Z Witem Michajem rozmawia Andrzej Szmilichowski
Opowiedz trochę o twoim rodzie Lovari, w ogóle o Romach.
— Sięgając daleko w przeszłość, ród Lovari zamieszkający od wieków na terenie Węgier, przeniósł się do Rosji.
Przypomnijmy tylko, że Romowie pochodzą z obszarów Indii, z klanu wojowników…
— Tak, ale to było już bardzo, bardzo dawno. We współczesności ród Lovari pochodzi z Węgier, największego skupiska Romów w Europie. Następnie Lovari podzieli się na dwie grupy. Część została na Węgrzech, część przeniosła się do Rosji. Mówię ród Lovari, ale to oznacza jednocześnie grupę językową. My, polscy Lovari, nazywamy się Lovari Czokeszti.
Czokeszti? To węgierskie słowo?
— Dokładnie! Jest to nazwisko człowieka, który tę grupę stworzył.
Wspomniałeś o Rosji. Lovari Czokeszti przenieśli się z Wegier do Rosji?
— Tak! Ale by zrozumieć losy mojego rodu, wymaga to paru uzupełniających informacji. Otóż w tradycji Lovari wielką rolę odgrywała i odgrywa muzyka, w ogóle sztuka. Lovari, jeśli nawet nie zajmują się zawodowo muzyką, mają ją, że tak powiem, we krwi. Znaczny procent kobiet i mężczyzn rodu potrafi śpiewać, tańczyć, grać na różnych instrumentach, komponować.
Jesteś tego żywym przykładem!
— No tak, jestem! Lovari uprawiali na Węgrzech swoją muzykę. Muzykę cygańską, z wpływami węgierskiej muzyki ludowej i klasycznej, co oczywiście było nieuniknione. Gdy ród wylądował w końcu w Rosji, po pewnym czasie, doszły do głosu pierwiastki muzyki rosyjskiej. Wtrącę tu uwagę, która w pewien sposób charakteryzuje Lovari. Otóż, do jakiego kraju by nie przybyli, zawsze dążyli do osadzenia się w wielkich miastach. To nie jest cecha zbyt popularna wśród Cyganów – używamy starej nazwy naszego narodu w przypadku, gdy mówimy o historii. Raczej zatrzymywali się oni w małych miasteczkach, wioskach, osiedlach. Woleli być, z prostych powodów, w cieniu. Nie odkryję żadnej tajemnicy, gdy powiem, że byliśmy dyskryminowani.
Coś o tym wiem. Wiele lat temu zorganizowałem w restauracji „Johannes” polski bal sylwestrowy. W przedsprzedaży pojawiło się dwóch Romów i wykupili stół na dwadzieścia parę osób. Już dzień później zatelefonował jakiś jegomość oburzony, że „Będą Cyganie!”. Gdyby wiedział wcześniej to zrezygnowałby z udziału! Tenże facet po paru godzinach, jeszcze przed północą, sprowokował na parkiecie bójkę z jednym z Romów i został wyrzucony z balu.
Sam widzisz! Na szczęście te lata, w zasadzie wieki, mamy – tak mi się wydaje – za sobą. Wróćmy do Rosji i Lovari. Osiedlaliśmy się najczęściej w Moskwie i tam w krótkim czasie, oczywiście za przyczyną muzyki, staliśmy się bardzo popularni, najwyższych moskiewskich władz nie wyłczając. Byliśmy tam dziesiątki lat, ale w końcu, tuż po wojnie w 1946 roku, przenieśliśmy się do Polski. Znaleźliśmy się w Polsce, gdyż mój stryj, będący wówczas szefem rodu, bystry obserwator politycznej sytuacji w Europie i Azji, doszedł do wniosku, że w Związku Radzieckim nie przeżyjemy, że nas zniszczą. Wtedy to podjął razem z Radą decyzję, że rodzina Lovari-Czokeszti przenosi się do Polski. Bo rodzina to u nas trochę coś innego, niż potocznie się uważa. Dla przykładu, nasza rodzina w Sztokholmie liczy około dwustu pięćdziesięciu osób! Jak znaleźliśmy się w Polsce, to czym się zajęliśmy? Oczywiście muzyką! Tak powstał zespół Roma.
Gwoli wyjaśnienia – nieistniejący już zespół estradowy Roma, był pierwszym na taką skalę zespołem cygańskim, dobrze znanym w krótkim czasie w Europie i na świecie. A ty Witku stałeś się po pewnym czasie gwiazdą zespołu.
— Nie przesadzajmy! Byłem członkiem zespołu i tyle. Z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Romę zatrudniła poznańska Estrada, którą prowadzili panowie Napierała i Nowotny i w nas zainwestowali. Może nie były to wielkie pieniądze, ale na przykład kostiumy szyto nam w pracowniach Teatru Wielkiego w Warszawie.
Wróćmy do Ciebie. Jaka była Twoja rola w Romie?
— Zostałem zaangażowany dość późno, ponieważ ojciec przywiązywał – to niestety rzadkość u Cyganów – wielką wagę do nauki, więc chodziłem do szkoły. Nie skończyłem Technikum Ekonomicznego, dlatego, że w 1967 roku umarła mi Mama, a u nas bardzo rygorystycznie obchodzi się żałobę. Rok 1967 była dla mnie ważną datą, gdyż w tym samym roku dyrektorem zespołu Roma został brat Mamy, Władysław Iszkiewicz i zaproponował mi angaż.
Ile miałeś wtedy lat?
— Dwadzieścia dwa.
A strona zawodowa? Rozumiesz, co mam na myśli, muzykę…
— Ach! To od dziecka! A więc zatelefonował wuj Iszkiewicz i mówi – Mama umarła, musisz coś robić, masz żonę i dziecko, musisz zacząć zarabiać pieniądze! I tak się zaczęło. Po trzech latach zostałem solistą zespołu.
Powiedziałeś “żona, dziecko”. Twoja żona Urszula jest Polką? Jesteście, jak się zwyczajowo mówi, mieszanym małżeństwem?
— Tak, Urszula jest Polką. To jest – muszę ci powiedzieć – niezwykła osoba. Urodziła się w dniu wyzwolenia Bydgoszczy…
Wiesz, mam niejakie trudności ze słowem „wyzwolenie”….
— (śmiech) Rzeczywiście! Niestety, tak się jakoś utarło mówić, oczywiście, masz rację.
I macie syna Andrzeja, który urodził się jeszcze w Polsce?
— Tak! W 1964 roku. Mam też drugiego syna Grzegorza, który, jak ojciec, jest artystą i działa na terenie Szwecji.
Słyszałem go, świetnie śpiewa!
— Tak, fajny chłopak. Obaj się nam udali!
A więc w 1970 roku zostajesz solistą Romy…
— W 1972 roku zespół dostał pierwszy mocny angaż, do Paryża, do paryskiej Olympii. Pamiętam, jechaliśmy do Paryża pociągiem…
Mam podobne wspomnienie. W 1962 roku jechaliśmy z Kabaretem TO-TU do Wiednia i potwornie zmarzliśmy, była to pierwsza „zima stulecia”. Czesiek Niemen nas uratował, miał piersiówkę czystego spirytusu!
— …1962, to dziesięć lat po Tobie? Olympia paryska… Ogromna sprawa! Wyobraź sobie, że ja znalazłem w garderobie wasze bazgroły! Burano, Jordan, Wyrobek… To wszystko było super. Koncertowaliśmy w Olympii dziewięć dni.
Doceniam Twoją uprzejmość, ale ani ja, ani Wyrobek nie śpiewaliśmy w Olympii. To było udziałem Michaja Burano (w Ameryce John Mike Arlow). A propos. Poznałem Wasila (prawdziwe nazwisko Wasil Michaj) na kortach w Sopocie. Mieliśmy tam koncert (RandB) i w przerwie przyszedł za kulisy elegancki Rom (to był Twój ojciec!) z chłopcem na oko 14–15-letnim. Powiedział, że to bratanek i że dobrze śpiewa. Bogdan Grzyb nasz kapelmajster (znany później pod pseudonimem Leszek Bogdanowicz, aranżer) dał mu gitarę, a ten z niemożliwym tupetem zaśpiewał Lucillę. Grzyb się przeżegnał i wpuścił go w drugiej połowie na estradę, a publiczność oszalała. To był wielki talent, ale się niestety trochę w czasie kariery zagubił. Myślę, że zaczął za wcześnie, zabrakło mu życiowego doświadczenia.
— Polską historię Burano znasz. Europejską karierę zaczął we Francji, gdzie wygrał Srebrnego Gronostaja. Następnie podpisał francuski kontrakt i z J. Holidayem i Sylwią i koncertował po Europie, a później otrzymał angaż do Las Vegas USA.
A więc Burano już mamy. Opowiedz trochę o Romie. Świetnym, zapisanym w historii europejskich Cyganów, dziś Romów, niestety już nieistniejący zespół.
— Jak wspomniałem, zacząłem karierę w 1967 roku, ale na poważnie w 1971 roku. Koncertowaliśmy po całej Europiem a także Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. W Europie w Olympii paryskiej oraz na największych francuskich scenach. Natomiast w USA, ale to już było później, w 2000 roku, koncertowaliśmy w Las Vegas. Wyznam ci, że największym moim przeżyciem był koncert w mediolańskiej La Scali.
Bagatela! Czy wasz ród Lovari-Czokeszti jest w jakiś sposób zorganizowany? Czy istnieją ramy organizacyjne, słowem ciało zarządzające rodziną?
— Oczywiście! Mamy Radę Rodzinną…
… miałem na myśli Lovari na świecie.
— Wiesz to jest tak: jest nas za dużo i zbyt rozrzuconych po świecie, aby to można objąć jakimiś organizacyjnymi ramami. Jest w Budapeszcie organizacja Lovari, jest podobna w Moskwie.
A tu, w Sztokholmie?
— Naturalnie! Mamy Radę Rodziny, ta tradycja sięga wieków.
O ile dobrze pamiętam, twój świętej pamięci kuzyn i brat, Burano Funio, był w Radzie?
— Był. Ja też jestem członkiem Rady.
To porozmawiamy trochę o prawach i obowiązkach Roma. Zetknąłem się trochę, jak wiesz, z Waszym światem.
— Doskonale pamiętam!
Jesteście mieszanym małżeństwem, gdzie kobieta nie jest Cyganką. Rzadkością jest, popraw mnie, jeśli się mylę, aby Cyganka wychodziła za nie-Cygana? W każdym razie zwyczajowo kobieta podporządkowuje się prawom i zwyczajom cygańskim?
— Masz rację, to rzadkość. Stara tradycja Romów mówi, że kobieta przychodzi do mężczyzny i przyjmuje wszelkie tradycje, obowiązki i prawa, przysługujące romskim kobietom. Z tym, że w dzisiejszych czasach postępujących szybko zmian cywilizacyjnych, przenikły one również do romskich rodów i przestrzegane już są raczej śladowo. Tym niemniej mamy rodziny nadal rygorystycznie stosujące się do starego kodeksu.
Właśnie! Istnieje coś, co można nazwać romską jurysdykcją, która, jak się słyszy, potrafi być bardziej surowa od państwowych sądów i którą Romowie darzą wielkim respektem.
— Dokładnie! Rada Rodziny prześwietla sprawę i wydaje wyrok, od którego nie ma odwołania. Wyroki bywają surowe, na przykład izolacja. Totalna izolacja. Skazany jest jakby wyklęty i to idzie błyskawicznie na cały świat. Gdzie by się nie pojawił, nikt z nim nie będzie rozmawiał, na jego widok przyjdzie na drugą stronę ulicy, dosłownie!
Czy uczestniczyłeś w takich wyrokach?
— Oczywiście! I to nie raz!
Macie ciekawe tradycje rodzinne. Pamiętam, byliśmy z koncertami w Lublinie i ojciec Burano, Twój stryj, zaprosił cały zespół do siebie. Mężczyźni i zaproszeni goście, to znaczy my, R&B, siedzieliśmy przy stole, a kobiety na krzesłach wzdłuż ściany. Tylko żona pana domu, matka Wasila, miała prawo przysiąść się do stołu. Co charakterystyczne, nie odnosiło się wrażenia, że są w jakiś sposób dyskryminowane, po prostu każdy był na swoim miejscu i kropka. Nie wyczuwało się zależności kobiet od mężczyzn.
— Tak, to prawda. Kobiety mają równe prawa, ale są wyjątki. Na przykład odbywa się Rada Rodu i może w niej uczestniczyć kobieta. Zapraszane są starsze, mądre i doświadczone kobiety, które zabierają głos, czasem decydujący, ale nie są członkami Rady.
Wróćmy do Ciebie, Witku. Nazywasz się Witek Michaj, jesteś Romem, ale twoje imię jest polskie. Czy masz również romskie imię?
— Jak wspominałem, mój ród pochodzi z Rosji. Był tam długie lata i przybieraliśmy rosyjskie imiona. Na przykład Jura to Jerzy, Griszka – Grzegorz i tak dalej. Moje imię rodowe brzmi Witja, od Witold. Bliscy mi ludźmi i oczywiście wszyscy Cyganie, mówią do mnie Witja.
Coś ci wyznam. Ja cię podziwiam, jesteś dla mnie wyjątkowym Romem. Mówisz językiem bez najmniejszych naleciałości, formułujesz bardzo klarownie myśli, nie spotkałem jeszcze Roma na takim poziomie, jaki reprezentujesz. Powiedz mi, na czym polega trudność, że Romowie nie przywiązują większej wagi do kształcenia dzieci. Mają ciebie i twoją rodzinę za przykład. Dlaczego o tym nie mówią, nie idą waszym śladem?
— Mówią o tym, ciągle gadają, ale nic nie robią! Stale im to przy różnych okazjach wypominam! Wasze dzieci mogą być lekarzami, inżynierami, profesorami, tylko musicie się nimi zająć! Tu leży główny problem. Oni nie zajmują się dziećmi. Gdy dziecko zaczyna łazić, przestają się nim zajmować i tak rośnie następny analfabeta. Nie wysyłają dzieci do szkół, bo się boją, że będą mądrzejsze od nich! Jest i inny aspekt – skończyły się interesy! Już nie można tradycyjnie prowadzić interesów, trzeba iść do pracy! Skończyło się cygańskie życie, koniec. Młodzi ludzie muszą szukać sobie pracy. To jest ta chwila w naszej historii, kiedy cygańska młodzież uczy się zawodu, idzie do pracy i chwała Panu Bogu za to!
Twoi synowie, w ogóle romska młodzież, to już są inni ludzie. Mają przyjaciół wśród Polaków, Szwedów, Anglików, Niemców, Amerykanów. Zamykając ten temat – czy zauważasz zmiany?
— Oczywiście, zmiany są widoczne, bardzo widoczne. Ale to idzie powoli, dopiero się rozkręca. Potrzeba paru pokoleń, aby trwający stulecia dystans zaczął się zmniejszać. Okropnie trudno wykorzenić złe nawyki, złe tradycje.
No tak, ale wy, Lovari Czokeszti, należycie do czołówki Romów. Romowie w Bułgarii, Rumunii, w ogóle w Azji, są w innej sytuacji.
— To niestety jeszcze średniowiecze! Mówiąc prawdę, to biedni ludzie. Jeżeli w ogóle kiedyś ulegnie zmianie ich mentalność, to trzeba na to setek lat. Mój ojciec gonił mnie do nauki. Jego również goniono. Wyobraź sobie, że w Rosji, przecież byli wówczas Cyganami wędrownymi, ojciec chodził do szkoły tam, gdzie akurat przebywali, bo mu dziadek kazał! Ojciec i jego bracia chodzili do szkoły, umieli czytać, pisać, załatwiać sprawy, które ówczesnym Cyganom w głowie się nie mieściły!
Twój wuj, ojciec Wasila, należał zdaje się do cygańskiej elity?
— Ależ tak, wuj był w ogóle najwa-niejszy, nie tylko wśród Cyganów! Reprezentował środowisko w Radzie Narodowej, był oficjalnie uznawanym posłem cygańskiej mniejszości narodowej.
A Kwiekowie?
— Kwiekowie to polscy Cyganie i przed wojną byli numer jeden.
Mieli nawet mianowanego króla, ale o tym się różnie mówiło.
— Masz rację i bywało, że byliśmy z Kwiekami poróżnieni. Opowiem Ci ciekawostkę. Macio Kwiek, który tu mieszka, jest prawnukiem Kwieka, króla Cyganów. Wiesz do czego doszliśmy? Że jego babcia i moja babcia były rodzonymi siostrami! Tak, więc animozje pomiędzy rodami nie były aż tak dramatyczne. Jak do tego doszło? Mój moskiewski ród przyjeżdżał do Polski z interesami i tak poznali Kwieków.
Cyganie znani na świecie?
— O tak, mamy paru. Daliśmy światu wielkich artystów: Gwiazda Hollywoodu Youl Bryner był cyganem, Jango Rainhard, genialny gitarzysta, również. Hitanos, hiszpańscy Cyganie i ich światowej sławy zespół The Gipsy Kings…
Hiszpańscy jak i fińscy Cyganie, zagubili język romani. Stało się to z prostego powodu, w obu krajach zabroniono im posługiwać się romani. Czy możesz porozumieć się romani z Romami, gdzieby nie mieszkali?
— Mogę, znam dobrze trzy główne narzecza romani, którymi mówi romski świat. Romani, jak wiadomo, jest odnogą sanskrytu.
Kogo uważasz za najwybitniejszą postać polskich Romów?
— Andrzeju, musisz rozróżnić polskich Romów od nas, węgiersko-rosyjskich Romów. Głową Rodu polskich Romów, które to stanowisko jest dożywotnie, jest Dziunio.
Czy jest on szefem Cyganów mieszkających w Szwecji?
— Jeżeli są to polscy Cyganie, to tak. Ale pod warunkiem, że się na to godzą. Idźmy dalej. Mieszka w Polsce, w Białymstoku, Rom nazwiskiem Stanisław Stankiewicz. Jest on prezydentem Stowarzyszenia Cyganów Europejskich o międzynarodowej nazwie Romani Union. Dwie kadencje przed nim zajmował to stanowisko, mieszkający w Sztokholmie, mój kuzyn, Wiktor Famulson.
Gdybyś miał skalę od jednego do dziesięciu, w którym miejscu umieściłbyś siebie, swoje życie?
— Całe życie!? Odpowiem ci tak: miałem szczęście, prowadziłem fantastyczne życie, opaczność wyraźnie się mną opiekowała. Żałuję tylko jednego, że tak szybko straciłem Mamę. To była ogromna strata, umarło pół świata! Gdyby nie przedwczesna śmierć Mamy byłoby dziesięć. A tak osiem! Też nieźle, prawda?
Świetnie! Jak brzmi w języku romani „do zobaczenia”?
— Aś Dewłesa.
A więc: Aś Dewłesa!
Wywiad publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2014 roku.
Zdjęcie: @ Witt Michaj