernista w muzyce nie akceptuje już założeń postępującej awangardy. Wolał zostać przy wartościach sprawdzonych, zwłaszcza, że swym dziełem o charakterze uniwersalnym chciał dotrzeć do jak najszerszych kręgów słuchaczy, przemówić do ich wrażliwości językiem muzycznym, który przez swą bezpośrednią zrozumiałość łączyłby zarówno sztukę jak i ludzi różnych epok i przekonań, pragnął zbliżyć człowieka do człowieka i człowieka do Boga.
W tym czasie rozchodzą się jego drogi z żoną. Korzysta więc z zaproszenia Artura Rubinsteina i w 1951 roku udaje się do Kalifornii. Wprowadzony w tamtejsze kręgi artystyczne nie podejmuje jednak najbardziej atrakcyjnych propozycji: napisania koncertu fortepianowego dla Rubinsteina czy objęcia stanowiska dyrektora muzycznego w wytwórni filmowej Metro Goldwyn-Mayer. Zadawala się mało absorbującym zajęciem organisty w polskiej parafii w Los Angeles. Wewnętrznie skupiony pracuje nad swoim opus vitae. W liście do rodziny pisał:
“Oczywiście, że zamiast ślęczeć nad dziełem rozmiarów mojego ,,Requiem” prawdopodobnie mógłbym napisać jakieś koncerty, czy symfonie, albo ,,odstawić” hurtem masę miniaturek, które dałyby ludziom dorywcze chwile przyjemności, ale wiem, że moje przeznaczenie jest inne i chętnie godzę się na wszelkie z tym związane konsekwencje. Wyrzekam się bardziej błyskotliwego i zarazem bardziej powierzchownego życia artysty z ,,karierą” i kontynuuję pracę w mojej właściwej dziedzinie, z całym przekonaniem i z niczym niezachwianym spokojem, niezależnie od klimatów i warunków życiowych.”
W 1959 roku przyjeżdża z gotową partyturą do Polski, a w roku następnym Requiem zostaje wykonane podczas Warszawskiej Jesieni przez solistów oraz Chór i Orkiestrę Radia Krakowskiego pod dyrekcją kompozytora. Koncert stał się sensacją. Radykalna awangarda muzyczna była srodze zawiedziona, a krytyka tradycyjna pisała o tryumfie muzyki polskiej.
Po premierze warszawskiej kompozytor powraca do Los Angeles, do swych obowiązków organisty. Tworzy siedemdziesięcioosobowy Roman Choir, by koncertować z nim w różnych miejscach Kalifornii. Dla zespołu tego komponuje kilka mniejszych mszy z towarzyszeniem organów.
W 1975 roku dochodzi do wykonania Requiem w Music Center w Los Angeles (w sali znanej z wręczania filmowych Oscarów) przez orkiestrę symfoniczną z Hollywood i chór o światowej renomie – Master Chorale pod dyrekcją słynnego Rogera Wagnera. Koncert anonsowano w mediach z ogromnym rozmachem. Maciejewski pojawił się na czołówkach największych dzienników. Po koncercie gazety pisały o wydarzeniu muzycznym, o absolutnym sukcesie, o arcydziele, o płaczącej i szalejącej publiczności. Kompozytor zasypany został dziesiątkami ofert i propozycji. Odpowiedzią Maciejewskiego na całą tę otaczającą go euforię, był… wyjazd z Ameryki.
Przeniósł się na jedną z malutkich Wysp Kanaryjskich (La Graciosa), gdzie na pustynnym piasku, u stóp olbrzymiego wulkanu, rozbił namiot i w nim zamieszkał. Spędził tam kilka miesięcy rozkoszując się naturą i wszechświatem, kontemplując fenomen życia i poczucie więzi ze Stwórcą.
Po doświadczeniu związanym z życiem pustelnika, Maciejewski postanowił wrócić do kraju, by odwiedzić rodzinę i pomyśleć o kolejnej wyprawie. Marzył mu się wyjazd do Indii, których kulturą i religią fascynował się od wielu lat. Przedtem jednak złożył krótką wizytę przyjaciołom w Göteborgu i tam, w sklepie muzycznym, przypadkiem trafił na pianino, którego dźwięk tak go oczarował, że natychmiast kupił ten instrument. Dla niego zaś trzeba było wynająć jakieś mieszkanie. Tym oto sposobem osiadł w Göteborgu, gdzie spędził ostatnie lata swego życia. W tym czasie kilkakrotnie odwiedził Polskę, do której miłość, bez względu na to gdzie przyszło mu mieszkać, zawsze nosił w sercu. Powrócił do ojczyzny – jak wyznał – również poprzez komponowanie kolejnego cyklu mazurków.
Zawsze chciał się czuć człowiekiem niezależnym. Dążenie do tego manifestował swoim życiem, swoimi poglądami i swoją twórczością. Był człowiekiem mało podatnym na cudze wpływy, schematy myślowe czy obyczaj, ale także i na takie podniety jak sława, władza czy pieniądze. W pracy twórczej dbał o szczerość wypowiedzi nie bacząc na aktualne mody, czy prądy estetyczne. Swa niezależność niekiedy okupował ogromnymi wyrzeczeniami. Ale pozwalała mu ona zachować rzecz bezcenna – życie zgodne z własną prawdą.
Twórczość Maciejewskiego do niedawna była szerszemu ogółowi mało znana z bardzo konkretnych przyczyn. Kompozytorowi obca była zawodowa zapobiegliwość, dbałość o dalsze losy swoich utworów, a tym bardziej ich merkantylne wykorzystanie. Dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, zgodził się udostępnić około stu swoich manuskryptów, które do tego czasu spoczywały w szufladach jego biurka. Wcześniejsze próby pozyskania ich, nawet przez najwybitniejszych wykonawców, często okazywały się płonne. Komponował w pierwszym rzędzie dla siebie jako pianisty, organisty czy dyrygenta. Znalazło się wśród nich około 50 utworów fortepianowych, ponad 30 kompozycji na dwa fortepiany oryginalnych i transkrypcji klasyki, kilka utworów kameralnych i kilka orkiestrowych, 5 mszy na chór mieszany z organami, muzyka teatralna.
Trzeba dodać, że również sytuacja polityczna Polski przez dziesiątki lat nie sprzyjała promowaniu dzieł kompozytorów emigracyjnych. Poza tym, okres hegemoni muzyki awangardowej utrudniał rozpowszechnianie muzyki tworzonej poza jej nurtem. W ostatnich latach sytuacja pod tym względem się zmieniła, tak więc warsztat kompozytorski Maciejewskiego nie tylko nie jest już czynnikiem dyskryminującym dzieło, a wręcz przeciwnie – staje się jednym z jego wielu atutów. Świadczą o tym wypowiedzi krytyków oraz samych twórców dotyczące Requiem:
,,Requiem” Maciejewskiego można zaliczyć do rzędu dzieł nieprzemijających, ponadczasowych, których wartości muzyczne powinny przetrwać nie tylko próbę czasu, ale i ostać się wobec najbardziej radykalnych prądów (Michał Kondracki)
Uważam dzieło za fascynujące. Utwór napisany jest w stylu uniwersalnym. Znajdziemy w nim wszystkie zdobycze formalne, wyrazowe, stylistyczne, językowe – od Bacha i Haendla do Ravela, Strawińskiego i nawet współczesnej awangardy ale wszystko przetopione w tyglu własnej osobowości twórczej […]. Niewiele jest utworów, które mnie tak przejmują. (Henryk Czyż)
Dziełu […] zaczyna towarzyszyć legenda, ono samo zaś określane już bywa jako kultowe. (Krzysztof Bilica)
O Maciejewskim zaczyna mówić się coraz głośniej. Na uczelniach powstają prace naukowe, w Polsce i Szwecji wydawane są płyty z nagraniami utworów, drukuje się partytury, powstały trzy filmy telewizyjne. Towarzystwo Muzyczne im. Romana Maciejewskiego w Lesznie organizuje coroczne festiwale i propaguje jego twórczość. I choć wiele już zrobiono, to wciąż trzeba pisać i mówić więcej o Maciejewskim, by wreszcie jego twórczość zajęła należne jej miejsce w kulturze polskiej.
Marlena Wieczorek
Wojciech Maciejewski